Wciąż tli się kryzys ekonomiczny, zupełnie nierozwiązany jest problem rozmontowujących strefę Schengen uchodźców, nie zanosi się także na zmianę polityki Rosji wobec Ukrainy. W tej sytuacji Bruksela dla zachowania jedności jest w stanie dużo poświecić. Nie dziwi więc przychylne nastawienie do większości zgłaszanych przez Camerona postulatów. Pytanie tylko, czy to wystarczy. Nawet najlepsze wynegocjowane przez premiera porozumienie musi zostać zaakceptowane przez brytyjskich obywateli w referendum, a ci, jak pokazują sondaże, są w poważnej rozterce.
Premier Wielkiej Brytanii, od dłuższego czasu przekonujący własne społeczeństwo, że wywalczy dla kraju lepsze warunki członkostwa we Wspólnocie, stał się zakładnikiem propagandy negocjacyjnego sukcesu. Gdy bowiem ogłoszona przez przewodniczącego Rady Europejskiej, Donalda Tuska, wstępna wersja kompromisu ujrzała światło dzienne, większość angielskich gazet nie zostawiła na niej suchej nitki. Co ciekawe, opinii tej nie podzielają sfery biznesowe, które wolą w Unii pozostać. Ostatnie badania opinii publicznej przeprowadzone przez ośrodek Economist Intelligence Unit wykazały, że 79 proc. przedsiębiorców uważa, że Wielka Brytania nie powinna opuszczać UE. Co więcej, wielu z nich deklaruje, że wycofa swój biznes z Wysp, jeśli dojdzie do Brexitu.
Negatywne rozstrzygnięcie referendum i Brexit oznaczałyby dla Camerona koniec jego premierostwa. Byłyby również przełomowym wydarzeniem dla samej Unii – od czasów jej powstania kolejne kraje jedynie wstępowały do UE, a jeszcze żaden z niej nie wystąpił (poza wyjściem Grenlandii ze struktur EWG w 1985 r.). Gdyby więc Londyn zdecydował się na wyjście z klubu, mogłoby to nie tylko osłabić całą Unię, ale zapoczątkować proces dezintegracji Wspólnoty. Idea coraz ściślejszej integracji, ostatnio i tak podważana z wielu stron, straciłaby ostatecznie swój powab na rzecz Unii ojczyzn i ekonomicznych interesów. Ewentualny i coraz bardziej realny rozpad strefy Schengen pod naporem uchodźców tylko by ten proces przyspieszył, ostatecznie uśmiercając Unię, jaką dziś znamy.
Nieprawdą jest jednak, że na separacji straciłaby wyłącznie UE. Także – a może przede wszystkim – Wielka Brytania bez Unii ma sporo do stracenia. Eksperci skupiają się oczywiście na kwestiach ekonomicznych, choć nie są co do swoich prognoz zgodni. Wcześniej dominowało stanowisko, że po wyjściu z UE brytyjskie PKB w roku 2017 zwiększyłoby się o 2,7 proc., a ostatnio wieszczy się, że spadłoby się o 1,2 proc. Z pewnością jednak można wskazać także na kilka potencjalnych niebezpieczeństw pozaekonomicznych. Bez wątpienia pogorszyłaby się sytuacja obywateli brytyjskich przebywająch i pracujących w krajach Unii. Może się także okazać, że Szkocja, gdzie dominują nastroje proeuropejskie, po Brexicie ponownie będzie chciała rozpisać niepodległościowe referendum.
W kontekście trwających negocjacji warto też zwrócić uwagę na wątek polski. Satysfakcjonuujące obie strony porozumienie mogłoby pomóc w dalszej unijnej karierze Donalda Tuska. Porażka zamknie mu z kolei wiele dróg i przyspieszy jego powrót do kraju.
Zarazem z perspektywy interesów kraju wydaje się, że poza retorycznym okrzyknięciem Wielkiej Brytanii przez ministra Waszczykowskiego jednym z naszych największych sprzymierzeńców, nie będziemy w stanie uzyskać większych realnych korzyści. Za przychylność wobec propozycji Camerona dostaliśmy zapewnienie, że przebywający już na Wyspach obywatele polscy nie zostaną pozbawieni dotychczasowych świadczeń i wypchnięci z systemu pomocy socjalnej. Jednak wszyscy przyszli emigranci ekonomiczni z Polski najpewniej przez pierwsze cztery lata pobytu na Wyspach nie będą mieć do niej dostępu. Mimo wszystko możliwości pracy na Wyspach i osiągana tam wielkość zarobków w stosunku do wydatków jest na tyle korzystna, że prawdopodobnie dopiero wyjście Londynu ze Wspólnoty i zamknięcie przez nią granic zatrzymałoby ten trwający od lat exodus polskich obywateli.
Trudno też powiedzieć, by rząd polski wywalczył jakieś dodatkowe bonusy w postaci na przykład baz NATO w naszym kraju. Wielka Brytania już wcześniej nas w tej sprawie popierała, ale niechętni temu rozwiązaniu byli Niemcy i Amerykanie. Obecna sytuacja, sprzyjająca zwiększeniu zaangażowania NATO na jego wschodniej flance, nie ma nic wspólnego z brytyjskim rewanżem za poparcie przez premier Szydło propozycji Londynu i wynika głównie ze zmiany nastawienia USA do Rosji.
***
Odbywający się właśnie szczyt Unii jest w zasadzie szczytem, który w dużym stopniu i na długi czas przesądzi o przyszłym kształcie Wspólnoty, a to dlatego, że nawet udane negocjacje wyraźnie podważają dotychczasowy projekt integracyjny. Niezależnie od wyniku porozumienia i późniejszego referendum, polityczna gra Londynu połączona ze wzrastającym w całej Wspólnocie eurosceptycyzmem sprawiają, że można mówić o symbolicznym końcu europejskiego marzenia. Z tej perspektywy wydaje się, że Schuman czy Monnet jako niepoprawni optymiści ulegli iluzji wspólnoty ponad narodami. Iluzji, w którą przestają coraz częściej wierzyć nawet sami liderzy państw Europy. Trudno się im dziwić, kiedy wyobraźnię Europejczyków zaczynają masowo zaludniać idee antywspólnotowe materializujące się we wzrastającym od kilku lat poparciu dla skrajnie prawicowych ugrupowań.