„Koleje, mosty, drogi bite, drogi wodne śródlądowe i kanały (…) motoryzacja i lotnictwo cywilne, produkcja samochodów – oto podstawowe cele drugiego okresu. W okresie III (…) sama logika celów narzuci nam nowe potrzeby, które zamykają się w dwóch słowach: oświata (…) i rolnictwo. W tym właśnie 3-leciu należałoby skoncentrować największe środki materialne na rozbudowę szkolnictwa (…) – powszechnego i zawodowego, na meliorację, na usprawnienie obrotu produktami rolnymi, na spotęgowanie i zróżnicowanie produkcji rolnej. (…) Okres IV miałby wysunąć hasło: urbanizacja i uprzemysłowienie Polski. W tym okresie skoncentrowałyby się wielkie inwestycje miejskie, zagadnienia kultury i oświaty najwyższego rzędu… (…) Wreszcie, w okresie V, dominowałaby akcja o ujednolicenie struktury i dynamiki gospodarczej w Polsce. Byłby to okres walki o zatarcie granic pomiędzy Polską A i Polską B”.
Wbrew pozorom, to nie świeżo zdjęte z maszyn drukarskich uszczegółowienie planu Morawieckiego, ale wstępne zapisy planu 15-letniego, przygotowanego przez wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego na lata 1939–1954. Jednego z wielu planów, pisanych pomiędzy ogłoszeniem Konstytucji 3 maja a dniem dzisiejszym, które miały przemienić Polskę w kraj nowoczesny i bliski Zachodu. Podobieństw jest zresztą więcej: autorzy planu Morawieckiego też zdają się zapatrzeni w piłsudczykowską wizję Polski. Prezentacja przedstawiająca zręby planu zaczyna się od cytatu Marszałka: „Polska będzie wielka albo nie będzie jej wcale”. Mówiąc szczerze, nie wiem, co dziś i w kontekście tego planu miałby znaczyć ten cytat.

Z reguły plany rozwoju opierały się na przekonaniu ich twórców, że gospodarka jest materią plastyczną i poddającą się łatwo woli politycznej. Na ogół była to nieprawda. | Piotr Koryś

Niemal zawsze czynniki zewnętrzne lub wewnętrzne uniemożliwiały dokończenie długookresowych programów mających odmienić Polskę. Stanisław Staszic i Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki budowali fabryki, które były nikomu niepotrzebne często już w dniu otwarcia. Plan Kwiatkowskiego przerwała wojna, a w 1948 r. zamiast morza wieżowców Warszawa była morzem ruin. Plan modernizacyjny Gierka (choć nigdy tak nie nazwany) zakończył się bankructwem Polski na początku lat 80. A choć wzorem polityki importu technologii miała być Japonia, pod koniec dekady Jaruzelskiego i na początku transformacji Warszawa nie przypominała Tokio. Oczywiście, nie należy zapominać o planie Balcerowicza i reformach Grabskiego, które zrealizowano z powodzeniem. Z reguły jednak takie plany opierały się na przekonaniu ich twórców, że gospodarka jest materią plastyczną i poddającą się łatwo woli politycznej. I na ogół była to nieprawda. Twórcy planów często pokładali również nadmierną wiarę w siłę państwa i sprawność jego instytucji. A te nierzadko zawodziły.

Mimo tych przygnębiających doświadczeń ogłoszenie planu Morawieckiego odbiło się szerokim echem. I jak to zwykle przy tak ambitnych zamierzeniach bywa, program spolaryzował opinie komentatorów. Z jednej strony radykalni krytycy podważają sens takich metod stymulowania rozwoju. Andrzej Rzońca, współpracownik FOR-u, przekonuje że „Plan Morawieckiego przebił (…) pierwszą pięciolatkę Gierka. Zasadnicze cele planu udało się zrealizować przed jego ogłoszeniem, i to nawet 20 lat wcześniej”. I dodaje: „sposobów realizacji planu nie oceniam, bo i po co, skoro zasadnicze cele planu już osiągnięto”.

To oczywiście retoryczna przesada (sam Rzońca naciąga rzeczywistość, twierdząc, że PRL był krajem rolniczym, skoro w przemyśle pracowało grubo ponad 40 proc. zatrudnionych), jednak słusznie zwraca uwagę na niektóre bardzo ostrożnie sformułowane cele planu. Z drugiej strony Jarosław Gowin mówi o planie tak: „zawiera on wnikliwą analizę problemów, które stoją przed polską gospodarką, oraz zestaw przemyślanych instrumentów gospodarczych, finansowych i instytucjonalnych, które pozwolą wyrwać Polskę z pułapki średniego rozwoju. Pod tym względem plan Morawieckiego to chyba najambitniejszy i najbardziej wszechstronny program rozwoju Polski, jaki pojawił się po roku 1989”. Kto z nich ma rację?

Plan Morawieckiego nie jest ani tak dobry, jak zapewnia Jarosław Gowin, ani tak zły, jak chciałby Andrzej Rzońca. Wciąż jest w powijakach, trudno go jednoznacznie osądzić w oparciu o kilkadziesiąt upublicznionych slajdów. Wiele w nim pomysłów ciekawych – jak te, które dotyczą reform instytucjonalnych i poprawy jakości działania państwa czy budowania dużych polskich firm (choć czekam tu na szczegóły). Niemało też sformułowań nieprzekonujących, budzących wątpliwości benchmarków (o czym pisał Rzońca), których horyzont weryfikacji odsunięty został poza koniec kadencji sejmowej.

Jeden element projektu nie spodobał mi się szczególnie: slajdy, na których znalazły się przykładowe programy rozwojowe. Czy mają one charakter obietnicy dla pewnych firm (w większości przypadków łatwo się domyślić, o które konkretnie firmy chodzi autorom), czy są wynikiem lobbingu lub klientelizmu albo może nominowania zwycięzców w duchu tajwańskim czy koreańskim? Nie wiem. Nie znalazłem uzasadnienia, dlaczego akurat te programy rozwojowe, a zatem de facto i te firmy zostały wskazane.

Wspomnieć też trzeba o naiwnym przekonaniu, że tak łatwo, jak chcieliby twórcy planu, da się podnieść krajowe inwestycje, choć należy im życzyć powodzenia w rozwoju akcjonariatu pracowniczego. Sporo w planie naiwnej wiary w siłę sprawczą państwa, które odwróci w Polsce globalne trendy: dotyczące rozwoju regionalnego, demografii czy nierówności dochodowych. Warto oczywiście im przeciwdziałać, ale nie warto zbyt wiele obiecywać.

Trwający konflikt polityczny, powodujący spadek zaufania do państwa, może nie sprzyjać decyzjom inwestycyjnym przedsiębiorców. To nie wina wicepremiera Morawieckiego, ale z komplikacjami w realizacji celów musi się on liczyć. | Piotr Koryś

Plan Morawieckiego może stać się – niestety – jednym z wielu zaczynanych nagle i niekontynuowanych przez następców programów, tak chętnie pisanych nie tylko w ostatnim ćwierćwieczu. Na półkach kurzą się całkiem świeże koncepcje Hausnera i Boniego – jak na dziś, dużo bardziej rozbudowane i przemyślane niż plan obecnego rządu, choć mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni.

Jednocześnie nie można zapominać, że trwający konflikt polityczny, powodujący spadek zaufania do państwa wśród przynajmniej części społeczeństwa, może nie sprzyjać decyzjom inwestycyjnym przedsiębiorców w średnim okresie, a może i nie sprzyjać realizacji innych celów planu. To nie wina ministra rozwoju, ale z komplikacjami w realizacji celów musi się on liczyć.