Zarówno prezentowane utwory, jak i ich wykonawcy wpisali się w linię programową poprzednich festiwali. Można to traktować jako wadę – bo przez 20 lat istnienia festiwalu, który od 2004 r. odbywa się w Warszawie, mogłyby się pojawić jakieś radykalne innowacje – lub jako zaletę, wyraz ciągłości i konsekwencji.
Jak zwykle w programie dominowała wielka symfonika i koncerty na instrument z towarzyszeniem orkiestry, znalazło się też jednak nieco miejsca dla kameralistyki (wspominany Emerson String Quartet, Shanghai Quartet oraz Szymanowski Quartet). Co szczególnie warte podkreślenia, jak co roku mogliśmy usłyszeć wykonania koncertowe oper w Polsce rzadko grywanych lub niegrywanych wcale – tym razem obok wybranych scen z „Parsifala” Wagnera zaprezentowano dwie jednoaktówki: „Jeźdźców ku morzu” Ralpha Vaughana Williamsa oraz „Oberżę pod dzikiem” Gustava Holsta. Niestety, festiwal beethovenowski zbiegł się w czasie z innymi wydarzeniami festiwalowymi w Polsce, a także z premierą „Salome” (TW–ON), w związku z czym nasza relacja z festiwalu nie jest wyczerpująca – zawiera omówienie tych koncertów, które wydały się nam szczególnie obiecujące pod względem programowanym lub wykonawczym, i nie jest podstawą do całościowego podsumowania wydarzenia.
12 marca 2016, Zamek Królewski (Beethoven, Schubert, Bartók)
Pierwszy koncert festiwalowy odbył się na Zamku Królewskim i chociaż miał miejsce przed właściwą inauguracją festiwalu, która odbywała się wieczorem tego samego dnia, trudno traktować go jako marginalny, ponieważ do udziału w nim zaproszono Emerson String Quartet. Zespół ten cieszy się w pełni zasłużoną renomą, o czym można się było przekonać, słuchając jego wykonań „XVI kwartetu smyczkowego F-dur” op. 135 Ludwiga van Beethovena, „Kwartetu smyczkowego a-moll «Rosamunde»” Franza Schuberta, a w szczególności „IV kwartetu smyczkowego” Béli Bartóka. Co warte podkreślenia, interpretacja ostatniego z wymienionych utworów wytrzymała porównanie z ich własnym, obsypanym nagrodami nagraniem kompletu kwartetów Bartóka (Deutsche Grammophon, 1988).
Początek koncertu nie był dla zespołu łatwy: w pierwszych dwóch częściach kwartetu Beethovena – notabene opatrzonego mottem „Muss es sein?” [Czy tak musi być?] – muzycy walczyli o właściwą intonację w niezbyt sprzyjającej akustyce Sali Wielkiej. Ostatecznie jednak przezwyciężyli tę niedogodność i nic nie przeszkodziło im w ukazaniu piękna i złożoności wariacji w III części, a potem brawurowego finału. Wątpliwości może jedynie wzbudzać wybór kwartetu Schuberta na zakończenie koncertu – po niezwykle intensywnym Bartóku Schubert wypadł mdławo mimo znakomitego wykonania.
12 marca 2016, Filharmonia Narodowa (Beethoven)
Oficjalnie festiwal inaugurowano dwoma monumentalnymi dziełami wokalno-instrumentalnymi Beethovena: „Fantazją c-moll na fortepian, chór i orkiestrę” op. 80 oraz „IX symfonią d-moll” op. 125. Orkiestrę i Chór Filharmonii Narodowej poprowadził Jacek Kaspszyk, wśród zaproszonych wykonawców znaleźli się również dobrzy soliści, których obecność została w pewnym sensie zmarnowana. Partia fortepianu w „Fantazji…” nie dała Yeol Eum Son okazji do popisania się umiejętnościami, którymi niewątpliwie ta koreańska pianistka dysponuje – aż chciałoby się ją usłyszeć w którymś z koncertów Beethovena.
Jeszcze większy niedosyt zostawiła po sobie śpiewaczka Bernarda Fink. Z mezzosopranem w „IX symfonii…” jest tak, że jego brak byłby bardziej zauważalny niż jego obecność, więc zaangażowanie do tej partii tak renomowanej wykonawczyni jak Fink można uznać za perfekcjonizm godny pochwały, graniczący wręcz z rozrzutnością. Żałować za to można, że partie pozostałych solistów są w tej symfonii bardziej eksponowane, bo zarówno do Heli Veskus, jak i Michaela Schadego oraz Markusa Eichego można by się zwrócić tekstem z jej finału: „O Freunde, nicht diese Töne!”[O, przyjaciele, nie te tony]. Na to zaś, co na koncercie inauguracyjnym zaprezentował Chór Filharmonii Narodowej, słów trzeba by było szukać nie w podniosłej Schillerowskiej odzie, lecz w ponurych wersach Eliota, albo i Baudelaire’a.
16 marca 2016, Filharmonia Narodowa (Maksymiuk, Rachmaninow, Szostakowicz)
Obchodzący właśnie jubileusz 80. rocznicy urodzin Jerzy Maksymiuk poprowadził zespół Santander Orchestra, który wykonał „Vers per archi” jubilata, „Rapsodię na temat Paganiniego” op. 43 Sergieja Rachmaninowa z Szymonem Nehringiem przy fortepianie i „IX symfonię Es-dur” Dymitra Szostakowicza. Obecność Nehringa w finale Konkursu Chopinowskiego, a nawet w jego II etapie, wydawała się nam mało zrozumiała, ale uznaliśmy, że może Chopin to nie jego bajka i lepiej sprawdzi się na przykład w Rachmaninowie. Okazało się, że podobnie jak Chopinowi pod jego palcami brak kantyleny, tak Rachmaninow traci błyskotliwość i humor.
Nehring skupił się głównie na tych wariacjach, które miały olśnić słuchaczy wirtuozerią i demonicznością. Włożył w nie dużo środków ze średnim rezultatem, a na części bardziej liryczne nie starczyło mu sił, pomysłu albo i tego, i tego. Ostatecznie wpadł w pułapkę, którą neoromantyczna pianistyka zastawia na wykonawcę – Rachmaninowowi jako wirtuozowi najwyższej klasy zależało niewątpliwie na olśnieniu i rozbawieniu słuchacza, ale nie wydobyciem z fortepianu efektów niemalże perkusyjnych. Z nadmierną ich obecnością w „Rapsodii…” był też problem w orkiestrze, jakby miały one tu i ówdzie w łatwy i wygodny sposób odwrócić uwagę od problemów technicznych lub interpretacyjnych. Natomiast w drugiej części koncertu, wraz z zejściem Nehringa z estrady, w dyrygenta i orkiestrę wstąpił jakby nowy duch. Dzięki rzetelnej pracy poszczególnych sekcji – co najbardziej zauważalne było w przypadku instrumentów dętych – wykonanie „IX symfonii…” Szostakowicza było logiczne, kulminacje wyraziste, a całość zostawiła po sobie dobre wrażenie.
24 marca 2016, Filharmonia Narodowa (Wagner)
Do wielkanocnego festiwalu muzycznego tematyka „Parsifala” pasuje jak ulał. Z jednej strony szkoda, że usłyszeliśmy tylko preludium i wybór scen z tego misterium scenicznego, z drugiej jednak wysłuchanie całości w tej obsadzie mogłoby zastąpić całą drogę krzyżową, a efekt duchowy takiego przedsięwzięcia nie byłby wcale gwarantowany. Z początku zapowiadało się nie najgorzej – zarówno Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia pod batutą Alexandra Liebreicha, jak i niektóre nazwiska solistów dobrze rokowały. I faktycznie, preludium orkiestrowe zabrzmiało obiecująco, podobnie jak później wstęp instrumentalny do III aktu, choć już akompaniowanie śpiewakom nie szło orkiestrze tak gładko.
Soliści jednak nie pomagali. Michael Weinius (Parsifal) niewątpliwie robi karierę, wykonując role Wagnerowskie, ale nie dlatego, że jest dobrym wagnerzystą, tylko dlatego, że brakuje głosów do tego repertuaru, a on ma taki głos z natury. Frank von Hove (Gurnemanz) uciekał od śpiewu w melorecytację (trochę jak późny Fischer-Dieskau), a tam, gdzie faktycznie śpiewał, odzywał się dwoma różnymi głosami, a w górach lądował pod dźwiękiem. Dużym rozczarowaniem okazał się Tomasz Konieczny (Amfortas) – w jego interpretacji „Parsifal” brzmiał jak monodram narcystycznego barytona, który tak się zagrywa i upaja swoim wolumenem, że nie jest w stanie wytrzymać jednego dłuższego dźwięku bez dodatkowych efektów, takich jak rozhulane crescenda i diminuenda czy zniekształcanie samogłosek, wyglądające, niestety, na zabieg celowy, o wątpliwym sensie estetycznym. Słuchanie kogoś, kto ma możliwości i nie umie z nich korzystać, jest niewiele przyjemniejsze niż słuchanie kogoś, kto ich w ogóle nie ma.
Odwrotnie za to było z Yvonne Naef, która dzięki doświadczeniu i świadomości technicznej stworzyła interesującą kreację w partii Kundry. Miło było obserwować, jak dzięki solidnej podbudowie technicznej udaje się jej przezwyciężyć trudności, których nastręcza ta wymagająca rola, i zostaje jej jeszcze miejsce na celową grę aktorską.
25 marca 2016, Filharmonia Narodowa (Penderecki)
W przypadku „Parsifala” żałowaliśmy z początku, że nie wybrano poruszających i bardzo efektownych scen z chórem. Żal ten nam jednak przeszedł, gdy tylko zabrzmiały pierwsze dźwięki „Pasji według św. Łukasza” Krzysztofa Pendereckiego pod dyrekcją kompozytora. To przedziwne, że Chór Filharmonii Narodowej i Chór Filharmonii Krakowskiej, połączone na potrzeby wykonania tego wielkoobsadowego dzieła, wypadły do tego stopnia nieudolnie. Niektórzy hołdują chyba przekonaniu, że aby być bardziej awangardowym, chór w muzyce współczesnej może, a nawet powinien brzmieć nieładnie i nierówno. Przecież nawet fragmenty aleatorycznego parlando gdzieś się zaczynają, gdzieś kończą i są po coś; glissanda też płyną skądś dokądś. Precyzji pod różnymi względami brakowało zresztą wszystkim wykonawcom, w czym mógł mieć swój udział sposób komunikowania się dyrygenta z muzykami – były momenty, w których wykonanie prawie stanęło.
W sumie koncert zamykający festiwal wypadł dużo słabiej niż choćby wielkopiątkowy koncert kameralny sprzed dwóch lat, na którym Leipziger Streichquartett wykonał „Siedem ostatnich słów Chrystusa na krzyżu” Josepha Haydna i osiągnął lepszy efekt niż kilkusetosobowa obsada „Pasji…”. Kiedy brakuje wykonawców do danego utworu, nie powinno się go grać. Jak się okazuje, truizm ten paradoksalnie trąci naiwnym idealizmem.
Festiwal:
- Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena, 12–25 marca 2016, Warszawa.