Ebru Umar (ur. w 1970 r. w Kusadasi niedaleko Izmiru) ukończyła studia w zakresie zarządzania na Uniwersytecie Erazma w Rotterdamie. Należała do grupy aktywnych studentów, z którymi odbyłem podroż naukową do Chin latem 1992 r. Napisała u mnie pracę magisterską, obroniła ją, a następnie zajęła się dziennikarstwem i publicystyką. Przyjaźniła się z Theo van Goghiem, zabitym przez pochodzącego z Maroka muzułmańskiego ekstremistę, potomkiem brata Vincenta van Gogha, a następnie zastąpiła go w roli publicysty, pisząc regularnie na łamach „Metra”, bezpłatnej gazety rozdawanej codziennie na ulicach.

Więzienie za tweet

Przebywając w kwietniu 2016 r. swoim wakacyjnym domu w Kusadasi, na Twitterze wypowiedziała się nieprzychylnie, a nawet nieprzyzwoicie, na temat prezydenta Turcji, Racepa Tayyipa Erdoğana. Bardzo podobnie jak swego czasu w Polsce zrobiła to Ewa Wójciak, wypowiadając się obraźliwie na temat papieża na Facebooku. Ale papież ani nie ma policyjnych dywizji, ani nie myśli o polowaniu na niechętnych sobie komentatorów. Erdoğan to co innego. W sobotni wieczór Ebru została aresztowana przez policję na 24 godziny. Zwalniając, zabroniono jej opuszczać Turcję do czasu rozprawy sądowej. Kiedy siedziała na policyjnym komisariacie w Kusadasi, włamano się do jej amsterdamskiego mieszkania.

Zaniepokojony premier Mark Rutte obiecał, że przyśle pracownika holenderskiej ambasady w Ankarze, by stale jej towarzyszył, a specjalny zespół w ministerstwie spraw wewnętrznych zaczął pracować nad planem jej ochrony po powrocie do Holandii lub nad przekazaniem jej w ręce holenderskiego wymiaru sprawiedliwości, tak by na wyrok czekała w Amsterdamie, a nie w Kusadasi. Na Twitterze pod jej adresem pogróżkami miotają zarówno Turcy z Turcji, jak i Turcy z Holandii. Niepokój premiera nie jest więc przejawem medialnej przesady, tym bardziej, że już w roku 2005, kilka miesięcy po zamordowaniu Theo van Gogha, napadnięto i pobito Ebru w jej własnym holenderskim mieszkaniu (wtedy włamywali się i napadali Marokańczycy).

Trzy zwycięstwa Erdoğana

O co tu chodzi? O urażoną dumę prezydenta Turcji? O coś więcej. Przede wszystkim o to, że pełne hipokryzji gorzkie żale demonstrantów w Paryżu („Je suis Charlie”) albo Brukseli już nie wystarczą za demokratyczne egzorcyzmy uczciwych demokratów, odprawiane w celu wygnania diabła terrorystycznego ekstremizmu ze zdrowego ciała muzułmańskich współobywateli. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Ebru już się na to zdobyła – na łamach największego holenderskiego dziennika „NRC Handelsblad”, w którym napisała na stronie przeznaczonej na listy od czytelników we wtorek 3 maja 2016 r., czyli na tydzień przed decyzją sądu w Kusadasi:

„Moje życie w Holandii, takie, do jakiego przywykłam, przepadło. Nie śmiem nawet myśleć o tym, co się stanie, jeśli wyjdę na ulice w mojej dzielnicy. Tak, czuję się jak zwierzyna łowna. Jestem zwierzyną łowną, nota bene w dwóch krajach naraz i widzę tylko jedno wyjście: stawić tej nagonce czoła. Konfrontacja. Nigdy, przenigdy nie pójdę potulnie na rzeź. Chcecie mnie zniszczyć, chcecie mi zamknąć usta, to musicie się jeszcze nielicho napracować.”

Melodramat? Niezupełnie. Scenografia, a także choreografia jej wystąpienia jest bowiem raczej dramatyczna. Przede wszystkim obywatele tureccy w Turcji mają prawo uważać, że Ebru Umar jest skrajnie niewdzięczna w obliczu zasług Erdoğana. Jak wiadomo Turcja skorzystała najbardziej na tzw. kryzysie emigracyjnym, bo w zamian za ograniczenie dopływu emigrantów do Grecji oraz za mniej gorliwe zwalczanie Kurdów, a bardziej gorliwe zabijanie terrorystów z Państwa Islamskiego, zainkasowała 3 mld euro oraz wznowiła procedurę przyjmowania do Unii Europejskiej.

Po drugie, islamska partia Sprawiedliwości i Rozwoju zaliczyła trzecie zwycięstwo polityczne. Pierwsze miało charakter gospodarczy – odsunięto od władzy nad gospodarką dzieci reżimu wojskowych kontynuatorów idei świeckiej republiki Atatűrka, czyli przedsiębiorców związanych z generałami armii tureckiej oraz ich rodzinami i sojusznikami. Drugie zwycięstwo miało charakter polityczny, bo w wyborach z czerwca 2015 r. partia Erdoğana zdobyła 42 proc. głosów, a w wyborach z listopada 2015 r. – już 49 proc. Nie ma żadnej partii ani ruchu, które mogłyby dominacji partii Erdoğana zagrozić. Trzecie zwycięstwo to wznowienie rokowań na temat wstąpienia do Unii Europejskiej, które tkwiły w martwym punkcie, a Erdoğan ponownie wprowadził je na listę spraw do omawiania. To trzecie zwycięstwo jest ważne szczególnie dla Turków w państwach Unii Europejskiej, na przykład w Niemczech albo Holandii.

Są naturalnie koszty. Po pierwsze, de facto nowa wojna z Kurdami. Niepotrzebna, ale pozwalająca na zaostrzenie kontroli społecznej nad możliwymi opozycjami. Po drugie, sentymentalna mobilizacja pamięci o imperium osmańskim (zakładanie tzw. osmańskich gniazd, seriale w telewizji o wielkich sułtanach, nadawane równie często co w Polsce „Czterej pancerni i pies”). Po trzecie, brutalne atakowanie wszelkiego typu obywatelskiego nieposłuszeństwa oraz uogólniona czujność wobec możliwej platformy opozycyjnej (nawet wobec tweetów Ebru, na które zapewne zwrócił uwagę tureckiej policji nadgorliwy turecki emigrant z Holandii).

Gdyby KOD chciał się zorganizować w Turcji, Mateusz Kijowski siedziałby w więzieniu nie tylko za alimenty, a autobusy zwożące ludzi z prowincji musiałyby przechodzić długotrwałe kontrole pod kątem wymogów koniecznych do przewozu osób. Tak więc ocena Erdoğana jest niejednoznaczna. Z jednej strony jest autorytarnym władcą, który nie waha się na nowo rozpoczynać wojny domowej, tłumić pokojowych demonstracji albo mordować i zastraszać dziennikarzy. Z drugiej – jest zręcznym politykiem, potrafi wyzwalać gospodarczą przedsiębiorczość obywateli, nie waha się przed zestrzeleniem rosyjskiego samolotu ani internowaniem rosyjskich statków, jeśli na to zasługują. NATO już na nim polega, UE dopiero zaczyna.

Więcej rozsądku, mniej emocji

Co o tym sądzić? Nie widzę na razie lepszej analizy wiosny arabskiej oraz ruchów społeczeństwa obywatelskiego w państwach islamskich (a od kairskich demonstrantów na placu Tahrir Erdoğan uczył się szybciej niż egipskie elity polityczne) niż najnowsza publikacja tureckiego socjologa i etnografa z Berkeley, Cihana Tugala, który wraz z Cedrykiem de Leon oraz Manali Desai zebrali i wydali w zeszłym roku w Stanfordzie zbiór esejów pt. „Building Blocs: How Parties Organize Society” (Cegiełki. Jak partie organizują społeczeństwa) – przedtem Tugal badał islamizację życia codziennego w jednej z dzielnic dużego tureckiego miasta [1]. Wnioski? Politycy opanowali media. Medialne zaczarowanie zaczyna się liczyć o wiele bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Ale i to nie wystarcza, jeśli rzeczywistość skrzeczy.

Krytyczna analiza oraz umiejętność uczenia się od mas Tunezyjczyków, Egipcjan albo Turków też się liczą. Trzeba tylko skromności. Kiedyś dawał nam przykład Bonaparte, dzisiaj może Kurd nazwiskiem Öcalan [lider Partii Pracujących Kurdystanu zatrzymany w 1999 r. i od tej pory przetrzymywany w więzieniu; przyp. red.], który czytał w tureckim więzieniu brooklyńskiego anarchistę Murraya Bookchina i wywalczył na północnym skrawku Syrii anarchistyczną utopię, nota bene kosztem syryjskiego dyktatora na rosyjskim żołdzie oraz Państwa Islamskiego. Utopię, którą zachwycają się, być może nie całkiem uczciwie, Amerykanie.

Co z tego wynika dla nielicznych polityków albo intelektualistów faktycznie, a nie tylko na niby? Po pierwsze trzeba chyba dać sobie spokój ze sztucznymi demonstracjami solidarności z ofiarami terroryzmu. Ani w Paryżu ani w Brukseli nic z nich nie wynika. Odwracają tylko uwagę od prawdziwych problemów wielkich fal emigracyjnych. A o nich trzeba myśleć nieco rozsądniej i mniej emocjonalnie. Co się stanie, jeśli Bliski Wschód albo Północna Afryka zamienią się w pustynie, a Rosjanie nie wpuszczą milionów emigrantów na Syberię?

Intelektualiści trzymają się na abstrakcyjny dystans od prawdziwych problemów, więc jest im trochę łatwiej. Slavoj Žižek na przykład sądzi, że trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie o to, czy powinniśmy się z kapitalizmem pogodzić jako z prawowitym dzieckiem naszej ludzkiej natury, czy też może zwrócić uwagę na to, że wytwarza on takie sprzeczności, które żadnego naturalnego rozwiązania nie znajdą, jeśli my się o to z prawdziwym wysiłkiem nie postaramy. Jego lista podstawowych problemów jest bardzo krótka oraz podobna do listy podanej przez toruńskich socjologów, autorów książki pod redakcją Andrzeja Zybertowicza („Samobójstwo Oświecenia”, wyd. Kasper, Kraków 2015). Po pierwsze ślepe zaufanie do technologii zniszczy środowisko biologiczne, a do tego zniszczy od środka nas samych jako ludzi, wymieniając podzespół za podzespołem, jak to bywa z nieokiełznaną etycznie biogenetyką. Po drugie brak wartości w myśleniu (związany m.in. z wyrzuceniem religii do małego pomieszczenia na prywatne hobby oraz inne rozrywki) doprowadzi do stworzenia „nowych apartheidów, nowych murów i slumsów” (S. Žižek, „Against the Double Blackmail. Refugees, Terror and Other Troubles with Neighbours”, Random/Penguin, Londyn 2016, s. 105)

Czy ma rację? Może mieć. Mogą mieć. Zarówno Žižek, jak i Zybertowicz. A jeśli mają, to co się dzieje ze społeczeństwem obywatelskim? Podskakuje jak derwisze na tureckim kazaniu albo na demonstracji KOD-u? Zezwala na to, by obrażać papieża raczej niż premiera Turcji? Czy siedzi spokojnie jak Ebru Umar, która właśnie przyleciała do Holandii, dając się sfilmować na lotnisku z kulą u nogi w barwach tureckiej flagi?

Przypis:

[1] Za zwrócenie mojej uwagi na tego autora i na tę publikację dziękuję pani dr Karolinie Mikołajewskiej-Zając z Uniwersytetu Koźmińskiego, która spotkała się z Tugalem w trakcie pobytu u prof. Michaela Burawoya w Berkeley.