Cioran_Zeszyty_okladka

W jednym z zapisków w „Zeszytach…” Cioran zgryźliwie komentuje któregoś ze swoich recenzentów, twierdząc, że z pewnością nie czytał jego książki, którą recenzuje, bo gdyby ją przeczytał, to wstawiłby do recenzji jakieś cytaty, a tak w ogóle to recenzje mają wartość tylko o tyle, że zawierają cytaty, co pozwala zorientować się w stylu recenzowanych dzieł.

Wprawdzie parafraza to nie cytat, ale uznajmy obowiązek za spełniony po pierwszym akapicie. Zresztą błądząc po tysiącstronicowym labiryncie „Zeszytów…”, można wyjąć do cytatu właściwie każde zdanie, bo wszystkie te zapisy są do siebie pod pewnymi względami podobne i zarazem potwierdzają wrażenia z innych książek Ciorana – a ponieważ zawartość „Zeszytów…” nie była przeznaczona do publikacji, daje to świadectwo uczciwości autora. Cioran naprawdę myślał tak, jak pisał. Naprawdę stawiał się w kontrze do całej ludzkiej rzeczywistości, szczerze wystawiał światu na pokaz swoje obolałe ego, cierpiące od wszystkich chorób duszy i historii XX wieku.

Doświadczenie historyczne Ciorana jest powszechnie znane i komunałem jego egzegetów jest stwierdzenie, że jego gryzący sceptyczny nihilizm i skupienie na sferze prywatnych doznań intelektualnych i egzystencjalnych są rezultatami traumy biograficznej, którą była młodzieńcza fascynacja faszyzmem. Ale nieobecność historii i polityki w większości publikowanych książek tego autora i w „Zeszytach…” jest czymś więcej niż prostą negacją, jest raczej heglowskim zniesieniem. Cioran nie jest w stanie umknąć własnej przeszłości i pamięci, nawet jeśli przywołuje je tylko w wymiarze ściśle prywatnym, wspominając często osoby ze swojej rodziny czy przyjaciół i znajomych z młodości – podczas gdy Corneliu Zelea Codreanu pojawia się w całym tomie „Zeszytów…” jeden raz, i to aluzyjnie. Ten brak jest obecnością, negatywną obecnością. Historia w codziennym zapisie częstych udręk i rzadkich olśnień Ciorana pojawia się jako historia. Nie pisze o niej prawie nigdy, lecz jest za mądry na to, aby uwierzyć, że ona zniknie tylko dlatego, że on o niej nie pisze.

Bo też Cioran – mimo swojego momentami naprawdę bardzo irytującego egotyzmu połączonego na dodatek z mentalną hipochondrią, mimo skupienia na własnym „ja” w stopniu rzadko notowanym nawet w skali właściwej dla twórców, artystów i intelektualistów (ten tom mógłby mieć tytuł „Ja i świat”, czego nie można powiedzieć o każdym wydanym tomie czyichś prywatnych zapisków) – otóż mimo to Cioran jest i raczej już pozostanie jednym z najbardziej przenikliwych analityków europejskiej kondycji kulturowej zeszłego stulecia, zarówno pomimo programowego przemilczenia historii, jak i z powodu tego przemilczenia. Przedzieranie się przez całe stronice „Zeszytów…” wypełnione jękami i skargami na złe sny, bóle w nodze, pogodę, głupotę bliźnich, nudę, chandrę i życie jako takie przynosi jednak często nagrodę w postaci akapitu albo nawet jednego zdania zawierającego uwagę tak odkrywczą, tak błyskotliwą, jakiej próżno byłoby szukać w dziełach akademików. Szczególnie godne polecenia są rozsiane w różnoletnich notatkach serie komentarzy do Heideggera i Celana. Tego drugiego Cioran znał osobiście i pozostawił nam w „Zeszytach…” również szkice do jego portretu jako żywego człowieka, a nie tylko autora swoich wierszy.

Cioran odsuwa na bok rozbudowane interpretacje ich dzieł i wskazuje na to, co jego zdaniem stanowi grunt ich twórczości – uporczywe, radykalne odkształcanie zastanego języka, jakim w europejskiej filozofii i poezji opisywano świat od początku XIX wieku. Cioran jako ekspat, sam piszący w języku nabytym i przez dziesiątki lat ćwiczący w nim możność trafnej wypowiedzi, był szczególnie wyczulony na zabiegi językowe mające na celu jak najpełniejsze oddanie zarówno myśli autorskiej, jak i zawartego w niej doświadczenia, przy czym chodziło mu o stawkę znacznie wyższą niż „dobór środków stylistycznych”. Gięcie niemczyzny przez Heideggera i Celana w celu nagięcia jej do pełnej treści znajduje w Cioranie uważnego, wnikliwego obserwatora, a nawet – w co trudno uwierzyć, znając go tylko jako „narzekacza” – obserwatora przychylnego, momentami wręcz życzliwego.

Dziś, po wielu zwrotach humanistyki w stronę nieprzejrzystej językowości, w stronę medium, którym wyraża się wszelką treść w komunikacji, uwagi Ciorana na temat szczególnych cech języka poezji Celana i filozofii Heideggera nie brzmią już może rewolucyjnie, lecz warto pamiętać, że zapisywał je w czasach, gdy pojęcia języka i doświadczenia w refleksji humanistycznej były od siebie znacznie oddalone. W tamtym okresie literaturoznawcy traktowali nowotwory językowe zazwyczaj w kategoriach „awangardy”, a historycy filozofii prawie nie zajmowali się specyfiką słowników poszczególnych filozofów inaczej niż na poziomie czysto leksykalnym. Cioran zaś, świadom więcej niż dobrze zarówno tego, czym jest język jako narzędzie ekspresji doświadczenia, jak i tego, czym jest doświadczenie (zwłaszcza historyczne), a także tego, jak mocno dobór języka wpływa na komunikowalność doświadczenia, umiał wyjść z roli kwękającego tetryka i ujawnić się jako rozumiejący czytelnik autorów, którzy sondowali, gruntowali i drążyli język głębiej niż niemal wszyscy inni. Już choćby za to warto go czytać, i to ze zrozumieniem. Warto rozumieć, dlaczego w odniesieniu do jego pisarstwa nie ma sensu podział na to, co publiczne, i to, co prywatne, choć zatarcie tego podziału jest zupełnie inne niż, dajmy na to, u Gombrowicza, dokonującego przed czytelnikiem antystriptizu, w którym im bardziej się obnażał, tym bardziej był zasłonięty. Cioran pisze „z trzewi”, a autentyczność jego wypowiedzi widać dobrze w zapisie z wrażeniami po lekturze książki o obozie zagłady w Treblince – jest to prosty, sprawozdawczy zapis zgrozy. Warto także rozumieć, dlaczego był uzależniony od niezależności.

Czytanie Ciorana jest jak popijanie soku z cytryny. Kropla (jedno zdanie) orzeźwia, łyk (rozdział z książki) wykrzywia usta, szklanka (cała książka) ściska przełyk i powoduje zakrztuszenie. Całość „Zeszytów…”, wznowionych przez Aletheię po kilkunastu latach od pierwszego wydania, to karton soku z cytryny. Doradza się dawkować go w małych porcjach, zwłaszcza w stanach przesadnie dobrego samopoczucia, zarówno życiowego, jak i intelektualnego.

 

Książka:

Emil Cioran, „Zeszyty 1957–1972”, przeł. Ireneusz Kania, Aletheia, Warszawa 2016 (wyd. 1 wyd. KR, Warszawa 2004).