Całkowity zakaz aborcji może zostać wprowadzony w Polsce jeszcze w tym roku. Fundacja Pro Prawo do Życia złożyła w sejmie projekt nowelizacji ustawy o planowaniu rodziny, zgodnie z którym przerwanie ciąży nie byłoby przestępstwem tylko w jednym przypadku – „jeżeli śmierć dziecka poczętego jest następstwem działań leczniczych, koniecznych dla uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia matki dziecka poczętego”. Fundacja ma teraz 3 miesiące na zebranie 100 tys. podpisów, co nie powinno być dla niej problemem, skoro udało jej się to zrobić 12 miesięcy temu (ustawa została odrzucona w pierwszym czytaniu jesienią zeszłego roku). Według „Rzeczpospolitej” posłowie mogą głosować nad ustawą antyaborcyjną ponownie już w październiku.
Jak było, a jak będzie
Od połowy lat 50. do początku lat 90. w Polsce można było dokonać aborcji nie tylko ze względów medycznych oraz w sytuacji, gdy ciąża była wynikiem gwałtu, lecz również z uwagi na „trudne warunki życiowe kobiety ciężarnej”. W III RP ustawę szybko zaostrzono. Zgodnie z obowiązującym od ponad 20 lat prawem aborcja jest dopuszczalna wyłącznie w trzech przypadkach – jeśli ciąża jest wynikiem „czynu zabronionego” (tylko do 12 tygodnia ciąży); jeśli „badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu” (do momentu, w którym płód jest w stanie przeżyć poza organizmem matki) oraz gdy „ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej” (do takiego zagrożenia może dojść nawet w czasie porodu, choć oczywiście lekarze – jeśli jest to tylko możliwe – starają się uratować zarówno kobietę, jak i dziecko). Za dokonanie nielegalnej aborcji grozi do 2 lat więzienia, kara dotyczy jednak wyłącznie lekarza dokonującego zabiegu, a nie pacjentki przerywającej ciążę.
Projekt Fundacji Pro Prawo do Życia zmienia wszystkie te przepisy – zakłada kary do 5 lat więzienia za „spowodowanie śmierci dziecka poczętego”, także dla kobiet, które przerwały własną ciążę. W tym ostatnim przypadku możliwe jest jednak „nadzwyczajne złagodzenie kary”. Co jeszcze ciekawsze, więzienie grozi także osobom nakłaniającym do aborcji oraz tym, którzy nieumyślnie doprowadzili do śmierci dziecka poczętego.
Takie sformułowania prowokują wiele pytań. Czy po wejściu ustawy w życie publiczne opowiadanie się za liberalizacją prawa aborcyjnego – jako nakłanianie do niej – będzie karalne? Czy kobietę, która nieumyślnie doprowadzi do przerwania własnej ciąży – np. w wyniku spowodowania wypadku samochodowego – czeka proces? Czy w świetle definicji wprowadzanych w projekcie ustawy, zakazane zostaną także tzw. tabletki „po” oraz inne formy antykoncepcji hormonalnej? Co ważne, w projekcie nie ma mowy o „przerywaniu ciąży”, ale o „powodowaniu śmierci dziecka poczętego”. Za dziecko poczęte uznaje się natomiast „połączenie męskiej i żeńskiej komórki rozrodczej”, do którego dochodzi jeszcze przed zagnieżdżeniem zarodka w macicy, czyli de facto przed początkiem ciąży.
Odłóżmy na chwilę na bok cały szereg poważnych problemów związanych z aborcją. Nie pytajmy o to, jakie argumenty przemawiają za tym, by uznać, że zapłodniona komórka jajowa jest pełnoprawnym dzieckiem, potencjalnym dzieckiem, czy też tylko zapłodnioną komórką jajową. Nie pytajmy o to, czy bardziej współczującą postawą jest przerwanie rozwoju nieodwracalnie uszkodzonego płodu w jak najwcześniejszej fazie ciąży (kiedy nie może jeszcze odczuwać bólu), czy oczekiwanie na naturalną śmierć nieuleczalnie chorego dziecka zaraz po jego urodzeniu. Zapomnijmy o tym, jakim zagrożeniem dla zdrowia i życia kobiet jest podziemie aborcyjne. Każda z tych kwestii mogłaby stać się tematem osobnego felietonu, ale odłóżmy je na bok i…
Załóżmy, że zapłodniona komórka jajowa jest pełnoprawnym obywatelem
Trzeba uczciwie przyznać, że dla człowieka przekonanego, iż zarodek jest osobą, istnienie podziemia aborcyjnego to żaden argument. W końcu nie legalizujemy mordowania ludzi tylko dlatego, że gdyby zabójstwa były kontrolowane, to może przebiegałyby mniej boleśnie. Zastanówmy się jednak nad tym, czy w przypadku uznania, że zarodek jest osobą, wszystkie przypadki aborcji faktycznie jawią się jako niedopuszczalne?
Jak, jeszcze w latach 70., zauważyła amerykańska etyczka Judith Jarvis Thomson, nawet w przypadku uznania, że płód jest pełnoprawną osobą, całkowity zakaz aborcji nie może się obronić. Przeformułujmy nieco argumentację Thomson i wyobraźmy sobie następującą, hipotetyczną sytuację. Wracając piechotą do domu, jesteś świadkiem wypadku. Obok ciebie zderzają się dwa samochody. Karetka przyjeżdża natychmiast i ratownicy wyciągają z aut zakrwawionych pasażerów. Jeden z nich jest na granicy śmierci. Nagle, ratownicy biegną w twoją stronę i łapią cię za ręce. Mimo twoich krzyków i protestów ciągną cię w stronę wypadku. Ponieważ ofiara wypadku potrzebuje krwi, wbrew twojej woli przetaczają jej twoją krew. Następnie zabierają was do szpitala. Kiedy leżysz skrępowany/skrępowana na szpitalnym łóżku, lekarze informują cię, że musisz zostać podłączony/podłączona do ofiary wypadku jeszcze przez dziewięć miesięcy. Jeśli się uwolnisz i uciekniesz, ofiara wypadku umrze. Co należy zrobić w tej sytuacji? Oczywiście, byłoby bardzo ładnie z twojej strony, gdybyś poświęcił/poświęciła się dla podtrzymania życia tej drugiej osoby. Nikt jednak nie może tego od ciebie wymagać, nie może twierdzić, że jest to twoim prawnym obowiązkiem.
Jak zauważa Thomson, „żadna osoba nie jest moralnie zobowiązana do czynienia poważnych ofiar dla podtrzymania życia innej osoby, która nie ma prawa domagać się tego od niej, i to nawet wtedy, gdy te poważne ofiary nie obejmują samego jej życia” [1]. Funkcjonujemy w świecie, w którym potrzeba ratowania życia jednej osoby nie uzasadnia naruszenia integralności cielesnej drugiej osoby. Nie pobieramy od nikogo nerek do przeszczepów siłą, mimo że z jedną nerką da się żyć, a inni tych nerek naprawdę potrzebują. Ba! Nie zmuszamy do takich poświęceń nawet rodziców, którzy mogą dzięki nim uratować życie własnych dzieci!
Oczywiście rodziców, którzy z obawy o własne zdrowie czy ze strachu przed zabiegiem nie zostają dawcami organów dla własnych dzieci lub nie chcą im nawet oddać swojej krwi, możemy uznać za rodziców wyrodnych. Dalej jednak nie dopuszczamy do przymusowego pobierania krwi czy narządów od rodziców dla ratowania życia ich potomstwa. Skoro nie zmuszamy do tego nawet tych, którzy dobrowolnie zostali rodzicami, jak możemy zmuszać do podobnych poświęceń zgwałcone kobiety? Przeszczep lub oddanie krwi jest tutaj oczywiście analogią ciąży – zakładając, że płód jest osobą, w obu przypadkach mamy do czynienia z „użyczaniem” własnych narządów drugiemu człowiekowi.
Zwracając uwagę na problem integralności cielesnej i zmuszania jednym ludzi do ratowania życia drugich, Judith Jarvis Thomson chciała wykazać słabość argumentów ruchów „pro life”. Jej zdaniem nawet z uznania zarodka za „pełnoprawne dziecko” nie wynika bezwzględny zakaz aborcji. Thomson wychodzi poza dyskusję na temat moralnego statusu płodu, choć sama ma wyraźne stanowisko w tej sprawie – nie uznaje, że embrion jest osobą.
Czekając na bezpośrednie zagrożenie życia
Najprawdopodobniej większość osób czytających ten tekst nie potrzebuje sięgać wyobraźnią do hipotetycznych wypadków samochodowych, transfuzji krwi i przeszczepów, żeby wyobrazić sobie dramat zgwałconej kobiety zmuszonej do donoszenia ciąży. Jednak projekt Fundacji Pro Prawo do Życia pobudza wyobraźnię do snucia dalszych koszmarnych wizji.
Przypomnijmy – zgodnie z projektem ustawy aborcja dopuszczalna będzie wyłącznie, „jeżeli śmierć dziecka poczętego jest następstwem działań leczniczych, koniecznych dla uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia matki dziecka poczętego”. Co ważne, nie ma tutaj już mowy o zagrożeniu zdrowia, ale wyłącznie o „bezpośrednim zagrożeniu życia”.
Wyobraźmy sobie kobietę ze zdiagnozowaną ciążą pozamaciczną. Zapłodniona komórka jajowa zaczyna się rozwijać w jajowodzie zamiast w macicy. Na początku nie stanowi ona bezpośredniego zagrożenia dla życia kobiety. Zgodnie z projektem ustawy nie będzie można farmakologicznie doprowadzić do przerwania takiej „ciąży” na jej wczesnym etapie. Trzeba czekać, aż zarodek rozsadzi jajowód i doprowadzi do krwotoku wewnętrznego. Wyobraźmy sobie kobiety na szpitalnych łóżkach, czekające, aż płód będzie na tyle duży, by groził rozerwaniem wnętrzności. W końcu z dokonaniem aborcji musimy zwlekać aż do „bezpośredniego zagrożenia życia”. Widmo niepełnosprawności, cierpienia czy bezpłodności matki to żaden powód, by pozwolić jej przerwać ciążę. To, że płód w jajowodzie nie ma żadnych szans na dalszy rozwój, też się nie liczy. Liczy się tylko jedno – spokojne sumienie „obrońców życia”.
Przypis:
[1] Judith Jarvis Thomson, „Obrona aborcji” [w:] „Początki ludzkiego życia. Antologia bioetyki”, red. Włodzimierz Galewicz, Kraków 2010, str. 161.