1 lutego, zaledwie kilkanaście godzin przed pierwszymi wyborami w stanie Iowa, portal Politico opublikował obszerny artykuł na temat kampanii skandalizującego miliardera. Wbrew dominującej tendencji nie był to jednak tekst pełen powątpiewania w sukces kandydata, który w ciągu kilku miesięcy zdołał obrazić chyba większość Amerykanów – kobiety, Latynosów, weteranów wojennych – ale analiza pokazująca, że w szaleństwie Trumpa jest metoda. Mało tego, że jest to szaleństwo planowane od kilku ładnych lat.
Artykuł otwiera relacja ze spotkania biznesmena z czołowymi działaczami Partii Republikańskiej z Nowego Jorku. W sali konferencyjnej swojego wieżowca położonego przy Piątej Alei Trump zapowiada start w wyścigu prezydenckim, w czasie którego zamierza skandalizującymi zachowaniami całkowicie zdominować przekaz medialny, usuwając w cień innych kandydatów. „Kiedy w to wejdę, sondaże zwariują. […] Wiem jak rozpracować media w taki sposób, żebym zawsze był w świetle jupiterów”, mówi.
Nie byłoby w tym może nic dziwnego – ot pycha, do której zdążył nas już przyzwyczaić – gdyby nie fakt, że spotkanie odbyło się pod koniec roku… 2013, kilkanaście miesięcy przed faktycznym przystąpieniem Trumpa do wyścigu. „Nie dasz rady prowadzić kampanii tylko w oparciu o przekaz innych mediów”, mówi jeden z uczestników dyskusji. „Myślę, że się mylisz”, miał spokojnie odpowiedzieć Trump.
I faktycznie, ostatnie miesiące to absolutna dominacja tego kandydata we wszystkich mediach informujących o przebiegu kampanii. Rozpoznawalność i popularność Trumpa w porównaniu z innymi kandydatami była tak duża, że jednej ze stacji telewizyjnych organizujących debatę kandydatów Partii Republikańskiej kazał zapłacić za swój udział… 5 mln dolarów. Miał je przekazać na fundusz weteranów, ale ostatecznie wycofał się z żądań. Z innej debaty w ogóle zrezygnował, uznając, że jedna z prezenterek traktuje go nieuczciwie.
To rzecz nie do pomyślenia w przypadku innych pretendentów, dla których debaty były jednym z najważniejszych narzędzi promocyjnych. Ale Trump mógł sobie na to pozwolić. Od listopada do stycznia trzy główne stacje telewizyjne poświęciły wyłącznie jego kampanii 234 minuty podczas swoich wieczornych wiadomości. Hillary Clinton musiała się zadowolić 113 minutami, a Ted Cruz, kandydat, który pokonał Trumpa w stanie Iowa, dominował na ekranach przez… 7 minut. Czy zatem bogacz-celebryta wynalazł idealny sposób na poprowadzenie skutecznej kampanii już dwa lata przed startem w wyborach?
Nic podobnego – przekonywał dzień później, po ogłoszeniu wyników prawyborów w stanie Iowa ten sam autor w tym samym portalu! Za przyczynę porażki Trumpa uznano brak profesjonalnego przygotowania kampanii, niewystarczającą liczbę wolontariuszy, brak dokładnej analizy danych demograficznych, które pozwalają dotrzeć do konkretnych wyborców z bardzo spersonalizowanym przekazem, niechęć do organizowania lokalnych spotkań z mieszkańcami itd.
A zatem okazało się, że od dawna przemyślany plan Trumpa ostatecznie rozpadł się w zderzeniu z rzeczywistością? Ależ skąd! Każdy sondaż przed drugimi, po tych w Iowa, prawyborami w stanie New Hampshire daje Trumpowi kilkunastoprocentową przewagę nad innymi kandydatami. W kolejnych dwóch stanach – Karolinie Południowej i Nevadzie – jest podobnie.
Co więcej, już po przegranej Trumpa w Iowa, „The New York Times” opublikował artykuł, w którym dowodził, że przechwalający się swym bogactwem Trump w rzeczywistości prowadzi niezwykle oszczędną kampanię. Jak na razie wydał na nią niespełna 12,5 mln dolarów, „o miliony mniej niż jakikolwiek inny z czołowych kandydatów republikańskich”. Połowę tej skromnej sumy wyłożyli zresztą sami wyborcy Trumpa, przekazując datki lub kupując koszulki i czapeczki z kampanijnym hasłem swojego politycznego idola. Do tego dochodzą też wpływy z setek tysięcy egzemplarzy książek biznesmena, które sprzedają się jak świeże bułeczki. A jakby tego było mało, informuje „New York Times”, większość firm zatrudnionych do obsługi kampanii miliardera należy do… niego samego. W pewnym sensie Trump finansuje więc swoją kampanię „przekładając pieniądze z jednej kieszeni do drugiej”.
I choć kolejni analitycy zachodzą w głowę, jak to wszystko jest możliwe, cała operacja jak na razie okazuje się wyjątkowo skuteczna. Nie sposób przewidzieć, czy Trump ostatecznie uzyska nominację Partii Republikańskiej, ale na pewno przez dłuższy czas pozostanie liczącym się graczem. A zatem, nawet jeśli ostatecznie nie dostanie szansy walki o prezydenturę, być może jako jedyny z kandydatów na swoim udziale w kampanii nieźle zarobi. Tak czy owak – Trump wygrywa.