harry_potter okladka

Potteromaniacy wszystkich krajów – uważajcie! Harry is back.

Na całe szczęście nie w formie prequelu czy sequelu. I nie w postaci kreskówki, tylko – równolegle z wydaniem angielskim – w klasycznej, cudownej, niezmienionej siedmiotomowej historii, przetłumaczonej piętnaście lat temu przez Andrzeja Polkowskiego. Za to w całkowicie nowej odsłonie graficznej klasy premium. Okazuje się, że w sprawie złotodajnej serii animatorzy jej ogromnego sukcesu nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Po wielkiej fali powodzenia samej książki, krociowych zyskach, jakie wygenerowała jej ekranizacja, wartego miliony funtów biznesu gadżetowego, Rowling & CO stawia kropkę nad i – rzuca na rynek, wespół z Jimem Kayem, luksusową albumową edycję historii o osieroconym czarnowłosym chłopcu, który pewnego dnia otrzymuje zaproszenie na inaugurację roku szkolnego w elitarnej szkole magii i czarodziejstwa Hogwart. Pierwsza generacja potterofanów to dziś pokolenie 30 plus – z grubsza ustabilizowane życiowo, dysponujące pieniędzmi i ze świeżo rozbudzonym sentymentem wobec czasów własnego dzieciństwa i wczesnej młodości. To doskonała (i liczna) grupa docelowa, której prezentuje się wielki mit lat szczenięcych na zasadzie mocno odkurzonej retrospektywy. To samo, ale nie tak samo. Inaczej. Na nowo. W podziękowaniu za udział w wielkiej przygodzie sprzed lat. Pierwsze książeczki o Harrym, dość skąpe ilustracyjnie, przecież już pożółkły, mają poszarpane kartki, wykruszył się klej na ich grzbiecie. Przechowuje się je na strychu tak, jak ukochane zakurzone misie z dzieciństwa. Należy im się edytorski lifting.

harry poter 1

Przed rysownikiem, Jimem Kayem, postawiono karkołomne zadanie. Fenotyp Harry’ego, jak zresztą wszystkich pozostałych bohaterów, w masowej wyobraźni utrwalił się podwójnie. Raz, przy pomocy dość dokładnych opisów samej Rowling. Dwa, cyklem filmów, który przetłumaczył nieomal jeden do jednego słowo na obraz i zablokował możliwość choćby tylko pomyślenia Pottera, Rona czy Hermiony z obliczem innym niż to, które użyczyli im Daniel Radcliffe, Rupert Grint i Emma Watson. Kay, na tyle, na ile wypośrodkowuje swoją wizję i nie odchodzi zasadniczo od ikonografii Pottera, ale tam, gdzie się da, wzbogaca ją o indywidualne elementy i wychodzi z tej próby sił obronną ręką. Jego malarska wersja przygód młodego czarodzieja to propozycja subtelna, dająca wiele radości, zarówno jeśli chodzi o wielkoformatowe ilustracje, jak i smakowite detale (nie wiem, co lepsze: kapeć-krokodylek tłustego Dudleya czy mieląca tekstylnym jęzorem patchworkowa Tiara Przydziału). W blisko 250-stronnicowej edycji wydanej na kredowym papierze czytelnik odnajdzie cały wachlarz malarskich ujęć. Przed naszymi oczami roztaczają się nastrojowe pejzaże. Zwiedzimy galerię statycznych portretów profesorów szkoły, stylizowanych trochę na obrazy uczonych w uniwersyteckich togach. W kolejnych rozdziałach znajdziemy dynamiczne sceny gry w quidditcha oraz dostojne ujęcia architektury neogotyckiego Hogwartu, a nawet dowcipnie zaprojektowane przez Kaya wyimki z podręczników magicznych. Ilustracje malarskie, o nasyconych barwach, miękkim modelunku i światłocieniu znakomicie sprawdzają się tam, gdzie oddać trzeba atmosferę ponurej pracowni Snape’a albo przezroczystą materię duchów. Ze swoją propozycją Kay wpisuje się w renesans realistycznej ilustracji dla dzieci, przynajmniej na rynku polskim. Po swoistej i dość długo eksploatowanej modzie na uproszczone, celowo niedbałe formy, stylizowane trochę na dziecięce bazgrołki taka dopracowana w szczegółach grafika to wyzwanie dla dojrzalszego oka. A nad filmem ma tę przewagę, że nie zapycha wyobraźni i wciąż pozostawia pole do interpretacji.

harry potter 2

Oczywiście, najzagorzalsi amatorzy-seniorzy Pottera wyłapią wszystko. Tym razem to ilustrator zebrał cięgi. Bladawy Draco Malfoy mierzy szatę w kolorach Slytherinu, a przecież jest jeszcze przed ceremonią przydziału, więc przyszły Ślizgon nie powinien wiedzieć, do którego domu trafi. Wprawdzie Kay tłumaczy się na swojej stronie internetowej, że chciał w ten sposób oddać zadęcie i pewność siebie Malfoya, który nie dopuszczał myśli o jakimkolwiek innym lokum na czas swojej nauki, ale ortodoksyjni wyznawcy z niechęcią odnoszą się do takiej – jak uważają – nadinterpretacji i swawoli autorskiej. Konsternacje wywołał też fular olbrzyma Hagrida, zdobiony motywem czaszki. Tu jednak powody niezadowolenia są rozmaite. Dla jednych nie licuje to z dobrodusznym charakterem gajowego i opiekuna magicznych stworzeń w Hogwarcie. Inni upatrują w nim symbolu demoniczności, złych, śmiercionośnych sił i wszystkiego tego, co wywołało kiedyś długą, momentami groteskową i niezbyt chyba dorzeczną wojnę o szatański charakter angielskiej powieści. Osobiście wolę myśleć, że szal brodacza jest po prostu haute couture, niż strzelać z armaty do wróbli. Swojego czasu połamano duże lepsze pióra na uzasadnianiu, dlaczego nie powinniśmy palić Harry’ego na stosie. I muszę przyznać, że ciągle rośnie mi w gardle gula irytacji, gdy napotykam na recenzję innej książki autorstwa skądinąd cenionego przeze mnie dziennikarza, w której opisuje się „nieumarłe zwierzęta wskrzeszone przez czarnego maga”, strach ludzi, którzy „utracili możliwość czarowania w wyniku podstępnego ataku”, magiczne przedmioty i miejsca, takie jak „kamień zatruwający umysł, zwój z niepokojącą treścią, Ponure Wzgórza i Most Zdrady”, by w chwilę potem beztrosko uznać, że to jest OK, a nie jak w tym, oczywiście, toksycznym duchowo „Harrym Potterze”.

harry poter 3

Mam na to tylko jedną odpowiedź. Jeśli książka mówiąca o ocalającej od śmierci miłości mamy do dziecka, o pokonującej czarne moce sile bezinteresownej, wiernej przyjaźni, książka zawierająca pochwałę przesympatycznej, choć nieopływającej w dostatki rodziny wielodzietnej i piętnująca teorię czystej rasy (nawet jeśli czyni to wszystko w pop-konwencji) nie zasługuje na rozsądniejsze potraktowanie, to rzeczywiście jesteśmy bliscy rozważaniom o lucyferycznej naturze Heloł Kici. Na co chyba szkoda czasu. I energii.

Książka:

J.K. Rowling, „Harry Potter i Kamień Filozoficzny”, ilustr. Jim Kay, tłum. Andrzej Polkowski, Media Rodzina, Poznań 2015.

Rubrykę redaguje Katarzyna Sarek.