„Szczęka Alfreda” to pięknie wydana (jak na wydawnictwo Dwie Siostry przystało) wielkoformatowa książka obrazkowa. Wydawać by się mogło, że to typowa wyszukiwanka dla młodszych dzieci, z zabawnymi ilustracjami i śmieszną historią niezaradnego bałaganiarza. Niczym pan Hilary okularów Alfred Bębenek szuka swojej zagubionej sztucznej szczęki. Dzieci lubią takie historie – nieco kontrowersyjne, począwszy od tytułu (tfu! zgubił zęby!), poprzez wizerunek bohatera (albo antybohatera: gruby, łysiejący jegomość o staromodnym imieniu i w staromodnym smokingu), po zaskakujący, absurdalny finał. A dorośli? Doszukują się, rzecz jasna, podtekstów i ukrytych przesłań („Co autor miał na myśli?”).
Przejrzała książkę moja córka, przeanalizowała poszczególne sprzęty walające się po mieszkaniu Alfreda, w zasadzie nie bardzo się dziwiąc ich nagromadzeniu i pochodzeniu. W końcu sama kolekcjonuje przeróżne „przydasie”. Pochichotała, krytycznie skomentowała to i owo, miejscami wręcz podziwiając „dorobek” głównego bohatera. I tyle. Fajnie, że szczęka się znalazła.
Przejrzałam ja i…przeprowadziłam analizę psychologiczną pacjenta: Alfred B., lat ok. 50, tzw. stary kawaler, niechlujny, bałaganiarz. Jego podkrążone oczy, nieforemne rysy twarzy i otyłość mogłyby sugerować nadmierny pociąg do alkoholu, także tryb życia: nieuporządkowany (delikatnie mówiąc), niesamodzielny, z sekwencjami zachowań bezzasadnych. Możliwe, że delikwent cierpi na zaburzenia w zakresie społecznych zachowań adaptacyjnych, albo – co wydaje mi się najbardziej prawdopodobne – na zespół zbieractwa patologicznego. Jakie argumenty przemawiają za wyżej postawioną hipotezą?
Na początek, nagromadzenie przedmiotów w mieszkaniu Alfreda. Przy czym nie chodzi tu o kolekcjonerstwo (choć w żaden inny sposób nie potrafię wytłumaczyć faktu posiadania kaczek „prawdziwych” oraz zbioru wabików z częściami zamiennymi albo całego mnóstwa „małych jazgoczących piesków”).
Nie chodzi też o zwykłą nieumiejętność rozstawania się z przedmiotami, do których jesteśmy przywiązani emocjonalnie (jak np. ulubione kubeczki mimo ukruszonego uchwytu, wyjątkowe nakrycia głowy, niechby to nawet była przyłbica spawalnicza czy… różowe uszy zajęcze – w końcu każdy ma prawo pójść czasami na bal przebierańców). Przedmioty Alfreda to nie tylko pamiątki, choć tych jest całkiem sporo, np. imponujący zbiór rodzinnych fotografii i najróżniejszych zębów – od własnych mleczaków i nie tylko (nie tylko mleczaków i nie tylko własnych!), poprzez zęby zwierząt (w tym ciosy mastodonta), po zęby Draculi…
Przedmioty, które „mogą się przydać” gromadzi wiele osób i to także nie one wzbudziły moje największe podejrzenia. Ale po co komu zepsute sprzęty, połamane narzędzia, zdekompletowane obuwie, zniszczone sztućce, zbite talerze czy zapasowy klucz nie wiadomo do czego? A już poważne przerażenie wzbudziły u mnie resztki jedzenia (nie porzucone, lecz zbierane!): skorupki jaj, „kęs mortadeli z zeszłej niedzieli”, „kawał wędzonki, puszka mielonki”, „czips ziemniaczany z kapką śmietany”, „frytki jak nitki” oraz „kulki czekoladowe (spod lodówki, jak nowe)”… A ja myślałam, że moje dzieci mają bałagan w pokoju!
Chory człowiek, myślę, i współczuję biednemu Alfredowi. Jak on ma cokolwiek znaleźć w tym bałaganie? Dlaczego nikt mu nie pomoże się „ogarnąć” (używając słownictwa moich córek). Z odsieczą przychodzi siostra Alfreda. Wydaje bratu polecenia przez telefon. I brat się do nich stosuje! A to cecha nietypowa dla syllogomanii (chorobliwego zbieractwa). Daję mu szansę, może zbyt pochopnie wydałam domorosłą diagnozę? Może Alfred to po prostu niezaradne duże dziecko? Spójrzmy, jak działa umysł tego „dziecka”, w jaki sposób zabierze się do sprzątania, jakimi kryteriami posłuży się podczas segregowania przedmiotów, jak długo wytrwa w swym postanowieniu i najważniejsze: czy będzie umiał pozbyć się – nie bójmy się tego słowa – śmieci?
Zaczyna nieźle, pakując do kartonu (według rady siostry, rzecz jasna) nakrycia głowy. Co dziwne, zalicza do takich m.in. karton po pizzy na wynos, roślinę w doniczce, pionek z gry i sztuczną brodę. Zauważam, że Alfred posiada nawet komplet zapasowych pomponów do czapki. Hmmm… Następnie do pudeł wędrują kolekcje i pamiątki. Narzędzia i przyrządy, niestety również te zepsute. Uwaga, jedzenie – to jeszcze przydatne, jak i resztki – ląduje w kolejnym kartonie. Przerwa. Alfred zasugerował się bieżącą kategorią i zgłodniał. Ale brawo! Kartonów przybywa, kategorii również. Mamy więc takie cuda, jak „włosy”, „rzeczy lepkie”, „rzeczy, które gryzą – ostrożnie!” i różne takie „ustrojstwo”. Całe, przeogromne mnóstwo pudeł i kategorii.
Szczęśliwym trafem podczas tych „porządków” Alfred znajduje swoją szczękę. A że w międzyczasie ogląda dla relaksu program w telewizji, wpada na koniec na niesamowity pomysł. Pomysł, który utwierdza mnie w jednym – moja laicka diagnoza najprawdopodobniej była trafna…
Zupełnie inaczej postrzegam po przeczytaniu (analizie) książki plakat, który widnieje na wewnętrznej części obwoluty. Konia z rzędem temu, kto wie, co to właściwie jest. Bo że stało toto w mieszkaniu Alfreda – to akurat mnie już nie dziwi.
Książka:
„Szczęka Alfreda”, tekst i ilustracje Jon i Tucker Nicholsowie, przeł. Jadwiga Jędryas, Dwie Siostry, Warszawa 2016.
Rubrykę redaguje Katarzyna Sarek.