Książka „Miłosny Performans” Zofii Krawiec wywołuje uczucia niejako z definicji, ale ciekawie też jest przyglądać się, jak zmieniają się one w trakcie lektury.
Całość tekstu składa się z czternastu opowieści o relacjach miłosnych pomiędzy współczesnymi polskimi artystami wizualnymi a ich partnerami – często także ze środowiska sztuki – oraz o tym, co dla sztuki z tych związków wynika. Część tekstów była wcześniej publikowana w magazynach o kulturze, takich jak „Szum” czy „Dwutygodnik” i zawsze budziła moją fascynację.
Zdobyta nagle intymna wiedza o niespełnionej miłości Ady Kaczmarczyk do Oskara Dawickiego czy relacji Zofii Kulik z Przemysławem Kwiekiem, Jerzym Truszkowskim i Zbigniewem Liberą na tle zwykłej prasowej produkcji o działalności artystycznej zaskakująco humanizuje samych artystów, którzy nie tylko kochają i potrafią kochać śmiało, ale potrafią również – zgodnie ze swoim fachem – wyrazić te uczucia w swoich pracach. Ciekawie było również dowiedzieć się, że nie z ambony dyskursu historii sztuki czy teorii nauk społecznych, ale dzięki najprostszej opowieści o uczuciach, można ich prace opisać wnikliwiej.
To odkrycie spodobało mi się z kilku powodów. Po pierwsze, sam wbrew jakimś naukowym mantrom lubię – i uważam to za rzecz słuszną – patrzeć na dzieło artysty także przez pryzmat jego biografii. Saint-Beuve, mistrz tej metody, mimo że nieco kostyczny w swych wyrokach, zawsze przybliżał, a więc przyciągał mnie, do pisarzy – w tym przypadku francuskich – i samej sztuki. No bo jak zrobić to lepiej, jeśli nie przez biografię i nieustanne porównania (kto się nie porównuje)? Po drugie, dzięki tej książce można zbliżyć się do samego pojęcia miłości. A że pojęcie nie musi być oczywiste, jasno podpowiada mi niedawno przeczytany „Fajdros” Platona. Najlepszy tam jest oczywiście Władysław Witwicki, który w komentarzach do sokratejskiego opisu przemieniającej duszę miłości dodaje: co tu tłumaczyć, „ten tylko to zrozumie, kto to przeżył”. Otóż według książki Zofii Krawiec, artyści potrafią kochać, potrafią też ponieść cenę takiej miłości, która wyzwala ich z niewoli społeczeństwa. Przy lekturze czytelnik sam zadaje sobie pytanie, czy i jego stać na taką odwagę w miłości.
To osobiste wrażenie towarzyszy całej lekturze, ale nie jest wrażeniem jedynym. Bo o ile okładkowy blurb Joanny Krakowskiej podtrzymuje tezę o rewolucyjnym i wyjątkowym charakterze miłości, to już wstęp Zofii Krawiec do całości z tej tezy rezygnuje, opisując nasz wiek jako nadużycie i publiczną nadobecność uczuć. To jak to jest? Za dużo, za mało kochamy?
Książka – i tego mi w niej brak – nie daje odpowiedzi na to pytanie. Jakby autorka zatrzymała się w pół kroku, zasłaniając się czasami, a to rąbkiem teorii, a to zbyt relacjonującym, czasami nawet pensjonarskim stylem, byle nie sięgnąć, skoro już pisze o intymnych rzeczach, do głębi doświadczeń tych ludzi. Mimo to prezentowane opowieści nadal fascynują. Aż chciałoby się krzyknąć: „Ej, ludzie! Ona mówi o szaleństwie, o wywracaniu życia do góry nogami, niewykalkulowanych karierach przez łóżko, znanych z literackiego świata”.
Czy wiedzieliście, że Kuśmirowski pisał listy do ukochanej w stylu epok, które akurat przyszły na myśl kochankom? Że Sasnal nakręcił film dla ukochanej, w którym twierdzi, że przysposobienie obronne powinno bronić także przed miłością? Że ostatecznie ci wszyscy ludzie wiedzą albo przeczuwają, jaka jest stawka miłości? To pouczająca książka. I jeszcze te przywołane i opisane dzieła artystów, dzieci tych uczuć, nieporadne, proszące się na świat jako dowód, że właściwie żadna twórczość nie bierze się z powietrza.
Książka:
Zofia Krawiec, „Miłosny Performans”, Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2016.