Shalini Randeria: Mahatma Gandhi powiedział kiedyś, że „naród bez historii jest narodem szczęśliwym”. Prowadzi to nieuchronnie do następujących pytań: jakie rodzaje przeszłości powinny być zapamiętane, a jakie zapomniane? I jakie znaczenie ma to dla przyszłości narodu?
Aleida Assmann: Pamięć i zapomnienie odgrywają ważną rolę w procesie budowania Unii Europejskiej. Chciałabym jednak podważyć niektóre powszechnie panujące opinie na ten temat. Pierwsza z nich mówi, że Europa w ogóle, a Unia Europejska w szczególności, mają obsesję na punkcie pamięci i przeszłości. W rzeczywistości to sytuacja relatywnie nowa, ponieważ w pierwszych dekadach po wojnie dominowała postawa całkowicie odmienna.
Winston Churchill w słynnym przemówieniu wygłoszonym w Zurychu w 1946 r., tym samym, w którym wzywał do stworzenia Stanów Zjednoczonych Europy mówił: „Wszyscy musimy odwrócić się od okropieństw przeszłości i spojrzeć w przyszłość. Nie możemy pozwolić sobie na to, by przez kolejne lata ciągnęła się za nami nienawiść i żądza zemsty zrodzona z ran przeszłości. Jeżeli mamy uchronić Europę od nieskończonej niedoli, a w istocie od ostatecznej zagłady, to w europejskiej rodzinie musi pojawić się akt wiary, zapomnienie o wszystkich zbrodniach i szaleństwach przeszłości”.
Zapomnienie nie było wówczas postrzegane jako akt wyparcia – w sensie freudowskim – ale stanowiło raczej element projektu modernizacyjnego realizowanego w czasie zimnej wojny tak w Zachodniej, jak i we Wschodniej Europie. Wymagał on całkowitego zerwania z przeszłością po to, by położyć fundamenty pod lepszą przyszłość.
Chciałabym również zakwestionować przekonanie, że jeżeli pielęgnujemy pamięć o pewnych wydarzeniach, to oznacza, że mamy obsesję na punkcie przeszłości. W Europie kultura pamięci rozpoczęła się w latach 80. i rozkwitła po upadku żelaznej kurtyny, gdy otwarto wiele archiwów w dawnych republikach sowieckich. Doprowadziło to do stworzenia nowej pamięci – pamięci, która uznaje mroczną spuściznę kontynentu i stara się przekształcić ją we wspólne dziedzictwo oparte na odpowiedzialności i poszanowaniu dla praw człowieka. To bardzo ważny projekt dla Unii Europejskiej.
Kiedy mówimy o Stanach Zjednoczonych, często podkreśla się, że nie jest to kraj zbudowany na wspólnej pamięci historycznej, ale na wspólnej wizji przyszłości: „amerykańskim śnie” zapewniającym równe szanse wszystkim jednostkom. „Europejski sen” opiera się na dwóch obietnicach. Pierwsza dotyczy przekształcenia dyktatur w demokracje, a tym samym poparcia dla praw człowieka i wolności osobistych. Druga mówi o przekształceniu uczucia nienawiści w pokojowe współżycie narodów prowadzących niegdyś ze sobą brutalne wojny. Oto dwa wielkie osiągnięcia europejskiego snu uzyskane dzięki lekcjom wyciągniętym z przeszłości.
Pokazują nam one, że pamięć może odgrywać ważną rolę budowaniu lepszej przyszłości, ale wyłącznie wtedy, jeśli nie przyjmuje postaci monologicznej, wyłączającej, opartej jedynie na narodowej dumie i honorze. Musi mieć charakter dialogu i funkcjonować w transnarodowych, europejskich ramach pozwalających na współistnienie różnych perspektyw i na wzajemny szacunek.
Timothy Snyder: Chciałbym zacząć od próby zdefiniowania tego, o czym mówimy. Moja pierwsza uwaga dotyczy sposobu, w jaki mówimy o pamięci i zapominaniu. Tytuł tej Debaty Tischnerowskiej to „Pamięć i zapomnienie”. Zacznijmy więc od słowa „pamięć”. Czy kiedy mówimy: „pamięć”, mamy na myśli to samo, co mówiąc: „pamiętam”?
Gdy posługujemy się tym słowem, zwykle nie odnosimy go do siebie bezpośrednio. Związek pomiędzy słowem „pamięć” i „pamiętam” stał się bardzo dziwny, bardzo odległy. „Pamięć” stała się czymś, co tworzymy zbiorowo, a to oznacza, że zwykle nie robimy tego wcale. To samo dotyczy „zapomnienia”. Czytając tytuł debaty, ludzie nie myśleli zapewne o sobie osobiście, o ostatnim razie, kiedy o czymś zapomnieli. Pomyśleli pewnie o czymś, o czym my zapominamy lub o czym zapominają być może inni ludzie, inne narody. Niepokoi mnie, że słowa „pamięć” i „zapomnienie” zostały w ten sposób uprzedmiotowione i skolektywizowane. Tracimy przez to poczucie, że to my sami jesteśmy odpowiedzialni za pamięć i zapomnienie.
Druga uwaga, powiązana z pierwszą, dotyczy tego, co się dzieje, kiedy tracimy poczucie odpowiedzialności za pamięć i zapomnienie lub kiedy całkowitą kontrolę nad nimi przejmują instytucje państwowe. Mam na myśli przypadek Rosji. Bez względu na to, czy jesteśmy w Polsce, na Węgrzech, we Francji czy w Stanach Zjednoczonych – Rosja zawsze pozostaje dobrym przykładem tego, jak może wyglądać przyszłość. Rosyjskie władze wykonały świetną robotę, jeśli chodzi o wykorzystanie kategorii „pamięci” i „zapomnienia” do celów politycznych.
Weźmy historię ukraińskiego Majdanu. Wystarczy wypowiedzieć to słowo, by od wielu Europejczyków i Amerykanów natychmiast usłyszeć – „faszyzm”. Dlaczego tak mówią? Dlatego, że byli na Majdanie i pamiętają? Nie, nie było ich tam, istnieje jednak „pamięć” stworzona przez zalew bardzo skutecznej rosyjskiej propagandy.
Po trzecie chciałbym zauważyć, że kiedy mówimy o pamięci albo o „polityce historycznej” jakiegoś kraju, dokonujemy bardzo interesującego przesunięcia – pamięć występuje w liczbie mnogiej. Wy możecie mieć swoją tragedię, a ja mogę mieć własną. Wy możecie mieć swój mit, a ja swój. Jest w tym coś podejrzanie postmodernistycznego. Polityka historyczna nie jest wymysłem konserwatyzmu, lecz postmodernizmu – każdy może mieć swoją własną politykę historyczną, każdy dostaje własny mit.
To prowadzi do mojej ostatniej uwagi, prawdziwie konserwatywnej, dotyczącej historii. Kiedy historycy słyszą słowo „pamięć”, natychmiast zadają pytanie: „pamięć o czym”? Bo kiedy mówimy o pamięci Holokaustu, to w istocie mówimy przecież o ludziach, którzy doświadczyli Holokaustu. Jednakże, jeśli mówimy o pamięci powojennej Europy, to mamy też na myśli ludzi, którzy nie mają żadnych doświadczeń wojennych i mogą posiadać zniekształcony albo nawet fałszywy obraz wojny.
Zgadzam się z prof. Assmann, że dla pamięci bardzo istotne jest, by była weryfikowana przez kontakt z Innym. Uważam jednak, że ostatecznym sprawdzianem dla danej pamięci jest nie pamięć Innego, ale historia. Ludzie mogą mieć różne wspomnienia, a państwa mogą mieć różne polityki historyczne – Polska może mieć swoją politykę historyczną, a Rosja swoją. Kto wygra w tym sporze? Rosja – bo dysponuje lepszymi środkami rozpowszechniania swojej wersji przeszłości.
Jeśli uznamy, że świat to tylko wielość pamięci, możemy doprowadzić do sytuacji, w której ten, kto dysponuje najskuteczniejszymi mediami i aparatem propagandowym, decyduje o tym, jaka była przeszłość. Historia z kolei musi polegać na dążeniu do prawdy. Dlatego różnica pomiędzy europejską historią i pamięcią – i jest to najbardziej konserwatywna rzecz, jaką mógłbym powiedzieć – polega na tym, że jednostkowa pamięć może być porównana z ogólniejszą od niej historią. Porównujmy polską pamięć z historią europejską, a później europejską pamięć z historią świata. Bo jedyna rzecz, która jest nam wspólna i do której możemy w tym kontekście wspólnie dążyć, to właśnie historia.
Rosyjskie władze wykonały świetną robotę, jeśli chodzi o wykorzystanie kategorii „pamięci” i „zapomnienia” do celów politycznych. | Timothy Snyder
Dariusz Stola: Uważam, że pamięć jest sojusznikiem życia, podobnie jak zapomnienie jest sojusznikiem śmierci. Uważam również, że pamięć jest sojusznikiem prawdy, dlatego że zapomnienie jest sojusznikiem kłamstwa. Z podobnych przyczyn pamięć jest sojusznikiem sprawiedliwości, bo zapomnienie jest sojusznikiem niesprawiedliwości i było w ten sposób wykorzystywane. W końcu pokój – pamięć idzie w parze z pokojem, a zapomnienie z wojną. Jeśli nie pamiętamy jakichś rzeczy z przeszłości, jesteśmy skazani na ich powtarzanie. Czasami jednak pamięć może być wrogiem prawdy, życia, sprawiedliwości i pokoju.
Zacznę od życia. Jakieś 15 lat temu w Polsce wybuchła dyskusja o dyskotece, którą jacyś ludzie chcieli otworzyć w Oświęcimiu, mieście lepiej znanym na świecie pod swoją niemiecką nazwą, Auschwitz. W publikowanych w światowej prasie artykułach właścicieli dyskoteki oskarżano o całkowity brak wrażliwości. Początkowo zgadzałem się z tymi komentarzami – w końcu Auschwitz jest cmentarzem dla około 1,3 mln ludzi, a na cmentarzu nie powinno się tańczyć. Ale Oświęcim jest dzisiaj miastem 50 tys. żywych ludzi, niektórzy z nich są młodzi i powinni mieć prawo do tego, by wieść normalne życie. Pozornie błaha część życia została postawiona w sporze z pamięcią i minionymi cierpieniami. Zrozumiałem wtedy, że istnieją granice pamięci, które musimy negocjować.
Po drugie, kwestia prawdy, którą omawiał już Tim Snyder. „Ty masz swoją pamięć, ja mam swoją pamięć” – czy to oznacza, że wszyscy możemy żyć obok siebie z własnymi wersjami przeszłości? Nie. Historia – jako poddana regułom dyscypliny naukowej narracja o przeszłości – musi weryfikować rozmaite pamięci. Oczywiście, historia jest także narracją o przeszłości, uważam jednak, że jako historycy wypracowaliśmy narzędzia, dzięki którym nasze opowieści są lepsze od innych.
Po trzecie, kwestia sprawiedliwości. Książka Karoliny Wigury „Wina narodów” stawia pytania o podstawowe zagadnienia w stosunkach międzynarodowych i polityce wewnętrznej: sprawiedliwość i pokój. Dobre państwo zapewnia sprawiedliwość, a dobry system międzynarodowy zapobiega wojnie. Jeśli więc nasza pamięć nie jest sprawiedliwa i może prowadzić do wojny, następuje jej weryfikacja. Nie namawiam nikogo do zakłamywania historii w celu zapobiegania konfliktom. Istnieją jednak narracje przeszłości stworzone i utrzymywane wyłącznie w celu rozpowszechniania nienawiści pomiędzy jednostkami i grupami.
Na koniec chcę wystąpić w obronie polityki historycznej rozumianej w kontrze do polityki pamięci. Nie robię tego, ponieważ jestem historykiem, a Aleida Assmann i Karolina Wigura – nie. Za każdym razem, gdy opłacamy badania archiwów, sponsorujemy muzea i pomniki czy zmieniamy nazwy ulic, wydajemy środki publiczne. Lepiej rozumieć, co się robi, i świadomie podejmować decyzje. Najlepiej zaś osiągnąć to za pomocą dyskusji, zamiast zostawiać wszystko politykom. Właściwie rozumiana polityka historyczna wymaga, by rząd był jedynie fundatorem i nie wchodził w rolę organizacji, Kościołów czy rodzin, które są pierwotnymi nosicielami pamięci.
Historia musi weryfikować rozmaite pamięci. Oczywiście historia jest także narracją o przeszłości, uważam jednak, że jako historycy wypracowaliśmy narzędzia, dzięki którym nasze opowieści są lepsze od innych. | Dariusz Stola
Marcin Król: Obecnie powszechnie wiadomo, że wielu Francuzów kolaborowało podczas II wojny światowej z Niemcami. W późnych latach 60. wyprodukowano pierwszy film na ten temat – „Le Chagrin et la Pitié” [„Smutek i litość”, przyp. red.]. Tysiące ludzi chciały go obejrzeć. Jednak telewizja publiczna postanowiła najpierw skonsultować się z Charlesem de Gaulle’em – było to rok przed jego śmiercią – i poznać jego opinię na ten temat. Słynna odpowiedź de Gaulle’a brzmiała: „La France n’est pas besoin de la verité” – „Francja nie potrzebuje prawdy”. Państwo nie zawsze jest zainteresowane krzewieniem prawdy historycznej wśród obywateli. Czy podobna sytuacja ma obecnie miejsce w Polsce?
Karolina Wigura: W 1933 r. turecki poeta Nâzım Hikmet napisał: „W XX w. żałoby będą trwały najwyżej rok”. Historia pokazała, że się mylił. Żałoba i skrucha, symboliczne demonstracje i polityczne strategie związane z historią, odegrały ogromną rolę. Naszym zadaniem jest nie tylko czerpanie nauki z historii, lecz także przepracowanie jej. Istnieje kilka modeli polityki pamięci: niemiecki, japoński czy południowoafrykański. Czy jest jednak model polski? Możemy wymieniać zbrodnie, do których doszło na terenie naszego kraju – części „skrwawionych ziem”, jak nazwał te tereny Timothy Snyder. Czy to jednak wystarczy, by mówić o modelu polityki pamięci? Czy Polska stawiła czoła przeszłości, pamięci i zapomnieniu?
Jest taki piękny film „Walc z Baszirem” w reżyserii Ariego Folmana. Główny bohater to izraelski żołnierz, który walczył w Libanie w 1982 r. Potem traci pamięć i szuka pomocy psychologa. Film opowiada więc o odzyskiwaniu pamięci o trudnej przeszłości. Żołnierz wie jedynie, że widział rzeź Libańczyków. Jest też pewien, że on sam nie zabił nikogo, ale mimo to dręczy go pytanie, czy był tylko świadkiem zbrodni, czy też pomógł sprawcom, wystrzeliwując flary, dzięki czemu ofiary były bardziej widoczne.
Psycholog twierdzi, że skoro Bashir z pewnością nikogo nie zabił, to jego pytanie jest właściwie bez znaczenia. W rzeczywistości to pytanie ma znaczenie zasadnicze – jeśli chcemy poradzić sobie z naszą pamięcią, musimy najpierw zrozumieć, jakie role graliśmy w przeszłości.
Co jest powodem tego obsesyjnego wręcz zainteresowania pamięcią i zapominaniem we współczesnej Europie? Czy przyczyną są tylko liczne granty badawcze przyznawane przez UE? Nie, myślę, że powinniśmy szukać odpowiedzi w pismach Leszka Kołakowskiego – tu chodzi o diabła w każdym z nas. Nie uczymy się historii tylko po to, by poznać fakty. Uczymy się jej też po to, by zadawać pytania o zło, bo to jest chyba najważniejsze pytanie dotyczące ludzkiej natury.
Shalini Randeria: Co ma pani na myśli, mówiąc o „rolach, jakie graliśmy w przeszłości”?
Karolina Wigura: W swoim filmie Folman wymienia cztery role, które ludzie mogą przyjąć w sytuacji, gdy dochodzi do zbrodni: postronnych obserwatorów, ofiar, pomocników i wreszcie samych sprawców. Pomyślmy o Polsce. Tradycyjnie myśleliśmy, że Polacy zawsze byli bohaterami lub ofiarami. Dopiero w latach 80. zaczęliśmy dostrzegać, że często byliśmy także postronnymi obserwatorami, pomocnikami, a nawet sprawcami.
Jeżeli mamy rozmawiać o przebaczeniu, musimy zrozumieć te role. Przebaczenie na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo proste – potrzebujemy co najmniej dwojga ludzi, z których jedna osoba jest winna, a druga jest ofiarą i może przebaczyć winowajcy lub nie. Ale jeśli mamy do czynienia z przynajmniej pięcioma rolami, jak możemy mówić o przebaczeniu? Jest to prawdopodobnie najważniejszy problem dotyczący polskiej pamięci i zapominania. Jestem przekonana, że polski model polityki pamięci – jeśli tylko zostałby mądrze skonstruowany – mógłby odpowiedzieć na te pytania i powiedzieć coś ważnego nie tylko o polskiej przeszłości, lecz także o naturze ludzkiej i złu jako takim.
Inny problem polega na tym, że – jak twierdził wspomniany już Kołakowski – pamięć zbiorowa jest jednoznaczna z narodem. To główny powód, dla którego politycy lubią wykorzystywać historię dla własnych celów. Kiedy zastanowimy się nad polską pamięcią zbiorową, okaże się, że mamy do czynienia z co najmniej poważnym pęknięciem. W ciągu ostatnich 27 lat, od 1989 r. nie byliśmy nawet w stanie wskazać momentu założycielskiego tej wspólnoty – czy będzie to „Solidarność” z roku ‘80, obrady Okrągłego Stołu, pierwsze w pełni wolne wybory?
Shalini Randeria: Przejdźmy teraz do pytań zadanych przez publiczność: Jak można bronić się przed krajem, który dysponuje silniejszą narracją historyczną i efektywniej propaguje swoją narodową pamięć? Innymi słowy, czy Zachód powinien stawić czoła rosyjskiej narracji historycznej, a jeśli tak, to w jaki sposób?
Timothy Snyder: To pytania zadawało mi wiele osób, które miały wrażenie, że ich rzeczywiste doświadczenia zostały przytłoczone przez jakąś silniejszą ideologię. Szczególnie smutna historia dotyczy ukraińskiej lewicy, młodych ludzi, którzy wzięli udział w rewolucji na Majdanie. Ich przeżycia zostały zawłaszczone przez rosyjską narrację, która łączy Ukrainę wyłącznie za skrajną prawicą.
Jak możemy radzić sobie z takimi wyzwaniami? Po pierwsze, trzeba poznać słabe i mocne strony dwóch obozów. Polska czy nawet Stany Zjednoczone, nie mówiąc już o Ukrainie, nie mają szans na zwycięstwo w walce z rosyjskim aparatem medialnym. Na polu socjotechniki nie uda nam się wygrać. Możemy jednak wygrać na poziomie historii, ponieważ rosyjscy uczeni mają coraz większe problemy z jej uprawianiem. Budowanie wspólnej europejskiej historii to nasz jedyny sposób obrony.
Mój drugi, również bardzo konserwatywny pomysł to wspomaganie tradycyjnego dziennikarstwa. Jedynymi ludźmi, którzy odnieśli sukces w walce z rosyjską propagandą byli młodzi Niemcy, Polacy, Ukraińcy i kilku Amerykanów, ludzie którzy udali się na Majdan i opisali to, co widzieli. Pisali przede wszystkim o pojedynczych osobach i małych społecznościach, kwestionując w ten sposób wielką narrację rosyjskiej propagandy.
Aleida Assmann: Przeciwstawianie sobie historii i pamięci ma miejsce od dawna. Już w 1882 r. Ernest Renan powiedział: „Zapominanie – powiem więcej: błąd historyczny – odgrywa wielką rolę w tworzeniu narodu, a zatem postęp w badaniach historycznych stanowi często poważne zagrożenie dla narodu”. To z pewnością prawda w odniesieniu do współczesnej Rosji, gdzie historykom albo odmawia się możliwości publikacji albo ich prześladuje. Pamięć to historia przywiązana do kolektywnej tożsamości. Z pewnością jednak zależy ona od historii i musi być przez nią sprawdzana. Historia jest bowiem niezbędna w procesie wyszukiwania dowodów i weryfikowania archiwów.
Najważniejsze jednak jest to, by historycy nie stali się funkcjonariuszami państwa. Potrzebują niezależności, aby pracować zgodnie z własnymi normami i standardami. W Rosji niezależnych instytucji historycznych jest coraz mniej. Zagrożony jest los historyków krytycznych, podczas gdy państwo tworzy nową narrację niepodpartą historycznymi dowodami. Co gorsza, wielu Rosjan przyznaje, że choć ta narracja jest oparta na kłamstwie, mimo wszystko wolą ją od prawdy.
Marcin Król: Jak możemy reagować na takie zjawiska?
Dariusz Stola: Po pierwsze, istnieje coś takiego jak siła prawdy i słabość kłamstwa. Jako badacze, historycy, mamy wiele problemów z określeniem, jaka jest prawda. Znacznie łatwiej jest udowodnić, że coś jest kłamstwem. Po drugie, wierzę w różnorodność, na której opiera się sukces kultury europejskiej. Dlatego uważam, że nie powinniśmy szukać jednego rozwiązania przeciwko negatywnym tendencjom, ale spróbować wielu, a następnie sprawdzić, które działa najlepiej.
Marcin Król: Jak reagować na zbrodnie, których dopuściła się nasza własna grupa?
Dariusz Stola: My, Polacy zaoferowaliśmy odpowiedź. Jednym z najbardziej optymistycznych wydarzeń w historii niepodległej Polski była debata po publikacji książki Jana Tomasz Grossa o Jedwabnem. To świetny przykład, za którym mogą podążać inni. Nie znam innego postkomunistycznego kraju, który przeprowadziłby tak intensywną debatę na temat swojej przeszłości jak Polska. Jest to jednak osiągnięcie bardzo kruche, które możemy łatwo stracić.
Jeśli chcemy poradzić sobie z naszą pamięcią, musimy najpierw zrozumieć, jakie role graliśmy w przeszłości. | Karolina Wigura
Karolina Wigura: Polska miała swoją dyskusję na temat Jedwabnego, Niemcy mieli swój Historikerstreit w latach 80. Nie była to tylko dyskusja o odpowiedzialności Niemców za nazizm, ale także o kierunku, w którym miała podążać nowa republika. Dokładnie taka sama była rola dyskusji o zbrodni w Jedwabnem dla Polski. Jeśli spojrzeć na historię III Rzeczypospolitej widać, że różni politycy odwoływali się do Jedwabnego, ponieważ uznawali to za element racji stanu. Istotne znaczenie miało powtórzenie deklaracji skruchy przez Bronisława Komorowskiego, dziesięć lat po tym, jak zrobił to Aleksander Kwaśniewski. Jak powinniśmy rozumieć fakt, że obecny prezydent dystansuje się od tej debaty? Na odpowiedź na to pytanie musimy jeszcze poczekać.
Timothy Snyder: W czasie tej dyskusji na różne sposoby zadawaliśmy sobie pytanie o to, dlaczego pamięci na poziomie narodowym zawodzą. Powodem, dla którego historia narodowa zawsze zawodzi jest to, że zawsze zawiera ona w sobie coś ponadnarodowego. W chwili, gdy dochodzimy do poważnego pytania – w polskim przypadku dotyczy ono na przykład Katynia, pogromu kieleckiego lub Wołynia – od razu mamy do czynienia z obecnością Innego.
W Polsce, ale nie tylko w Polsce – to problem ogólnoeuropejski – historia narodowa może pójść tylko w dwóch kierunkach. Jednym z nich jest wycofanie się z powrotem do pamięci narodowej, tak aby uniknąć spotkania z Innym. Sposób drugi to przeniesienie się na wyższy poziom historii europejskiej lub światowej, ponieważ lokalna historia nabiera sensu tylko w oparciu o szerszy kontekst. To paradoks historii narodowej, podobny do paradoksu indywidualnego życia – możesz rozmawiać sam ze sobą, ile chcesz, ale w ten sposób nigdy siebie nie zrozumiesz.
Marcin Król: Czy historia ma sens i powinna mieć znaczenie?
Aleida Assmann: Można to pytanie sformułować inaczej – czy można uczyć się z historii? Słynny niemiecki historyk Reinhart Koselleck twierdził, że nie, ponieważ modernizacja jest procesem, w którym wszystko podlega ciągłym zmianom. Inni twierdzą, że musimy się uczyć z przeszłości, bo to w istocie jedyne źródło wiedzy. Skłaniam się ku temu drugiemu zdaniu, choć zdaję sobie sprawę, że te lekcje mogą być bardzo różne. Jaka jest niemiecka lekcja wyciągnięta z Holokaustu? W jednym zdaniu – nigdy więcej nie stać się sprawcami. Dla Żydów lekcja jest zupełnie inna – nigdy więcej nie stać się ofiarami.
Najważniejsze jest to, by historycy nie stali się funkcjonariuszami państwa. Potrzebują niezależności, aby pracować zgodnie z własnymi normami i standardami. | Aleida Assmann
Marcin Król: Jak chcieliby państwo trafić do polskiego społeczeństwa z bolesną prawdą o naszych własnych wadach i okrucieństwie – Jedwabnem, powszechnym przed wojną antysemityzmie? Powiedziałbym, że to misja niemożliwa.
Timothy Snyder: To nieprawda. Przykład Niemiec pokazuje wyraźnie, że można zmienić sposób myślenia społeczeństwa o przeszłości. Jeśli porównać wschodnie i zachodnie Niemcy albo poszczególne stany w USA, gdzie inaczej naucza się historii, okazuje, że pedagogika może wywierać ogromny wpływ. Polacy podczas konfrontacji ze swoją trudną historią muszą wiedzieć, że nie są sami. Podobnie jak inne narody brali udział w tych wydarzeniach i odgrywali różne role. Nie można powodów, dla których Polacy postępowali w określony sposób, redukować ich do polskości. Jeśli tylko Polacy to zaakceptują i polska historia stanie się częścią historii europejskiej, będą w stanie skonfrontować się z tymi problemami i je zaakceptować. To na pewno nie jest misja niemożliwa.
* Poprawka (08.06.16): W pierwotnym zapisie debaty napisaliśmy, że Historikerstreit, spór niemieckich historyków na temat II wojny światowej, miał miejsce w latach 60. W rzeczywistości debata odbyła się w latach 80. XX w.