Szanowni Państwo,
równo rok temu w polskiej polityce rozpoczęło się przetasowanie. 10 maja 2015 r. Andrzej Duda, przez długi czas bliżej nieznany opinii publicznej europoseł z Krakowa (kiedy 11 listopada 2014 r. Jarosław Kaczyński ogłosił, że to właśnie on będzie kandydatem PiS-u w wyborach prezydenckich, część komentatorów zrazu myślała, że chodzi o Piotra Dudę), pokonał Bronisława Komorowskiego w I turze wyborów prezydenckich. Zdobył ponad 34 proc. ważnych głosów. Następnie w dogrywce 24 maja ponownie tryumfował i został głową polskiego państwa.
Myśląc o tamtym maju z perspektywy roku, trzeba przyznać, że dziwne by było, gdyby go nie pokonał. Przy chaotycznej pracy sztabu wyborczego Komorowskiego i słabej dyspozycji samego ubiegającego się o reelekcję prezydenta, Duda wyglądał niczym Aleksander Kwaśniewski przy Lechu Wałęsie w 1995 r. Był młody, świeży, znał języki obce; błyszczał w mediach społecznościowych i na partyjnych konwencjach, w towarzystwie budzących zaciekawienie mass mediów żony i córki. Niewiele w istocie o kandydacie wiedziano, co w trakcie tamtej kampanii, jak się okazało, było atutem.
Sukcesu Andrzeja Dudy nie wolno jednak rozpatrywać jedynie pod względem marketingowym. Komentatorzy argumentujący, że Duda wygrał ze względu na zmęczenie liberalnych wyborców Platformą, mają rację jedynie połowicznie. Owszem, byli zmęczeni – ale nie było to zmęczenie implikujące chęć dania obozowi Donalda Tuska i Ewy Kopacz prztyczka w nos i zagłosowania na PiS. Było to zmęczenie tym, co Platforma i jej zwolennicy, z wyborów na wybory, w ten sam sposób prezentowali jako sprawę najważniejszą – zagrożenie ponownymi rządami Jarosława Kaczyńskiego – jakby bez świadomości, iż już samo względnie spokojne 8 lat pod rządami PO osłabiało moc tych argumentów. Rządy PiS-u po niemal dekadzie wydawały się niezwykle odległe. Nawet kariera takich polityków jak Roman Giertych czy Michał Kamiński, paradoksalnie, osłabiała retorykę anty-PiS, gdyż dowodziła, że radykałowie sprzed dekady mogą się zmienić. Dla części młodych wyborców czasy premiera Kaczyńskiego (2006–2007) w ogóle nie były punktem odniesienia. Sam Duda jako kandydat nieubrudzony w grach partyjnych i wojnie polsko-polskiej mógł niektórym Polakom wydawać się politykiem, który ma szansę zjednoczyć dwa zwaśnione od dekady obozy.
Rok po wyborze można powiedzieć, że Duda stał się zakładnikiem pokładanych w nim nadziei. Po pierwsze – nadziei tej strony opinii publicznej, która, choć opowiadała się za Bronisławem Komorowskim, widziała w Dudzie szansę za zakończenie trwającego już od 10 lat konfliktu. Po drugie – nadziei tych wyborców Dudy, którzy odnajdowali w nim prawdziwego spadkobiercę Lecha Kaczyńskiego: polityka silnego i aktywnego na arenie międzynarodowej, który – jak swego czasu ogłosił tygodnik „wSieci” – „podbija świat”. Ani jeden, ani drugi scenariusz się nie sprawdził.
W polityce zagranicznej prezydent jak do tej pory wielkich sukcesów nie zanotował – i chyba nie mógł, skoro znaczną czasu spędzonego za granicą poświęca na odpowiedzi dotyczące kryzysu konstytucyjnego w Polsce. Tak było chociażby podczas ostatniej wizyty w Stanach Zjednoczonych. Inne projekty głowy państwa, jak chociażby wzmocnienie więzi międzypaństwowych w Europie Środkowo-Wschodniej czy pozycji Polski w tym regionie, są także uzależnione od wizerunku państwa i nie przynoszą widocznych rezultatów. Także na arenie wewnętrznej inicjatywy prezydenckie – jak postulat obniżenia wieku emerytalnego czy pomoc dla osób mających kredyty we frankach szwajcarskich – nie są realizowane. Wywołanie przez PiS kryzysu konstytucyjnego, w którym Duda, dokonując ceremonii zaprzysiężenia kolejnych sędziów Trybunału, bierze czynny udział, to zaskoczenie dla części jego wyborców. Obietnice z czasów kampanii były inne. Póki co polityczna inicjatywa należy do Kaczyńskiego i rządu PiS, w którym aż nadto wyrazistych postaci nie brakuje. Prezydentura Dudy na tym nie zyskuje.
A jednak przed nami jeszcze całe lata rządów Andrzeja Dudy i warto się zastanowić, co wiemy o głowie państwa. Czy dotychczasowy brak sukcesów to wynik świadomej kalkulacji politycznej prezydenta, czy też relatywnie skromnego doświadczenia politycznego głowy państwa? Czy to element podporządkowania się procesowi realizacji programu przez rząd PiS, czy też po prostu charakter prezydenta Dudy?
„To taka osobowość, bardzo podatny na sugestie lub polecenia z zewnątrz człowiek, który musi być komuś podporządkowany”, mówi Jan Zimmermann, profesor nauk prawnych z Uniwersytetu Jagiellońskiego, promotor pracy doktorskiej Andrzeja Dudy, w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. „Prezydent ma taki charakter, że kiedy przyjdzie mu o czymś rozstrzygać, woli komuś ustąpić, nie chce lub nie umie wiązać się odpowiedzialnością. Czy taki ktoś może być prezydentem? Dobrym prezydentem? Nie” – twierdzi Zimmermann.
Inne zdanie na temat rzekomej uległości prezydenta wobec macierzystej partii oraz jego dotychczasowej i przyszłej współpracy z Jarosławem Kaczyńskim ma Andrzej Urbański. Były szef kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego twierdzi, że Andrzej Duda „musi zachować specjalne relacje z PiS-em”, bo to będzie zaplecze jego przyszłej kampanii prezydenckiej”, ale jego „gotowość do wspierania wszystkich pomysłów PiS-u trwała z pewnością nie będzie”. W ocenie Urbańskiego wynika to z różnej logiki funkcjonowania większości parlamentarnej i ośrodka prezydenckiego. „Prezes PiS-u wraz z całą partią będzie musiał stanąć do wyborów już za 3,5 roku, prezydent dopiero za 4. Ich elektoraty także nie całkiem się pokrywają”, prezydent do reelekcji potrzebuje bowiem większej liczby głosów, niż są w stanie dostarczyć zwolennicy PiS-u.
Być może Andrzej Duda po prostu czeka na swoją drugą kadencję, by objawić się jako prawdziwy mąż stanu. Na razie jednak, rok po wyborze – człowiek który kilka lat temu nawet przez przeciwników uznawany był za wyróżniającego się posła i europosła – pozostaje jedną z bardziej zagadkowych postaci polskiej polityki.
Życzymy miłej lektury,
Redakcja
Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja „Kultury Liberalnej”.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Wojciech Engelking, Adam Suwiński, Joanna Derlikiewicz, Jakub Bodziony, Julian Kania, Konrad Kamiński.
Ilustracje: Katarzyna Iwańska