Kampania Trumpa jest wbrew pozorom bardzo dobrze przemyślana (o czym pisaliśmy już w „Kulturze Liberalnej”), ale jego strategia wydaje się stosunkowo prosta. Polega na systematycznym wywoływaniu kontrowersji skrajnymi wypowiedziami, dzięki czemu kandydat zyskuje nie tylko darmowy czas antenowy w mediach, lecz także mobilizuje najbardziej radykalny elektorat, gotowy wyjść z domu i zagłosować. Jak na razie ta strategia przynosi znakomite rezultaty. Nie wolno jednak zapominać, że mimo ogromnego zainteresowania mediów informacyjnych i setek godzin relacji z prawyborów, bierze w nich udział niewielki ułamek uprawnionych do głosowania. W przypadku Partii Republikańskiej frekwencja jest najwyższa od dekad, ale i tak dotychczas wynosi jedynie… 17,6 proc. uprawnionych do głosowania. W przypadku Partii Demokratycznej w rekordowym jak do tej pory roku 2008, kiedy o nominację walczył Barack Obama, z możliwości oddania głosu skorzystał 1 na 5 wyborców.
Co więcej, kiedy mowa o uprawnionych do głosowania, w bardzo wielu stanach są to jedynie zarejestrowani wyborcy jednej lub drugiej partii – wyborcy deklarujący się jako niezależni (independent) głosować nie mają prawa. Ale w wyborach powszechnych takich ograniczeń nie będzie i wszyscy wyborcy przerażeni kandydaturą Trumpa lub obrażeni jego zachowaniem będą mogli dać temu wyraz. Wyniki kolejnych sondaży pokazują, że to liczba niemała. W badaniu przygotowanym dla „Washington Post” i stacji telewizyjnej ABC, 67 proc. ankietowanych określiło swój stosunek do Trumpa jako negatywny, a tylko 31 proc. jako pozytywny.
I choć w przypadku Hillary Clinton wyniki nie są o wiele lepsze – 52 proc. opinii negatywnych wobec 46 proc. pozytywnych – to już w przypadku pytań o kwalifikacje do sprawowania urzędu prezydenta była sekretarz wypada znacznie lepiej. W tym samym sondażu 66 proc. respondentów stwierdziło, że Clinton ma odpowiednie doświadczenie, by zastąpić Baracka Obamę, a niemal 6 na 10 uznało, że ma odpowiednią osobowość i temperament, by skutecznie pełnić urząd prezydenta. Na te same pytania w odniesieniu do Trumpa jedynie co czwarty ankietowany udzielił odpowiedzi pozytywnej. Krótko mówiąc, Trump może podobać się radykałom, ale nie ma szans na zdobycie poparcia wyborców umiarkowanych i niezwiązanych z Republikanami, a także reprezentujących najważniejsze dla zwycięstwa grupy społeczne – czarnoskórych, kobiety i Latynosów.
Dlatego, jak przewiduje wielu analityków, gdy tylko Trump uzyska nominację, będzie próbował łagodzić przekaz – już po zwycięstwie w stanie Nowy Jork uprzejmie podziękował wyborcom, a swojego głównego oponenta nazwał „senatorem Cruzem”, a nie jak zwykle „kłamliwym Tedem”. Zmiana okazała się jednak nietrwała, bo kiedy podczas prawyborów w stanie Indiana chciał zmobilizować radykalnych wyborców, nierzadko lubujących się w teoriach spiskowych, oskarżył ojca Cruza o… udzielenie pomocy zabójcy Johna Kennedy’ego! Widać więc wyraźnie, że jednoczący potencjał Trumpa jest niewielki, a jego zabiegi o głosy radykałów będą nadal antagonizować wyborców umiarkowanych.
Elity Partii Republikańskiej i jej wyborcy wobec sukcesu Trumpa stają przed prawdziwie tragicznym wyborem. Część, by oddalić niebezpieczeństwo podziałów, a może i rozpadu partii, deklaruje poparcie dla każdego kandydata, który uzyska nominację; inni z kolei, obawiając się, że tak kontrowersyjna kandydatura nie tylko doprowadzi do porażki w wyborach, lecz także do trwałej utraty poparcia ważnych grup społecznych, jak coraz liczniejsi w USA Latynosi, albo milczą, albo otwarcie deklarują swój sprzeciw.
Senator Lindsey Graham, który w początkowej fazie prawyborów również ubiegał się o nominację, by ostatecznie poprzeć Cruza, jeszcze przed ogłoszeniem wyników wyborów w Indianie napisał na Twitterze: „Jeśli nominujemy Trumpa, zostaniemy zniszczeni. I sami sobie na to zasłużymy”.
Wielu jego kolegów liczy jednak na to, że w wyborach powszechnych Trump stonuje przekaz, a wyborcy wybaczą mu poprzednie kontrowersje lub po prostu o nich zapomną. To jednak mało prawdopodobne. Trump nie zawsze panuje nad tym, co mówi, a jego wiedza na temat ekonomii czy polityki zagranicznej pozostawia wiele do życzenia. Musi więc nadrabiać radykalizmem – tak było do tej pory i tak będzie w ewentualnej konfrontacji z Hillary Clinton. Dał już temu wyraz, kiedy powiedział, że sukcesy Clinton wynikają tylko z tego, że gra „kartą kobiecą”. Skutek? Rekordowe wpływy na kampanię byłej sekretarz stanu od indywidualnych darczyńców.
Zamiast więc liczyć na to, że sprawy „jakoś się ułożą”, Republikanie powinni zrobić wszystko, by Trump nie wystartował w wyborach z ich poparciem. W przeciwnym razie niewykluczone, że już za 4 lata to poparcie nie będzie miało żadnego znaczenia.
* Ikona wpisu: Fot. Gage Skidmore; Źródło: Flickr
** Uaktualnienie: Mimo wcześniejszych zapowiedzi kontynuowania kampanii w środę po południu amerykańskiego czasu z wyścigu o nominację wycofał się John Kasich, co praktycznie przesądza o nominacji Partii Republikańskiej dla Donalda Trumpa i stawia to ugrupowanie w obliczu największego kryzysu od lat.