Piatek_Sanator_okladka

„Resztki” i „Legenda” – tak Grzegorz Piątek zatytułował pierwsze dwa rozdziały swojej książki o Stefanie Starzyńskim. Pisze w nich o materialnych pozostałościach związanych z przedwojennym prezydentem Warszawy oraz o jego obecności w polskiej pamięci zbiorowej. Tematem „Sanatora” nie jest jednak historia pamięci o tej słynnej postaci, która nadawałaby się zapewne na osobne opracowanie. Piątek uprawia klasyczną „historię I stopnia” i stara się spojrzeć na swojego bohatera z perspektywy jego epoki: lat międzywojennych.

Klasyczna nie znaczy w tym wypadku nudna czy trącąca myszką – wręcz przeciwnie. Określenia te pasowałyby raczej do wcześniejszych publikacji o Starzyńskim, o których Piątek oględnie pisze, że „pozostawiają niedosyt”. Przynoszą one niewiele poza mechanicznym wyliczeniem faktów i powielają wiele klisz dotyczących tego polityka. Z książki Mariana Marka Drozdowskiego „Stefan Starzyński. Legionista, polityk gospodarczy, prezydent Warszawy” możemy się na przykład dowiedzieć, że „dzieciństwo spędzone nad Wisłą pozostawiło trwały ślad w osobowości Starzyńskiego” i miało wpływ na lansowanie hasła „Frontem do Wisły” w latach jego prezydentury. Autor pomija fakt, że w dwa lata po narodzinach Starzyński przeprowadził się wraz z rodziną do Łowicza – byłby to więc iście freudowski „ślad w osobowości”…

Grzegorz Piątek nie pozwala sobie na powielanie takich nieścisłości – w tym konkretnym przypadku przytomnie zauważa, że prezydent wykorzystywał fakt urodzenia w Warszawie, by wzbudzić sympatię jej mieszkańców, a hasło zbliżenia do Wisły jedynie podchwycił, ale go nie stworzył. Prezydentem miasta został bowiem niespodziewanie, a jego największą zasługą był fakt, że umiał realizować plany, o których inni tylko mówili.

Organizm miasta

Książka Piątka zgrabnie łączy stylistykę historycznego reportażu i rozprawy naukowej. Kompozycyjnym punktem zaczepienia są dla autora przestrzenie i budynki – co nie powinno dziwić w wypadku historyka i krytyka architektury, który przez kilka miesięcy pełnił funkcję naczelnika Wydziału Estetyki w stołecznym urzędzie miasta. Opowieść o Starzyńskim jest więc zarazem opowieścią o Warszawie. Autor w niewymuszony sposób wplata w swoją narrację fragmenty malujące obraz ówczesnej stolicy: kontrasty zabudowy czy głód mieszkaniowy. Niemal równie interesujące są dla niego wnętrza, w których pracował Starzyński. Nominacja na dyrektora Banku Gospodarstwa Krajowego oznacza więc pożegnanie z „wyliniałymi dywanami” Ministerstwa Skarbu na ulicy Rymarskiej i ulokowanie się w „przestronnym, nowocześnie urządzonym gabinecie”. Tak natomiast Piątek pisze o następnym w kolejności miejscu pracy Starzyńskiego: „Nikt nie miał wątpliwości, że ratusz, zajmujący wielokrotnie przebudowywany pałac Jabłonowskich, stoi w sercu Warszawy. Serce to biło żwawo, ale nie znaczy to, że organizm miejski był zdrowy. Gdzie nie spojrzeć, tam problem do rozwiązania, często symptom przewlekłej choroby. W dniu, w którym Starzyński zasiadł za prezydenckim biurkiem, gazeta doniosła, że na głowy przechodniów dwukrotnie spadały gzymsy z tandetnie wykonanych i niedbale utrzymywanych elewacji. Kontrola przeprowadzona rok później wykazała, że natychmiast należałoby rozebrać co najmniej dwieście trzydzieści siedem domów, które swoją lichą konstrukcją zagrażają bezpieczeństwu warszawiaków” (s. 121–122). Kwestie finansowe i urbanistyczne były tematami spędzającymi sen z powiek prezydentowi stolicy. Warszawa była poważnie zadłużona, a na przeszkodzie planowym inwestycjom stała dodatkowo struktura własności miejskich gruntów – samorząd dysponował zaledwie 4 proc. powierzchni stolicy. Starzyński, zwłaszcza z początku, odnosił pewne sukcesy w oddłużaniu miasta, wykupywaniu gruntów z rąk prywatnych i promowaniu myśli urbanistycznej (przede wszystkim dzięki powołaniu Wydziału Planowania Miasta pod kierownictwem Stanisława Różańskiego). Mimo to zasadnicze problemy Warszawy nie zostały do końca dwudziestolecia międzywojennego rozwiązane.

Zanim jednak Piątek zajmie się opisywaniem Starzyńskiego jako prezydenta miasta, kreśli jego wcześniejsze losy. Opisuje dzieciństwo spędzone w Łowiczu, uczestnictwo w szkolnych strajkach 1905 r., zaangażowanie trzech braci Starzyńskich w konspirację niepodległościową, studia ekonomiczne Stefana w ramach Wyższych Kursów Handlowych im. Zielińskiego (dzisiaj SGH). Zwraca uwagę, że żaden z kolegów ze studiów nie odegrał istotnej roli w późniejszym życiu Starzyńskiego. Kluczowe okazały się znajomości z konspiracji, Legionów Piłsudskiego i z wojska. Piątek sprawnie porusza się w gąszczu towarzysko-politycznych powiązań i wskazuje na jego najważniejsze węzły. Opowieść o prezydenturze Starzyńskiego jest zresztą również opowieścią o ludziach, którzy go otaczali. Z książki dowiadujemy się zarówno o współpracownikach, od których wymagał – tak samo jak od siebie – maksymalnego zaangażowania w wykonywaną pracę, jak i o rywalach i przeciwnikach z opozycji – a nawet z obozu sanacyjnego (na przykład o komisarzu rządu na Warszawę Władysławie Jaroszewiczu, którego funkcja była przyczyną istnienia w stolicy swoistej dwuwładzy).

Odbrązawianie

Wartość nowej biografii prezydenta polega m.in. na przypomnieniu – w kontrze do białej legendy Starzyńskiego – że polityka miejska w dwudziestoleciu międzywojennym była polem tych samych nadużyć i kontrowersji, co rozgrywki na wyższych szczeblach władzy. W tytule biografii, ryzykując posądzenie o literówkę, autor przypomina mocno zakurzone słowo z epoki – sanator, czyli przedstawiciel sanacji i „czyściciel” życia publicznego. Piątek pisze o przeprowadzonych przez Starzyńskiego czystkach kadrowych, niewyjaśnionej do końca aferze korupcyjnej z jego udziałem, stosowaniu szantażu przy pozyskiwaniu gruntów dla miasta, zaangażowaniu w tworzenie Obozu Zjednoczenia Narodowego – nie próbuje jednak na siłę wystawić swojemu bohaterowi jednoznacznej oceny. Zamiast tego po prostu przybliża go czytelnikowi, czemu służą także pojawiające się w książce co jakiś czas współczesne nam terminy. Autor pisze o micromanagemencie, think tanku, pracoholizmie czy identyfikacji wizualnej. Na szczęście posługuje się tymi pojęciami na tyle oszczędnie i adekwatnie, że nie można go posądzić o popełnianie błędu anachronizmu. W podobnie rozsądny sposób Piątek korzysta z liczb. Nie zasypuje czytelnika potokiem cyfr, ale dawkuje je umiejętnie tam, gdzie mają faktyczne znaczenie, np. podaje zawrotną liczbę osób zwolnionych przez Starzyńskiego po objęciu funkcji komisarycznego prezydenta czy ujawnia wysokość jego wynagrodzeń na rozmaitych stanowiskach.

Piątek zachowuje też właściwą miarę w uciekaniu się do psychologicznych interpretacji swojego bohatera. Przekonująco wyjaśnia chociażby możliwe motywy radykalizacji Starzyńskiego i jego przystąpienia do obozu sanacyjnego. Psychologiczna perspektywa nie jest jednak dominująca – również dlatego że, jak podkreśla autor, Starzyński pozostawił po sobie niewiele ego-dokumentów, czyli zapisków i dokumentów biograficznych pokazujących jego recepcję różnych zdarzeń.

Tym ciekawsze są fragmenty, w których Piątek opiera się na takich źródłach – np. rozdział „Bilans”. Jego leitmotivem jest własnoręcznie napisane przez Starzyńskiego curriculum vitae, zawierające podkreślenia zrobione przez czytającego je urzędnika. Pozostaje żałować, że Starzyński nie pozostawił po sobie więcej tekstów, które mogłyby stać się obiektem takiego smakowitego close-reading. Ponieważ Piątek nie opisuje szczegółowo swojej bazy źródłowej, nie zamieszcza też w książce zbiorczej bibliografii, trudno powiedzieć, czy miał dostęp do tych samych tekstów co Drozdowski. Wcześniejszy biograf prezydenta cytuje bowiem w swoich książkach nieraz dość osobiste fragmenty korespondencji Starzyńskiego, pochodzące z jego własnych zbiorów.

Warszawa na wystawie

Książka Piątka zawiera osobne rozdziały dotyczące budowy i organizacji Muzeum Narodowego oraz zorganizowanych przez Starzyńskiego wystaw: „Warszawy przyszłości” (w 1936 r.) i „Warszawy wczoraj, dziś, jutro” (w 1938 r.). Trudno tu o większy kontrast z biografią Drozdowskiego, która poświęca tym przedsięwzięciom po jednym akapicie. Ta zmiana w równym stopniu obrazuje odmienne zainteresowania autora, co zauważalny w ostatnich latach rozwój społecznego zainteresowanie miastem. Skupienie się na wystawie współgra ze współczesnym dyskursem o Warszawie, krystalizującym się m.in. w trakcie corocznego festiwalu „Warszawa w budowie”. Postrzegamy swoje miasto jako pełne problemów, a zarazem dynamiczne, rozwijające się, dyskutujemy o jego przeszłości i przyszłości, otwieramy wystawy na jego temat – w naturalny sposób interesują nas więc analogiczne zjawiska sprzed kilkudziesięciu lat. Podobnie ciekawe z dzisiejszej perspektywy są mecenat artystyczny i propaganda uprawiana przez Starzyńskiego – służąca zarówno miastu, jak i budowaniu popularności jego własnej osoby (rozdziały „Rozkochać” i „Mecenas”).

Kariera (z) przypadku

W wywiadzie dla radiowej Trójki Grzegorz Piątek zasugerował, że skojarzenie tytułu jego książki z „Karierą Nikodema Dyzmy” nie jest zupełnie nieuprawnione, ponieważ o losach Starzyńskiego również często decydował przypadek. Przekonanie to z początku jest bardzo odświeżające i działa jak odtrutka na wizję historii determinowanej przez wolę i czyn „wielkich postaci”. Piątek słusznie zauważa, że gdyby nie zamach na ministra spraw wewnętrznych Bolesława Pierackiego, którego w rządzie zastąpił dotychczasowy komisaryczny prezydent Warszawy Marian Zyndram-Kościałkowski, Starzyński mógłby na ten urząd w ogóle nie trafić. Z czasem jednak podkreślanie przypadkowości różnych zdarzeń i snucie alternatywnych scenariuszy zaczyna nieco irytować.

Podobnie jest z efektownymi na pierwszy rzut oka jednowyrazowymi tytułami rozdziałów, które stają się zmorą, gdy czytelnik próbuje odnaleźć w książce konkretne informacje i bezskutecznie próbuje się zorientować w treści wedle haseł typu „Cień” lub „Samowarek”. Oczywiście lektura recenzentki różni się od przeciętnej praktyki czytelniczej. Niemniej jednak każdy czytelnik, który będzie chciał się posłużyć książką w nieco bardziej praktyczny sposób, napotka ten sam problem. Zastanawiające jest również jedno ze zdjęć umieszczonych w książce, podpisane „Stefan Starzyński jako podporucznik 5 pułku piechoty Pierwszej Brygady Legionów”. Postać na fotografii przypomina raczej brata przyszłego prezydenta – Romana [1].

Te drobne mankamenty nie umniejszają jednak wartości tej znakomitej pracy, łączącej piękną formę i język z zajmującą tematyką. Końcowe rozdziały, opisujące rolę Starzyńskiego we wrześniu 1939 r. – ostatniego przedstawiciela władzy w oblężonej stolicy, do końca wierzącego w zwycięstwo – oraz pojmanie prezydenta przez Niemców, które zakończyło się jego zamordowaniem, są niezwykle przejmujące. Dzieje się tak właśnie dlatego, że czytelnik od samego początku lektury ma wrażenie obcowania z żywym człowiekiem z krwi i kości, niepozbawionym wad i ułomności. I to tego człowieka, a nie papierowej legendy, jest mu po ludzku żal.

 

Przypis:

[1] W czasopiśmie podanym jako źródło zdjęcia można odnaleźć jedynie fotografię trzech braci umieszczoną w książce Piątka dwie strony dalej (swoją drogą nieujętą w spisie ilustracji). Porównanie z innymi zdjęciami Romana zdecydowanie przemawia jednak za pomyłką w podpisie.

Książka:

Grzegorz Piątek, „Sanator. Kariera Stefana Starzyńskiego”, W.A.B., Warszawa 2016.