Szanowni Państwo,
w „Podróżach z Herodotem” Ryszarda Kapuścińskiego jest taki ładny fragment, w którym reporter opowiada o swojej pierwszej wyprawie na Zachód – do Włoch, w drugiej połowie lat 50. Pierwsze co zrobił niejaki Mario, jego przewodnik i gospodarz, to zabrał Kapuścińskiego na zakupy – trzeba było autorowi „Imperium” sprawić inne ubrania aniżeli ciężki, dwurzędowy garnitur, który budził zdziwienie mieszkańców Rzymu. Już w nowej marynarce, śnieżnobiałej koszuli i modnym krawacie w groszki Kapuściński usiadł w lokalu niedaleko Stazione Termini. Tak wspominał tamten wieczór:
„Po jakimś czasie zauważyłem, że ludzie spoglądają na mnie. […] Widocznie jednak w moim wyglądzie i gestach, w sposobie siedzenia i poruszania się było coś, co zdradzało, skąd przybywam, z jakiego jestem odmiennego świata. Poczułem, że biorą mnie za innego, i choć powinienem się cieszyć, że siedzę tutaj, pod cudownym niebem Rzymu, zrobiło mi się nieprzyjemnie i nieswojo. Choć zmieniłem garnitur, nie mogłem ukryć pod nim tego, co mnie ukształtowało i naznaczyło. Byłem tu we wspaniałym świecie, który mi jednak przypominał, że stanowię w nim obcą cząstkę”.
Czy współczesny Polak – albo, uogólniając, obywatel kraju dawnego bloku wschodniego – wybrawszy się teraz do Rzymu, spotkałby się z podobną reakcją tubylców, co Kapuściński? Oczywiście, że nie. Jeśli chodzi o kody takie, jak ubiór czy większość kulturowych zachowań, wielkomiejska klasa średnia nie różni się od tej z Paryża czy Londynu. Przede wszystkim zaś nie przenika jej to, co przenika Ryszarda Kapuścińskiego w cytowanym wyżej fragmencie: poczucie gorszości, poczucie kompleksu z powodu tego, że pochodzi się z tej Europy Wschodniej, w której – jak dawno temu pisał Czesław Miłosz – „wszystko jest źle”.
Warto się zastanowić, dlaczego nie przenika. Czyżbyśmy po 27 latach od upadku żelaznej kurtyny na tyle upodobnili się do Zachodu, że staliśmy się od jego obywateli nieodróżnialni? Na poziomie sztafażu – być może, ale jeśli sięgnąć głębiej, okazuje się to pobożnym życzeniem. Wciąż zarabiamy mniej od kolegów i koleżanek z Niemiec i Francji, jeżeli chodzi o kody kulturowe zaś – obejmują one wyprawy w dalekie zakątki świata, ale nie np. czytanie książek. Powodu, dla którego tak się nie dzieje, należy szukać gdzie indziej: nie w ciężkiej pracy Polaków, by jak najbardziej przypominać swoich pobratymców z Unii Europejskiej, ale w zawodzie, jaki sprawił im Zachód, gdy się mu bliżej przyjrzeli.
O ile jeszcze dekadę i dwie temu za słowem „Zachód” automatycznie szło skojarzenie z czymś dobrym, czymś pożądanym – wszystko w Polsce miało być takie, jak na Zachodzie – o tyle w ostatnich latach ten znaczeniowy naddatek znika, a wraz z nim znika mit Zachodu jako miejsca, do którego powinniśmy dążyć, naszego horyzontu, wektora naszych działań. Najlepiej było to chyba widoczne w czasie kryzysu uchodźczego; Lubosz Palata, redaktor naczelny czeskiego dziennika „Lidove Noviny”, stwierdził nawet, że mamy do czynienia z powrotem żelaznej kurtyny. Podobne skojarzenia miała Sylvie Kauffmann z francuskiego „Le Monde”. Okazało się, że decyzja Zachodu – w tym wypadku reprezentowanego przez Angelę Merkel – nie jest już czymś, co obywatele krajów dawnego bloku wschodniego chcą przyjmować „na wiarę”. W swoim sprzeciwie w sprawie uchodźców kraje Grupy Wyszehradzkiej wyraźnie zdystansowały się od zdania Niemiec.
„Do nowego spojrzenia na państwa Europy Zachodniej i Stany Zjednoczone przyczyniła się seria kryzysów, które sprawiły, że Zachód przestał się wydawać moralnym szczytem aspiracji” – wyjaśnia Jarosław Kuisz. „To nie jedno wydarzenie, lecz łańcuch rozczarowań, proces rozłożony w czasie. Oszustwo w sprawie broni masowego rażenia w Iraku, stosowanie tortur i tajne więzienia CIA, brudne kulisy kryzysu finansowego roku 2008, Wikileaks, gorszące awantury o Grexit, wyborcze sukcesy eurosceptyków… – wyliczankę można układać wedle rozmaitych parametrów i ciągnąć długo. Wielkie znaczenie miało stopniowe «odkrywanie», że Unia Europejska to nie tylko piękna idea, niemal realizacja wiecznego pokoju Immanuela Kanta, ale codzienna, często niezbyt urodziwa gra interesów państw narodowych”.
„Zachód jako jednolita całość także nie istnieje, jest fikcją”, dodaje Norman Davies w rozmowie z Jarosławem Kuiszem i Karoliną Wigurą. „W Polsce na przykład często powtarza się, że wasze uniwersytety są kiepskie, ale na Zachodzie… A przecież każdy wie, że system uniwersytecki we Francji nie ma nic wspólnego z systemem Wielkiej Brytanii czy w Niemczech, nie mówiąc już o Stanach Zjednoczonych. Ale nikt się nie interesował tym, jakie były fakty. Wystarczała iluzja. […] Wielu ludzi w Polsce jest rozczarowanych: sądzili, że gdy tylko odejdzie komunizm, wszystko będzie dobrze”.
Bardzo krytycznie o ostatnim ćwierćwieczu przemian wypowiada się także chorwacka pisarka, Dubravka Ugrešić, od lat mieszkająca w Holandii. W rozmowie z Łukaszem Pawłowskim Ugrešić zwraca uwagę na trudności gospodarcze, z jakimi wciąż boryka się Chorwacja: wysokie bezrobocie czy ogromny odsetek emerytów. Za postępującą radykalizacją nastrojów nie stoją jednak jej zdaniem wyłącznie czynniki ekonomiczne: „Powodów do rozpaczy jest wiele. Jednym z nich jest załamanie dotychczasowego systemu wartości. Dzięki tak zwanej demokracji do władzy doszły szumowiny – wszystko zaczęło się od Slobodana Miloševića i Franjo Tuđmana. Chorwaci i Serbowie wkładają wiele wysiłku w «uświęcanie» tych dwóch przestępców i niestety – mówię to z żalem – Chorwatom się udało”.
Z kolei David Priestland, historyk z Uniwersytetu Oksfordzkiego, podkreśla w rozmowie z Karoliną Wigurą, że zjawiska pojawiające się w Polsce i w całej Europie Wschodniej dały o sobie znać już przed kilkunastoma laty w… Europie Zachodniej. „Najważniejszą przyczyną obecnych zmian jest kryzys globalizacji i kosmopolityzmu. Wraz z narastającym napływem uchodźców, wśród niektórych części społeczeństw zachodnich już w latach 90. pojawiło się przekonanie, że elity intelektualne poszczególnych państw bardziej troszczą się o podobnych sobie ludzi z zagranicy niż o własnych rodaków. […] Dziś także na Wschodzie pojawia się przekonanie, że na całym procesie transformacji i zbliżenia z Zachodem skorzystała głównie elita, zaś wielu ludzi wypadło za burtę”.
Wrogość wobec wszystkiego, co stało się symbolem ostatniego ćwierćwiecza środkowoeuropejskiej historii – w tym także mitu Zachodu – wydaje się w tym kontekście zrozumiała. Ale niszcząc jeden mit, powinniśmy zastanowić się, jaki inny przyjdzie na jego miejsce. Wzrost popularności radykalnych partii prawicowych w całym regionie nie daje na to pytanie optymistycznej odpowiedzi.
Zapraszam do lektury,
Wojciech Engelking
Stopka numeru:
Autorzy koncepcji Tematu Tygodnia: Karolina Wigura, Jarosław Kuisz.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Joanna Derlikiewicz, Piotr Rojewski, Adam Suwiński