Lubiła wysokie wieże, finezyjnie powykręcane, ale nawet gdy projektowała budynki o mniejszych gabarytach, to były one w każdym wypadku materialną manifestacją zwrotu „patrz na mnie!”. Słowem, lubiła budynki, które zwracały na siebie uwagę. Jej architekturze zarzucano kabotyństwo, ale znając prawa, jakimi rządzi się stararchitektura, trudno uznać te oskarżenia za poważne. Na tym przecież stararchitektura polega.

W tej dziedzinie wygrywa się, gdy twój głos jest należycie słyszalny. A Hadid miała donośny głos. Wydaje się, że prawdą było to, co powiedziała w jednym z wywiadów Amanda Levete, że klucz do jej architektury leżał w finezji arabskiego alfabetu. Odkryła to osobiście, kiedy któregoś dnia zobaczyła, jak Zaha uczyła jej córkę pisać jej imię po arabsku. „Wówczas zrozumiałam, gdzie znajduje się źródło jej unikalnego języka architektonicznego” – powiedziała później Levete w rozmowie dla „The Guardian”.

Siła jej architektury pochodziła jednak z tego, że przez całą swoją karierę zmagała się z tym, że była kobietą – po pierwsze wywodzącą się z kultury arabskiej, po drugie zaś próbującą swoich sił w jednym z najbardziej zmaskulinizowanych zawodów świata. Na Uniwersytecie Amerykańskim w Bejrucie poszła na matematykę, ponieważ architekturę studiowali tylko mężczyźni. Architekturę zaczęła studiować dopiero w Londynie, kiedy przeniosła się tam w 1972 r., w wieku 22 lat. Studia skończyła 5 lat później. To właśnie ze stolicą Anglii związała swoje całe późniejsze życie, tam założyła pracownię architektoniczną i pokonywała kolejne etapy w niełatwej drodze na szczyt.

W swojej książce „Where Are the Women Architects?” (Gdzie się podziały kobiety w architekturze?) Despina Stratigakos czyni z Hadid jedną z bohaterek, opisując w jednym z rozdziałów seksistowskie reakcje, z jakimi się spotkała, gdy Hadid wygrała nagrodę Pritzkera w 2004 r. – od zdziwienia, że otrzymała ją kobieta, po drwiny. Od tego czasu problem seksizmu w architektonicznym świecie wcale się nie zmniejszył, co pokazują najnowsze badania. Sama Hadid jednak nigdy się na to nie uskarżała – mówiła w wywiadach, że sama czuła się w swoim zawodzie przede wszystkim architektem, a nie kobietą.

Życiorys Zahy Hadid to jednak nie tylko historia walki kobiety o pozycję w świecie architektury, ale również wieloletnia praca nad projektami, które później nie mogły się doczekać realizacji. Gdy w 1994 r. wygrała prestiżowy konkurs na gmach opery w Cardiff, miała już za sobą kilka niezrealizowanych projektów. Ten też, wskutek późniejszych kontrowersji wśród opinii publicznej, a nawet w wyniku interwencji samego księcia Karola, nie został zrealizowany. Przylgnęło do niej wówczas przezwisko „papierowej architektki”. Jednocześnie było o jej pracach na tyle głośno, że jej wpływ można było mierzyć samymi projektami – był to ciekawy przypadek, kiedy architektura oddziałuje, mimo że nie ulega pełnej materializacji.

W pewnym sensie o takim właśnie wpływie Zahy Hadid możemy mówić na naszym warszawskim poletku. Słynna architektka miała bowiem tutaj kilka podejść do realizacji budynków, zarówno dla inwestorów prywatnych, jak i w konkursach organizowanych przez miasto. Chyba najgłośniejszym jej budynkiem, który miał powstać, było słynne Lilium Tower planowane obok Mariotta, na części działki zajmowanej w chwili obecnej przez budynek Stefańskiego, Skrzypczaka i Bielobradka. O architektce zrobiło się wówczas głośno w Warszawie, szczególnie po jej słowach, że „kontekst nie ma znaczenia”, co było odpowiedzią na zarzuty, że jej propozycja zupełnie nie pasuje do istniejącej zabudowy.

W pewnym momencie nawet PKP podchwyciło pomysł obłej wieży i chciało stołeczny Dworzec Centralny zamienić na podziemny kompleks, z którego wyrastają dwie bliźniacze wieże, podobne do tej pierwotnej, piętrzącej się obok Mariotta. Oba przedsięwzięcia wstrzymał jednak kryzys i chyba dobrze się stało, ponieważ po latach doceniliśmy architekturę dzieła Arseniusza Romanowicza oraz Piotra Szymaniaka.

Innym zupełnie zapomnianym projektem, którym Hadid chciała przekonać do siebie warszawiaków, była idea stworzenia Muzeum Historii Polski nad trasą Łazienkowską. W przypadku tej bryły można już mówić o interesującym pomyśle wpisania jej w otaczającą zieleń. Projekt wystartował w konkursie na gmach, ale – niesłusznie – przepadł bez echa, nie zdobywając nawet wyróżnienia.

Projektem, którego chyba najbardziej szkoda ze wszystkich proponowanych Warszawie przez słynną architektkę, jest propozycja do konkursu na gmach Synfonii Varsovii. Ten śmiały projekt zakładał umieszczenie na tyłach zabytkowego budynku dawnego Instytutu Weterynarii przy ul. Grochowskiej 272 dużego gmachu w kształcie kokonu, w którym miała się mieścić sala koncertowa. Zwyciężył projekt Thomasa Puchera, który całość zatapiał w tajemniczym, unoszącym się ogrodzeniu zamykającym cały teren i izolującym go od hałasów zatłoczonej ulicy. Projekt Hadid był w tym kontekście o tyle ciekawy, że prowadził dialog z tradycyjną architekturą zabytkowego gmachu. Trzeba też przyznać, że jak na Hadid, jej sala koncertowa prezentowała się i tak dość konserwatywnie.

Zaha Hadid pozostawiła po sobie nie tylko garść niezrealizowanych projektów, które będą powracać w rozmowach i wspomnieniach, a także przy okazji krytyki budynków realizowanych na ich miejscu. Jako architektka kompletna tworzyła również mniejsze obiekty – od finezyjnych schodów, poprzez powywijane we wszystkie strony fotele, skończywszy na parze butów wieczorowych. Dziś, mimo jej nagłego odejścia, świat wciąż oczekuje na kilka jej projektów, które są w tym momencie w realizacji, m.in. budynek mieszkalny w Nowym Jorku przy 28. ulicy czy też stadion piłkarski zaprojektowany z okazji Mundialu 2022 w Katarze. Będą to realizacje z pewnością jeszcze powszechnie dyskutowane, również ze względu na towarzyszące im kontrowersje.

Jedne z największych wzbudził stadion w Katarze, który samym swoim kształtem (przypominającym waginę) przyczynił się do zalewu komentarzy. Cieniem na samej architektce położyła się z kolei jej odpowiedź na pytanie, jaki jest jej stosunek do tego, że przy okazji budowy infrastruktury sportowej w Katarze zginęło blisko tysiąc pracowników, w większości imigrantów. Mnie, jako projektantce budynku, nic do tego – odpowiedziała Hadid. Wzbudziła tym wielką dyskusję o odpowiedzialności architekta za losy robotników realizujących jego projekty. Nie pierwszy zresztą był to raz, gdy jej zachowania uznawano za co najmniej niedelikatne. Gdy projektowany na Olimpiadę 2020 r. tokijski stadion został pokazany publiczności i zgarnął falę krytyki – przede wszystkim ze strony japońskich architektów, nienawykłych do śmiałych kształtów budynków Zahy Hadid – autorka oznajmiła, że to kompromitacja dla ich środowiska; ostatecznie od projektu odstąpiono w zeszłym roku.

Jej prace zawsze budziły skrajne opinie. Niektórzy wychwalali je ponad niebiosa, inni uważali za aroganckie wobec przestrzeni, w której powstają – dzięki czemu Zaha Hadid zyskała sobie z czasem miano „Lady Gagi architektury”. Wydaje się, że przy całej uwadze, jaką poświęcano zewnętrznej stronie jej projektów, to niedostatecznie wiele miejsca zajęły ich wnętrza, a te olśniewały prawie zawsze.

Fot. Forgemind ArchiMedia // Źródło: Flickr
Fot. Forgemind ArchiMedia // Źródło: Flickr

Niezależnie zaś od tego, jak potoczą się losy jej biura, którym teraz będzie kierował zapewne jej partner, Patrik Schumacher, Zaha Hadid pozostanie w pamięci jako pierwsza stararchitektka, która swoim uporem dokonała czegoś, co wielu kobietom parającym się architekturą wydawało się niemożliwe – stworzyła własne biuro, projektowała budynki na całym świecie i sięgnęła po najważniejsze nagrody na polu architektury. Nawet jeśli jej prace nas nie przekonują, to droga, którą pokonała w drodze na sam szczyt, niewątpliwie budzi szacunek. Jeśli zaś idzie o kierunki, które Zaha Hadid wyznaczyła jako architektka, potrzeba jeszcze czasu. Dopiero następne pokolenie architektów je oceni.