Żeby zbliżyć się do zrozumienia tego, co wydarzyło się zeszłym tygodniu, warto sięgnąć po mapę Brukseli – a dokładniej przyjrzeć się małemu jej skrawkowi. Od tragicznie osławionej stacji Maalbeek, przez pobliskie instytucje europejskie – Parlament, Komisję, Radę oraz Europejską Służbę Działań Zewnętrznych. Na instytucjach europejskich nie powinno się jednak kończyć. Zaraz za siedzibą unijnej dyplomacji znajduje się Park Pięćdziesięciolecia, który powstał w roku 1880, w 50. rocznicę utworzenia Belgii. Co ciekawe, mniej więcej w tym samym czasie na skraju parku powstał meczet.
Zamach na Europę?
Stacja Maalbeek leży w sercu dzielnicy europejskiej. Każdy, kto miał coś wspólnego z unijnymi instytucjami, musiał się w niej znaleźć. Nieprzypadkowo więc wtorkowy zamach uważany jest za atak na serce Europy. Ale czy naprawdę był to atak na Unię?
Wątpliwe. To było uderzenie „drugiego wyboru”, bo kiedy możliwości przeprowadzenia zamachów w bardziej liczących się krajach kontynentu zdecydowanie zmalały, terroryści postanowili uderzyć tam, gdzie mają największe szanse powodzenia – czyli w miejscu swojego zamieszkania. Zamachy w okolicach instytucji europejskich były dla nich logistycznie dużo prostsze w organizacji niż w Paryżu, a jednak terroryści związani z ISIS w listopadzie wybrali stolicę Francji, bo to ona wydawała im się centrum Europy. To dowód na nieskuteczność belgijskiego państwa w walce z terroryzmem – lokalne służby zdają się całkowicie zaskoczone faktem, że to w Brukseli znalazło się centrum europejskiego terroryzmu.
Jest czymś niezwykłym, że mózg paryskich zamachów, Salah Abdeslam, mieszkał kilka kilometrów od instytucji europejskich i centrum Brukseli. To tak, jakby Osama Ben Laden kilka miesięcy po zamachu 11 września mieszkał dwie przecznice od Białego Domu i wpadł dopiero w momencie, gdy przesadził z ilością zamawianej pizzy (podobno w ten sposób belgijska policja odnalazła kryjówkę Abdeslama). To pokazuje, jak bardzo nieskuteczne było belgijskie państwo w walce z radykalizmem. Pod płaszczykiem akceptacji dla różnorodności zdawało się wzruszać ramionami na sygnały radykalizacji młodego pokolenia belgijskich muzułmanów.
Tania ropa, gastarbeiterzy i radykalny islam
Żeby zrozumieć to zjawisko, trzeba docenić znaczenie kolejnego przystanku w spacerze po Brukseli – Wielkiego Meczetu. Wybudowano go w 1879 r., ale społecznie stał się ważny w roku 1967, gdy król Belgii Baudouin zaoferował go królowi Arabii Saudyjskiej w wieczyste użytkowanie – był to czas, kiedy Belgii zależało na taniej saudyjskiej ropie. Kilka lat później Bruksela podpisze z Turcją i Marokiem umowy na przyjęcie gastarbeiterów, którzy w teorii mieli zostać na kilka lat, a potem wrócić. Okazało się, że większość z nich została na zawsze, a dodatkowo ściągnęła swoje rodziny.
W tym samym czasie meczet staje się oazą dla wahabizmu (radykalnej szkoły interpretacji Koranu) – imamowie kształceni w krajach Zatoki Perskiej znani są ze swojego radykalizmu. Zdaniem niektórych to właśnie ta salaficka szkoła islamu zradykalizowała Marokańczyków i Turków (dwie największe muzułmańskie grupy w Brukseli), choć w obu tych krajach dominują bardziej umiarkowane szkoły interpretacyjne. O tym, że problem istnieje, świadczy fakt, że Belgia w 2012 r. starała się dyplomatycznymi kanałami o wydalenie szefa Centrum Islamskiego i jednocześnie pracownika Ambasady Arabii Saudyjskiej, Khalida Alabriza, pod zarzutem szerzenia ekstremizmu (to jedna z rewelacji ujawnionych przez Wikileaks).
Nie będzie zgody co do stopnia udziału islamu we współczesnym terroryzmie. Bo choć islam jest na sztandarach zamachowców, to zdecydowana większość muzułmańskiej wspólnoty je potępia – dobrze wiedząc, że utrudnią im spokojne życie w Europie. Według wielu islamizm stanowi tylko ideologiczną przykrywkę dla terroryzmu – porównywalną do tej, którą w Europie lat 70. XX w. dawał komunizm (to teza Oliviera Roy) albo jeszcze wcześniej – nacjonalizm (to opinia Brunona Latoura).
Chociaż nie mają racji ci, którzy mówią, że islam jest źródłem problemu (biorąc pod uwagę to, jak mały odsetek muzułmanów to radykałowie), to z drugiej strony nie można zamykać oczu na fakt, iż to islam stanowi pożywkę dla terroryzmu. I choć główne ośrodki muzułmańskie terror surowo potępiają, nie ma wątpliwości, że istnieją wspólnoty prowadzące do radykalizacji muzułmanów. Zresztą to nie przypadek, że właśnie belgijscy muzułmanie często podlegają radykalizacji. Wtorkowe zamachy jeszcze raz potwierdziły tezę, że Belgia jest jednym z najsłabiej działających państw w Europie.
Wyrzuty sumienia
Otoczenie Wielkiego Meczetu to bardzo rozległy teren zadbanego Parku Pięćdziesięciolecia wybudowanego z okazji jubileuszu utworzenia państwa. Belgia powstała z sojuszu francuskojęzycznych socjalistów i katolickich flamandów zjednoczonych niechęcią do Holandii, ale jej mieszkańców nigdy nie łączyły silne więzi narodowe. Stąd powracające pogłoski o podziale Belgii na dwa państwa.
W centrum parku stoi ogromny monument – coś w rodzaju połączenia paryskiego Łuku Triumfalnego z Bramą Brandenburską. Przy samym monumencie znajduje się pomnik jednego z większych wyrzutów sumienia Belgów, upamiętniający „pionierów” w Kongo. Za czasów króla Leopolda II Belgowie eksploatowali ten fragment Afryki, zabijając przy okazji ogromną liczbę tubylców.
Kolonialna przeszłość to zdaniem części komentatorów czynnik wyjaśniający, dlaczego kraje takie jak Belgia czy Francja przez wiele dziesięcioleci nie oczekiwały przyswojenia sobie zachodnich wartości od obywateli pochodzących z obcych kultur. Z drugiej strony nie robiono wiele, by pomagać tym członkom społeczności imigranckich, którzy sobie w europejskiej rzeczywistości nie poradzili. Bezrobocie w dzielnicach takich jak Molenbeek wynosi ponad 30 proc. (wśród młodych jest jeszcze ponad 40 proc.). Niska pozycja społeczna i ekonomiczna często zwiększa prawdopodobieństwo radykalizacji, która daje poczucie sensu i społecznego znaczenia.
Państwo teoretyczne?
Podobno podczas ostatnich negocjacji z Wielką Brytanią w związku z widmem Brexitu premier Belgii Charles Michel zdecydowanie sprzeciwiał się zgodzie Unii na to, żeby Wielka Brytania odstąpiła od zobowiązania do uczestnictwa w „ever closer Union” (coraz ściślejszej Unii) – symbolicznym zapisie obecnym w europejskich traktatach od czasów Traktatu Rzymskiego. Angela Merkel miała zażartować, że Michel powinien raczej skupić się na staraniach o „ever closer Belgium”.
Biorąc pod uwagę bardzo skomplikowaną strukturę Belgii, to i tak cud, że to państwo jest w stanie funkcjonować: dwie bardzo od siebie różne części z oddzielnymi rządami (Flandria i Walonia), trzy języki urzędowe (flamandzki, francuski i niemiecki), niezależna od Flandrii i Walonii stolica z jeszcze jednym osobnym rządem i osiemnastoma dzielnicami zarządzanymi przez osiemnastu burmistrzów.
Choć zdaje się, że na życie codzienne w Belgii mimo wszystko nie można narzekać, to są obszary, w których państwo zawodzi na całej linii. Najlepszym przykładem jest dopuszczanie do rozwoju siatek islamistów w dwóch centralnie położonych dzielnicach Brukseli – Molenbeek i Schaarbeek. Ich mieszkańcy mówią, że w ostatnich latach (kiedy świadomość związana z niebezpieczeństwami muzułmańskiego ekstremizmu powinna być już rozpowszechniona) nie kontrolowano miejsc modlitw, w których szerzone były radykalne interpretacje Koranu, a w księgarniach spokojnie można się było zaopatrzyć w instruktażowe podręczniki do uczestnictwa w dżihadzie. Dziesięć lat temu fenomen ten opisała Hind Fraihi w swojej reporterskiej książce, ale nikt nie zareagował. Celność diagnoz Fraihi potwierdza fakt, że wielu z jej brukselskich rozmówców pojechało walczyć do Syrii.
Niezależnie od tego, jak bardzo zamachy symbolicznie uderzyły w Unię Europejską, klucz do zwycięstw w walce z terrorem ciągle leży w instytucjach państwa. To od skuteczności państwa belgijskiego, jego wojska i wywiadu zależeć będzie, czy terroryzm w Belgii zostanie pokonany. Unii Europejskiej nie można winić ani za zamachy, ani za niedostrzeżenie problemu muzułmańskiego radykalizmu – walka z terrorem i polityka wobec religii to twarde kompetencje państw narodowych, których nikt Brukseli nie przekazywał. Być może więc ostatnie miesiące uzmysłowią nam, że Unii Europejskiej zagrażają nie tylko narodowe egoizmy, ale też słabość tworzących ją państw.