Na Ukrainie ostatnie uroczystości związane ze świętowaniem zakończenia II wojny światowej były kontynuacją linii przyjętej rok temu. Rozbicie obchodów na dwa dni (8 maja jako dzień pamięci o ofiarach konfliktu oraz 9 maja jako dzień zwycięstwa nad nazizmem) zmiana narracji oraz inne rozłożenie akcentów poskutkowały zmniejszeniem znaczenia 9 maja jako święta zwycięstwa Związku Radzieckiego. W zamian więcej mówi się o roli Ukraińców w całym konflikcie, zarówno jeśli chodzi o cywilne ofiary, jak i żołnierzy walczących w różnych armiach i formacjach zbrojnych – prócz Armii Czerwonej i UPA, akcentuje się także udział Ukraińców w walkach na froncie zachodnim. Wielka Wojna Ojczyźniana staje się elementem szerszej narracji na temat II wojny światowej, a nie jedynym wymiarem tego konfliktu. Jest to zarówno wyraźna próba rozszerzenia narracji wokół tej wojny, jak i próba wyjścia na niezależną pozycję Ukrainy w dyskursie historycznym.

Główną rolę w przebudowie ukraińskiej pamięci historycznej odgrywa ukraiński Instytut Pamięci Narodowej, który wraz ze zwycięstwem rewolucji zyskał drugie życie i z całą energią rozpoczął przepisywanie podręczników historycznych. Prócz kluczowej z punktu widzenia walki o niezależność historyczną zmiany narracji wokół Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, UIPN w znaczącym stopniu wspiera proces dekomunizacji miejskich toponimów – na całej Ukrainie systematycznie zmieniane są nazwy placów, ulic, miast i wsi.

Cały proces jest naturalnym – choć opóźnionym o ponad dwie dekady – skutkiem wybicia się Ukrainy na niepodległość. Do tej pory, prócz tzw. ukraińskiego Piemontu (Galicji) i zachodnich ziem naszego sąsiada, na Ukrainie nie istniała przeważająca wola odcięcia od radzieckiej przeszłości. Prezydentura Leonida Kuczmy upłynęła pod znakiem hybrydowej polityki historycznej, gdzie obok bohaterów radzieckich w pewnym stopniu zaczęto akcentować ukraińskich „gierojów”. Czasy Wiktor Juszczenki wiązały się ze zwrotem na martyrologiczną interpretację ukraińskich dziejów, gdzie centralne miejsce zajęła narracja związana z Wielkim Głodem. Janukowyczowską instrumentalną próbę powrotu do symboliki radzieckiej przy okazji obchodów Dnia Zwycięstwa można tym samym uznać za swoistą historyczną kontrreformację, która wsparta została nominacją na stanowisko ministra edukacji Dmytrija Tabacznyka, wyznawcy wpisywania dziejów Ukrainy w kontekst rosyjski.

Tymczasem współczesna Ukraina pod rządami Petra Poroszenki w pełni oddała pole do kształtowania nowej pamięci zbiorowej w ręce naukowców wychowanych w duchu zachodnioukraińskiej historiografii, gdzie prócz wątków martyrologicznych pojawia się również silny nacisk na budowę dumy narodowej, której źródłem są bojownicy o ukraińską niepodległość z różnych okresów historycznych (choć z akcentem kładzionym najsilniej na partyzantów z UPA). Swoistą emanacją takiego modelu pojmowania ukraińskich dziejów jest szef ukraińskiego IPN-u, Wołodymyr Wiatrowycz, którego postawa od lat spotyka się z krytycznymi ocenami tak polskich, jak i zachodnich historyków. Na kilka dni przed obchodami związanymi z rocznicą zakończenia II wojny światowej kontrowersje wokół postaci Wiatrowycza zostały przypomniane w artykule Josha Cohena opublikowanym przez „Foreign Policy”. Reakcja na ten artykuł była tak symptomatyczna, jak i charakterystyczna dla środowiska piszącego nowe ukraińskie dzieje – za zarzuty o fałszowanie dokumentów, wybiórcze posługiwanie się archiwami historycznymi i korzystanie ze źródeł w celu potwierdzenia z góry przyjętej tezy autor artykułu został nazwany elementem „wojny hybrydowej”, która toczy się przeciwko Ukrainie. Warto zaznaczyć, że podobne ciosy wymierzane są nie tylko w zachodnich historyków, lecz również w ukraińskich, którzy nie zgadzają się ze sposobem budowania nowych mitów narodowych (przykładem Wasyl Rasewicz, który w artykule dla portalu Zahid.net wyraził zaniepokojenie działaniami ukraińskiego IPN-u).

Jest to zjawisko niepokojące, gdyż argument rosyjskich wpływów, obliczonych na osłabienie Ukrainy poprzez wzmacnianie kontrowersji na polu historycznym, jest wygodnym narzędziem do zamknięcia szerszej dyskusji na temat historii Ukrainy, jak i wzmacnia bezkrytyczne postawy względem swoich dziejów. Dodatkowym argumentem wykorzystywanym w tej narracji jest również fakt, że konflikty na polu historycznym są korzystne dla trzeciej strony, czyli Rosji. Argument ten często podawany jest w sosie delikatnego szantażu emocjonalnego – „krytykując nas, wzmacniacie Rosję”. W efekcie każda krytyka względem nowych narracji, które tworzone są na Ukrainie, okazuje się niebezpieczna i działająca na własną szkodę krytykującego. Jak bardzo taka postawa eliminująca krytykę jest szkodliwa, chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć.

Tymczasem w kontekście Polski zwrócenie uwagi na ten proces jest tym ważniejsze, że już niedługo czekają nas dwa ważne wydarzenia w relacjach polsko-ukraińskich: lipcowa rocznica rzezi wołyńskiej, której obchody w Polsce – z oczywistych względów – będą znacznie silniej komentowane i akcentowane niż do tej pory, oraz październikowa premiera filmu Wojciech Smarzowskiego poświęconego tym tragicznym wydarzeniom. Obserwując dotychczasową działalność ukraińskiego IPN-u, można spodziewać się gigantycznego oburzenia po stronie ukraińskiej zarówno akcentami stawianymi podczas obchodów rocznicowych, jak i wizją artystyczną polskiego reżysera. Zwłaszcza, że Wołodymyr Wiatrowycz – po zapoznaniu się z jedną z wersji scenariusza – zdążył już wydać werdykt: film jest jednostronny i obrazoburczy dla Ukrainy oraz jest kolejnym przejawem… wojny informacyjnej wymierzonej w Ukrainę. Niestety konstatacja musi być tym samym niepocieszająca – ostatnie miesiące z całą mocą potwierdzają bowiem, że w najbliższym czasie trudno oczekiwać spektakularnych sukcesów na polu historycznego dialogu między Polską a Ukrainą. A nawet wręcz przeciwnie – należ spodziewać się zaognienia stosunków i dalszego cofnięcia dialogu o co najmniej parę lat wstecz.

 

Rubrykę „Putinada” przygotowuje Łukasz Jasina.