Jeśli coś pozwala dziś odróżnić partie lewicowe od liberalnych w sposób najbardziej wyraźny, jest to prawdopodobnie ich stosunek do sprawiedliwości proceduralnej. Lewica nie boi się przyznać, że to często zbyt mało. Liberałowie uważają, że to wszystko na co możemy rozsądnie liczyć.

Partią do szpiku liberalną (przynajmniej w tym sensie) okazało się w ostatnim czasie Razem. Porządkując statut, członkowie partii uznali, że w walce o wewnętrzną demokrację nie można liczyć na nic więcej niż na restrykcyjne i proceduralnie gwarantujące równość regulacje wewnętrzne. Jednak sporo wskazuje na to, że nowe zapisy okażą się przeciwskuteczne. A przepisy pozornie wyrównujące szanse w rzeczywistości wzmacniają władze centralne.

Tak stało się między innymi w przypadku poprzedzającej kongres Razem kampanii wyborczej kandydatów do władz krajowych. Wśród zasad ustalonych przez powołaną na czas wyborów komisję wyborczą znalazły się zakazy prowadzenia kampanii wyborczej poza ściśle określonymi kanałami komunikacji (wewnętrzna ankieta dla kandydatów i wątek na forum partyjnym) czy udzielania poparcia kandydatom przez osoby pełniące w partii określone funkcje, a także przez okręgi. Członkowie Zarządu Krajowego otrzymali zakaz odwiedzania okręgów przez kilka tygodni przed wyborami; do informowania o starcie w wyborach nie można było również korzystać z mediów społecznościowych.

Okazało się więc, że uczestnicy kongresu muszą podjąć decyzję na podstawie dwóch źródeł: minutowych autoprezentacji kandydatów i kilkusetstronicowej broszury z wypełnionymi przez kandydatów ankietami. Efekty są łatwe do przewidzenia – do władz partii w przeważającej większości wybrane zostały osoby, które były w nich również w poprzedniej kadencji lub działają w partii od samego początku. Wzrost liczby członków partii, jeśli miałby być oceniany z punktu widzenia składu władz krajowych, jest niemal niezauważalny.

Wątpliwa wydaje się także podjęta na kongresie statutowym decyzja o praktycznej likwidacji instytucji delegatów na kongres – od teraz mają one charakter powszechny. W efekcie łatwo o dominację uczestników z miejscowości, w której organizowany jest kongres. Ciężko natomiast o warunki do prowadzenia w tak dużym gronie rzeczywistej dyskusji nad przyszłością i strategią partii. Tym samym wzrośnie rola wąskich ciał kolegialnych, jak kierującego dyskusją i agendą prezydium czy komisji wniosków.

Trudno zrozumieć niechęć partii do kierowania się w działalności wewnętrznej zasadami, jakie chciałaby realizować w polityce krajowej. A to wszystko w momencie, gdy w Razem pojawiły się pieniądze, których podział z pewnością doprowadzi do napięć. Wciąż nie udało się bowiem ustalić, dokąd trafią środki z budżetu państwa ani jak dokładnie ma wyglądać formuła lokalnych centrów społecznych – sztandarowego pomysłu Razem. Spór dotyczyć będzie też prawdopodobnie profesjonalizacji funkcji pełnionych w zarządzie partii – nowy statut dopuścił bowiem możliwość wypłacania za ich pełnienie wynagrodzenia. Mogłoby to pochłonąć nawet około 15 proc. środków, które partia otrzyma z subwencji budżetowej.

„Polskie Podemos” osiągnęło w ostatnim roku niespodziewany sukces. 3 proc. w wyborach, organizacja kilku medialnych i niemożliwych bez działających lokalnych struktur akcji każą wierzyć, że wynik w kolejnych wyborach może być jeszcze lepszy. Razem nie powinna jednak zapominać, że tym, czego potrzebuje nowa lewica, jest powrót do formuły demokratycznych wewnętrznie partii masowych. Ładne lewicowe hasła nie wystarczą, by zmienić polską politykę.