Dziś niemal nikt w Polsce nie zna postaci Lidii Czukowskiej. No, może poza garstką inteligentów zainteresowanych radziecką przeszłością. Naszą ignorancję usprawiedliwia być może to, że w rodzinnym kraju pisarki, czyli w Rosji, w zaledwie dwadzieścia lat po jej śmierci stan wiedzy o twórczości tej autorki jest niewiele lepszy.
Ktoś mógłby rzec: „Taki to już los niektórych pisarzy”. Nie pamiętamy wszak o niejednym nobliście. Ale każdy, kto choć trochę zna Rosję, wie, że jeśli idzie o Czukowską, coś jest nie tak. Pisarz nad Wołgą jest i był zazwyczaj kimś więcej niż literatem rzemieślnikiem czy nawet artystą. Postrzegano go jako społeczną instytucję, a czasami nawet jako moralny autorytet. Takim autorytetem była właśnie Lidia Czukowska. Czyżby jej ciche zniknięcie z umysłów Rosjan wynikało z postępującej amnezji historycznej i zafałszowania, w które podobno popada Putinowska Rosja? Kto wie. Zwykłe odejście w niepamięć byłoby nienaturalne w kraju, w którym upamiętniano mniej znaczących pisarzy i walczono o ich twórczość w znacznie trudniejszych czasach.
Lidia Czukowska była córką Kornieja Czukowskiego, jednego z największych luminarzy rosyjskiej literatury XX w. Ojciec był inteligentem w każdym calu, w młodości towarzyszem i sąsiadem w podpetersburskiej Kuokkali samego Ilii Riepina, a później twórcą bajek znanych każdemu rosyjskiemu dziecku. Był również autorem popularnych biografii i wspomnień. Czukowskiego można śmiało postawić w jednym rzędzie choćby z Ilią Erenburgiem, a nawet wyżej, gdyż w przeciwieństwie do tego ostatniego udało mu się do końca zachować kręgosłup moralny pomimo naporu totalitarnej wersji komunizmu. Spadkobiercami tej postawy byli jego syn, również Korniej, znany pisarz marynista, i córka Lidia.
Wspomnienia Czukowskiej „Proces wykluczenia” obejmują najtrudniejszy chyba dla pisarki okres, czyli lata 70. Sześćdziesięcioletnia już wtedy Czukowska płaciła za niezłomność i udzielaną dysydentom pomoc wykluczeniem z oficjalnego życia i pozbawieniem członkostwa w Związku Pisarzy Radzieckich. Czasy wcześniejsze pojawiają się w jej książce tylko jako retrospekcje, ale gwoli kronikarskiej dokładności należy dodać, że całe jej dorosłe życie zostało jakoś naznaczone przez komunistyczny system. Już w 1926 r., mimo cieplarnianych warunków literackiej kolonii, poznaje na własnej skórze, że rewolucja nie ma w sobie nic z rajskiej idylli. Dziewiętnastolatkę aresztowano wtedy za przygotowanie antysowieckiej ulotki (w rzeczywistości nie miała z tym nic wspólnego). Z zesłania w Saratowie wyciągnął ją ojciec. W czasie wielkiej czystki aresztowano jej męża, profesora fizyki, Matwieja Bronsztejna. O jego uwięzieniu dowiedziała się dwa lata później. W czasie Chruszczowowskiej odwilży Czukowska przygotuje literacką odpowiedź na tamten czas. Jest to powieść „Sofia Pietrowna”, pisana z perspektywy pozostających na wolności członków rodzin „wrogów ludu”. Książka ta, początkowo przyjęta do druku przez wydawnictwo Sowietskij Pisatiel, a potem odrzucona, stanie się początkiem jej konfliktu z sowiecką władzą.
Do 1969 r. Czukowską chroniła zawsze pozycja jej ojca. Po jego śmierci parasol ochronny nagle zniknął. Oficjalne organy radzieckiej władzy niezwykle szybko zaczęły wynajdywać powody, dla których pisarkę można było poddać różnego rodzaju prześladowaniom i społecznej stygmatyzacji.
Na stu kilkudziesięciu stronach Czukowska przedstawia w bardzo dokładny sposób kolejne etapy jej wykluczania ze Związku Pisarzy Radzieckich i szerzej – ze świadomości społecznej: zakazy druku, zapisy cenzury, rozwiązywanie umów wydawniczych, usuwanie jakichkolwiek wzmianek o niej z życia publicznego. Do tego dochodzi także przejmujący opis postępowania dyscyplinarnego w moskiewskim oddziale Związku Pisarzy. Starą i chorą kobietę (w połowie lat 70. Czukowska dobiega siedemdziesiątki, traci wzrok i ma ogromne problemy z chodzeniem) wzywa się na posiedzenia naśladujące sesje sądu, gdzie i tak wszystko jest z góry ukartowane. Członkowie komisji, w wielu wypadkach utalentowani pisarze, strojąc się w szaty Katona, nie pozwalają jej na robienie notatek, zarzucają deptanie pamięci ojca i antyradziecką działalność, robią z niej wariatkę pozbawioną literackiego talentu. Według niektórych z nich Lidia Czukowska jest nikim innym jak furiatką wspierającą emigrantów takich jak Sołżenicyn w zamian za dolary wysyłane jej z Paryża czy ze Stanów Zjednoczonych.
Ci sami ludzie w podobny sposób atakowali kiedyś Sołżenicyna, Sacharowa, Pasternaka, Mandelsztama, Zoszczenkę czy Achmatową. Chichot historii jest tu jednak jeszcze donioślejszy. W składzie sądzącym Czukowską znajdowały się również te osoby, które atakowały wcześniej jej ojca, teraz zarzucając córce, że owego ojca się zapiera.
Co dawało Czukowskiej siłę, by przetrwać to inkwizycyjne i pełne hipokryzji przesłuchanie? Po pierwsze pomocne było bez wątpienia pół wieku treningu. Obserwując życie w ZSRR od wczesnych lat 20., pisarka zdążyła się już przyzwyczaić do takich sytuacji. „Koledzy” literaci co jakiś czas wyszukiwali sobie ofiarę spośród mniej konformistycznych przedstawicieli środowiska, którą mogli gnębić dość długo. W czasach Breżniewa reżim był wprawdzie nadal surowy, ale egzekucja i pochówek w anonimowym miejscu nie stanowiły głównego zagrożenia.
Aż do połowy lat 80. Czukowską regularnie śledzono, co jakiś czas jej mieszkanie poddawano rewizji, a ona sama oficjalnie nie istniała. Nie zapominali o niej tylko przyjaciele na emigracji. Tam również ukazywały się jej teksty.
Lidia Czukowska zmarła w 1996 r. Niektórzy z jej sędziów zrobili po upadku systemu wielką karierę. Ona sama pozostała autorytetem dla niezłomnych. Zresztą kilka lat po jej śmierci do Rosji znów powróciła praktyka stygmatyzacji, inkwizycyjne, środowiskowe sądy i niszczenie opornych. O nich także będą kiedyś powstawać książki.
Książka:
Lidia Czukowska, „Proces wykluczenia”, przeł. Natalia Bryźko-Zapór, wyd. Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Wrocław 2015.