Niewiedza bywa błogosławieństwem… Gdy kilka lat temu w Chinach skrupulatnie zabierałam syna na wszystkie obowiązkowe szczepienia, nie zdawałam sobie sprawy ze skali patologii, która występuje w chińskiej służbie zdrowia. Miałam oczywiście pewne obawy, ale uspakajałam je zawsze w ten sam sposób. Gdy pielęgniarka mechanicznie zadawała pytanie: „Darmowa krajowa czy zagraniczna płatna?”, wybierałam zawsze tę drugą. Ampułka z lodówki, zastrzyk w pośladek, chwila płaczu i po sprawie. Nigdy nie zdarzył się żaden NOP (czyli niepożądany skutek). Pomyślnie i bez opóźnień wypełniliśmy książeczkę szczepień, a syn nabrał odporności na cały wachlarz międzynarodowych chorób, a nawet awansem na japońskie zapalenie mózgu (szczepienie obowiązkowe w tym rejonie świata).

To przeszłość. W tym momencie wątpię, czy mieszkając w Chinach, odważyłabym się szczepić dziecko. Od początku marca w chińskich mediach pojawiają się informacje świadczące o tym, że system kontroli nad szczepionkami (a zapewne nie tylko nad nimi) jest fikcją, a zdrowie i życie dzieci chyba nie są priorytetem w oczach chińskich decydentów w ministerstwie zdrowia. Najpierw w kilku gazetach pojawiły się teksty opisujące aferę szczepionkową w prowincji Szantung. Kilka osób nielegalnie sprzedawało leki, śledztwo trwa i jest rozwojowe, jednym słowem – news, jakich w Chinach na pęczki. Szybko jednak okazało się, że jest to afera na skalę chyba dotąd niespotykaną, nawet w Państwie Środka, gdzie wszystko i zawsze jest „naj”. Otóż w zeszły piątek władze publikowały listę ponad poszukiwanych 300 osób, agentów handlujących szczepionkami na terenie całego kraju, w celu ustalenia, gdzie i komu sprzedawali oni leki. Na25 marca wyznaczono deadline na dobrowolne zgłaszanie się agentów i punktów opieki medycznej. Przy okazji mimochodem obwieściły, że śledztwo toczy się od kwietnia zeszłego roku, aresztowano mózg siatki przestępczej i trwa identyfikowanie ośrodków zdrowia szczepiących za pomocą nielegalnie sprzedawanych preparatów. Myślę, że każdy chiński rodzic małego dziecka w tym momencie zamarł z przerażenia.

Stworzony przez byłą lekarkę i jej córkę gang kupował szczepionki od krajowych producentów, a następnie rozprowadzał w je szpitalach i placówkach zdrowia. Szczepionki nie były podróbkami, przynajmniej tyle dobrego… ale część z nich była przeterminowana, a wszystkie przechowywano w nieodpowiednich warunkach – bez zapewnienia odpowiednio niskiej temperatury. Szajka działała od 2011 r… Agencja Xinhua rzuciła garść informacji – aresztowano już 37 osób i będą kolejne zatrzymania; szacuje się, że siatka przestępcza w ciągu 5 lat sprzedała szczepionki wartości ok. 90 mln dolarów; toczy się dochodzenie przeciwko trzem krajowym producentom leków, a jednemu już cofnięto licencję i nakazano wstrzymanie produkcji.

I tyle. Nikt nie poczuł potrzeby wyjaśnienia, jak to możliwe, że dopiero po roku od aresztowań zabrano się za namierzanie punktów, w których podawano nielegalnie zakupione szczepionki. Nikt nie wyjaśnił, jakim cudem leki z podejrzanych źródeł mogły przez 5 lat trafiać do ośrodków zdrowia i szpitali – w Chinach prawie wyłącznie państwowych. Nikt nie przeprosił rodziców. Nikt nie podał się do dymisji. Nie oskarżono żadnego urzędnika z instytucji nadzoru jakości i kontroli. Cisza, spokój i zadowolenie, w końcu przecież wykryliśmy i aresztowaliśmy przestępców. Rodzice jednak nie wykazali się spokojem i uznaniem wobec swoich dzielnych władz. Przez media społecznościowe przeszła fala oburzenia i niedowierzania. Jak to możliwe, że tak długo zajęło policji namierzenie szajki? Ilu dzieci to dotyczy? Biorąc pod uwagę czas trwania i zasięg geograficzny, w grę mogą wchodzić nawet miliony przypadków… Co więcej, dopóki nie zostanie ustalona dokładna lista placówek, nie wiadomo właściwie, co robić. Powtarzać szczepienia? Gdzie? Jakimi szczepionkami? Wściekli rodzice nie żałowali dosadnych słów. Nie dość, że na co dzień martwią się o brudne powietrze, wodę i jedzenie, to nawet nie mogą zaufać państwowej służbie zdrowia?

Fala emocji była na tyle wysoka, że w od poniedziałku w rządowych mediach pojawiają się kolejne artykuły wyjaśniające całą historię i uspokajające społeczeństwo. W poniedziałek głos zabrała Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) i zdaniem jej ekspertów – nawet przeterminowane i źle przechowywane szczepionki nie stanowią zagrożenia dla zdrowia, a jedyne ryzyko wiąże się z brakiem uzyskania odporności u niby zaszczepionych dzieci. We wtorek w sprawie wypowiedział się sam premier Li Keqiang i przyznał, że „istnieje wiele dziur w prawie”. Tego samego dnia Najwyższa Prokuratura Ludowa, najwyższa jednostka organizacyjna prokuratury w Chińskiej Republice Ludowej, ogłosiła objęcie sprawy specjalnym nadzorem, wezwała wszystkie organy ścigania do współdziałania i pomocy, a także obiecała wypracowanie mechanizmów nadzoru uniemożliwiających wystąpienie podobnych sytuacji w przyszłości. Z pewnością się przydadzą, bowiem już wiadomo, że aresztowana lekarka w 2009 r. została pozbawiona prawa wykonywania zawodu i skazana na 3 lata więzienia w zawieszeniu za identyczne przestępstwo!

Podejrzewam, że w wyniku tej afery chińscy rodzice przestaną ufać władzom w sprawie dla nich najważniejszej – zdrowia i życia dzieci. Jakby już nie mieli powodów, żeby się bać. Chiny od lat borykają się z zatrutą żywnością i tokstycznymi lekami. Na początku marca w Kantonie po podaniu szczepionki zmarł 4-letni chłopiec. Władze już zaprzeczyły, że miało to jakikolwiek związek z aferą szczepionkową, ale jak łatwo się domyślić, mało kto w to uwierzył. W 2008 r. w wyniku zatrutego melaminą mleka w proszku zmarło w Chinach sześcioro niemowląt, a ponad 300 tys. cierpiało na choroby nerek. W 2012 r. z rynku wycofano lekarstwa, w których stwierdzono obecność chromu. 2 lata temu u kilku czołowych chińskich producentów wstrzymano produkcję szczepionek na wirusowe zapalenie wątroby typu B, ponieważ nie spełniały one nowych standardów bezpieczeństwa. Wprowadzono je zaś po tym, jak powiązano nagłą śmierć sześciorga niemowląt w grudniu 2013 r. z tą właśnie szczepionką. Rychło w czas, skoro zgodnie ze słowami przedstawiciela organu odpowiadającego za zapobieganie chorobom w Chinach, w całym kraju od 2000 do 2014 r. bezpośrednio po otrzymaniu zastrzyku zmarło prawie 200 dzieci. Zdarzały się również przypadki szczepionek nieskutecznych – w 2014 r. na wściekliznę zmarł człowiek, który miesiąc wcześniej przeciwko niej się zaszczepił. We wrześniu 2015 r. w powiecie Shenqiu w prowincji Henan prawie 400 dzieci po otrzymaniu szczepionki na krztusiec miało bardzo silne reakcje poszczepienne, niekiedy doprowadzające do stałego uszczerbku na zdrowiu. Okazało się, że podane leki były przeterminowane o kilka miesięcy. Co gorsza, podobna sytuacja miała miejsce rok wcześniej – wtedy zmarło dwoje dzieci, kolejne ledwo przeżyło i wciąż nie wróciło do zdrowia. Po takich przypadkach wręcz cieszą historie o podrabianych szczepionkach, w których składzie znajduje się wyłącznie słona woda…

Podobne wyliczenia można by długo mnożyć. Chiny obecnie są nie tylko największym rynkiem leków na świecie, są również największym na świecie producentem podrabianych medykamentów. Są także miejscem, w którym nie istnieje zewnętrzny nadzór nad instytucją odpowiadającą za zapobieganie chorobom zakaźnym – w przypadku skarg rodziców czy dochodzenia policji, instytucja ta sama się kontroluje i, jakże zaskakująco, zazwyczaj nie stwierdza uchybień, błędów ludzkich, niedopełnienia obowiązków czy przestępstw.

Po aferze z zatrutym mlekiem dla niemowląt w 2008 r., w Chinach powstał olbrzymi rynek na mleko importowane. Wszyscy których stać, a nawet ci, których niekoniecznie stać, kupują mieszanki zagraniczne, a najchętniej nabywają je bezpośrednio od producenta i za granicą (zakładają, że chiński importer może ingerować w skład). Prawdopodobnie to samo wydarzy się ze szczepionkami – kto żyw, wybierze tę drogą, importowaną i zrezygnuje z darmowej czy taniej krajowej. Bowiem z samych szczepień zrezygnować się nie da – dziecko, aby zostać przyjęte do przedszkola czy szkoły, musi mieć wypełnioną książeczkę szczepień.