biografie-odtajnione_okladka

Siedlecka jest autorką dobrze znaną polskim czytelnikom. Na swoim koncie ma poczytne, popularne biografie pisarzy, w tym m.in. Witolda Gombrowicza, Jerzego Kosińskiego czy Witkacego. W ostatnich latach na półkach księgarskich pojawiły się natomiast jej prace: „Obława. Losy pisarzy represjonowanych” oraz „Kryptonim «Liryka». Bezpieka wobec literatów”, poświęcone inwigilacji ludzi pióra przez komunistyczną bezpiekę. Temat ten podejmuje również Siedlecka w swej najnowszej książce „Biografie odtajnione”.

Pozycja składa się z dziesięciu odrębnych szkiców, których skrócone wersje pojawiały się już wcześniej w prasie. Wśród bohaterów książki pojawiają się postaci tak różne jak Janina, Anka i Władysław Broniewscy, Alicja Lisiecka, Jerzy Zawieyski, Jerzy Andrzejewski, Anna Kamieńska czy Krystyna Siesicka. Autorka odsłania zachowania swoich bohaterów zarówno godne szacunku (rzadziej), jak i naganne (częściej). Dzieje polskiej inteligencji lat 1945–1989 są wszak wyjątkowo powikłane. Znajdziemy nie tylko niezłomnych, ale też zaprzedających własne ideały. Jest miejsce na nihilizm, na upadki i na podnoszenie się z nich. Niezaprzeczalnie materiały komunistycznej tajnej policji mogą do tej historii wnieść wiele nowych faktów, które jeszcze bardziej komplikują ten obraz, a jednocześnie czynią go prawdziwszym.

To wszystko sprawia, że „Biografie odtajnione” mogły być wartościową pozycją na temat dziejów polskiej kultury i polityki w XX w. Tym cenniejszą, że napisaną przez doświadczoną dziennikarkę, która zwraca się nie do hermetycznego grona specjalistów, ale do szerokiego grona czytelników. Książka zaczyna się zresztą obiecująco. Siedlecka dedykuje ją wnukom, „aby zrozumieli kiedyś czym był komunizm”. Każe to wierzyć, że czytelnik dostaje do rąk pozycję ukazującą całą perfidię działań Służby Bezpieczeństwa, jednocześnie będącą próbą zrozumienia i wyjaśnienia zjawisk trawiących polską kulturę w okresie PRL. Niestety, te nadzieje zostają szybko rozwiane.

Sensacja za wszelką cenę

Na wstępie zaznaczę, że choć w dalszych wywodach poruszę jedynie kilka wybranych zagadnień, to uważam je za reprezentatywne dla całości „Biografii odtajnionych”. Głównym problemem, który bardzo szybko rzuca się w oczy przy lekturze pracy Siedleckiej, jest jej pogoń za sensacją. Cała treść książki wydaje się podporządkowana nadrzędnemu celowi, którym jest zaszokowanie czytelnika. Chodzi przy tym raczej o wywołanie uczuć, towarzyszących czytaniu plotkarskich portali, niż – awizowanej wszak wcześniej – refleksji nad naturą komunizmu.

Dobrze widać to na przykładzie szkicu poświęconego Alicji Lisieckiej. W początku lat 60. była ona dobrze zapowiadającym się krytykiem literackim, o niezwykłej środowiskowej pozycji, którą zawdzięczała bliskim – według licznych plotek – intymnym relacjom ze Stefanem Żółkiewskim. Zupełnie mimochodem przeczytamy u Siedleckiej, że Lisiecka to „kurwa Żółkiewskiego” (cytat z dziennika Jerzego Kornackiego). Ale na tym nie koniec. Romanse miały łączyć Lisiecką z wieloma mężczyznami. Z Arturem Starewiczem, Zbigniewem Załuskim, Wiktorem Woroszylskim czy Arturem Międzyrzeckim… Ale czy rzeczywiście informacje te są prawdziwie? „Być może były to tylko złe języki” (s. 77) – beztrosko stwierdza autorka. To zdumiewający objaw braku odpowiedzialności za słowo.

Historia życia Alicji Lisieckiej mogłaby rzeczywiście posłużyć jako pouczająca ilustracja tego, jak komunizm traktował ludzi kultury. O ile bowiem w latach 60. była ona beneficjentką systemu, o tyle w latach 70. i 80. stała się jego ofiarą. Jej sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni w roku 1969, gdy niespodziewanie zdecydowała się wyjechać na Zachód, po czym nie tylko nie mogła wrócić do Polski, ale też zaczęto ją inwigilować. Reżim Jaruzelskiego wpuścił ją do kraju dopiero w połowie lat 80., gdy była już człowiekiem wewnętrznie złamanym.

Można było oczekiwać, że Siedlecka wykorzysta tę historię, by czytelnika czegoś nauczyć, a jednocześnie zachowa wobec bohaterki pewną dozę empatii. Tym bardziej, że Lisiecka emigrację znosiła fatalnie, przeżywając liczne załamania nerwowe. Siedlecka jednak nie ma litości – obszernie cytuje przechwytywane przez bezpiekę listy zrozpaczonej matki do pogrążonej w depresji uciekinierki. Nie tylko granica intymności została tu w sposób bardzo brutalny przekroczona, ale można wręcz mówić o swoistej „powtórnej inwigilacji”. Siedlecka upublicznia intymne treści, pomimo że nie służy to lepszemu poznaniu historii PRL. W moim przekonaniu nie służy niczemu innemu, jak tylko wzbudzeniu niezdrowej sensacji.

Insynuacje

Jeszcze więcej wątpliwości budzą szkice poświęcone postaci Jerzego Zawieyskiego. Ten katolicki pisarz w 1957 r. został zastępcą przewodniczącego Rady Państwa, a także posłem na Sejm PRL z ramienia katolickiego ruchu „Znak”. Dla komunistów stał się cennym sojusznikiem, gdyż w okresie stalinizmu był jednym z bardzo nielicznych twórców, którzy wybrali milczenie i odmówili jakiegokolwiek uczestnictwa w budowie systemu. O tym jednak Siedlecka nie pisze. Zamiast tego skupia się na mrocznej części jego biografii – „sekretnym życiu osobistym, które mamy prawo znać” (s. 174).

Przez lata było tajemnicą poliszynela, że Jerzy Zawieyski jest homoseksualistą i żyje w związku ze Stanisławem Trębaczkiewiczem. Jednak według materiałów zgromadzonych przez SB Zawieyski prowadził niezwykle bujne życie erotyczne, spotykając się z wieloma innymi partnerami – najczęściej młodszymi od siebie literatami, a nawet klerykami. Materiały z intymnych spotkań są zawarte w bezpieczniackich aktach z jego inwigilacji. „Tak głęboka ingerencja w życie osobiste była totalitarnym przestępstwem, dorosłym ludziom wolno w swoich czterech ścianach, a zwłaszcza w sypialni, robić, co im się podoba” (s. 186) – komentuje Siedlecka. Nie przeszkadza jej to jednak obficie czerpać z esbeckich teczek i korzystać z owoców owej ingerencji. Idzie krok dalej, na ich podstawie formułuje wobec Zawieyskiego zarzuty.

Z jednej strony jest zdania, że temu pisarzowi wolno było mniej niż innym. Według niej, jako reprezentant polskich katolików świeckich powinien szczególnie baczyć na swoje zachowanie i swoją moralność, z czym pewnie można się zgodzić. Siedlecka posuwa się jednak dalej i pisze, że jedną z największych win Zawieyskiego była… naiwność. „Wszyscy przecież wiedzieli, gdzie żyją, i przez telefon starali się […] unikać nazwisk i faktów, które mogłyby zwłaszcza szkodzić innym” (s. 180). Czy rzeczywiście? Czy fakt, iż Zawieyski zachowywał się jak zwykły człowiek, pozwala tak surowo go oceniać? Jednak Siedlecka ma wyjaśnienie – to władza przewróciła pisarzowi w głowie. W ten sposób powstaje obraz Zawieyskiego jako skrajnego pyszałka, który dla zaspokojenia swych żądz naraża innych na ryzyko ujawnienia wrażliwych informacji, ponieważ nie zakłada, że jest inwigilowany. Taka opinia razi prezentyzmem i jest wprost absurdalna.

Siedlecka przedstawia zachowania Zawieyskiego, które należy ocenić jednoznacznie nagannie. Nigdzie jednak nie pojawia się pytanie o wiarygodność materiałów zebranych w trakcie inwigilacji pisarza. Mimo że nie stawia takich pytań, Siedlecka nie odmawia sobie sposobności do ferowania wyroków i używania dosadnego języka, miejscami na granicy dobrego smaku: „Deprawował, płacąc im [swoim kochankom – MP] za seks i milczenie. Nie tylko gotówką czy przydziałem niedostępnego wtedy telefonu, ale ułatwianiem artystycznych i kościelnych karier, a raczej homokarier” (s. 175). Innym razem zamieszcza taką ocenę Zawieyskiego: „Dziwne, że wylew dopadł go tak późno, żył przecież w nieustającym stresie – kłamstwie, napięciu i strachu przed ujawnieniem swego drugiego życia” (s. 189). Szczytem tej publicystycznej dezynwoltury jest pytanie: „czy miał również skłonności pedofilskie?” (s. 207). Jednym argumentem na poparcie tej tezy jest jeden z utworów Zawieyskiego, zakwalifikowany – nie wiedzieć czemu – przez Siedlecką jako „skowyt zrozpaczonego kochanka”. W ten sposób publicystka pokonała drogę od nie w pełni zweryfikowanych informacji na temat Zawieyskiego do obraźliwych pomówień.

Sztuczne elity

Przytoczone powyżej przykłady obrazują metodę pisarską Joanny Siedleckiej. Wiadomości potwierdzone lub uprawdopodobnione miesza ona z własnymi przypuszczeniami, a wręcz z informacjami wyssanymi z palca. Widać to także, gdy próbuje prezentować szersze mechanizmy polityki kulturalnej PRL.

Oto na przykład Siedlecka w swej książce plastycznie odmalowuje mechanizm tworzenia swoistej „sztucznej elity” pisarskiej. Jak dowodzi, w okresie PRL promowano jednych autorów kosztem innych oraz eliminowano potencjalnych literackich rywali. Chętnie wręczano im nagrody państwowe, wynagradzano mieszkaniami, samochodami czy wyjazdami zagranicznymi. Ceną była najczęściej zgoda na współpracę z tajną policją, co często równało się donoszeniu na kolegów po piórze. „Sztuczność” tak wykreowanej elity polega na tym, że jej przedstawiciele nie byliby w stanie zdobyć tak wysokiej pozycji w pisarskim cechu, gdyby nie wsparcie Służby Bezpieczeństwa. W taki właśnie sposób Siedlecka próbuje interpretować choćby współpracę z bezpieką Krystyny Siesickiej, autorki popularnych książek dla młodzieży. Ta argumentacja okazuje się jednak nie w pełni trafna, gdyż kariera pisarska Siesickiej nabrała rozpędu na długo przed rozpoczęciem przez nią współpracy z SB.

Znacznie bardziej przekonująco prezentuje się natomiast opisana przez Siedlecką niezwykła historia Bogusława Wita-Wyrostkiewicza, którego można uznać za modelowy przykład reprezentanta „sztucznej elity”. Wyrostkiewicz był znany jako ostatni sekretarz Jerzego Zawieyskiego i spadkobierca znacznej części jego spuścizny. Jak wynika z akt SB, współpracował z bezpieką przez całe dorosłe życie: począwszy od studiów na ATK, aż po niespodziewaną śmierć w połowie lat 80. Swojej pozycji – tak literackiej, jak towarzyskiej – nie osiągnąłby zapewne nigdy, gdyby nie operacyjne działania SB, które w konsekwencji doprowadziły do nawiązania intymnych więzów pomiędzy nim a Zawieyskim.

Wszystkie chwyty dozwolone?

Celne obserwacje na temat „sztucznych elit” nie mogą jednak zmienić krytycznej oceny książki Siedleckiej. Autorka obiecuje odkłamywanie komunistycznej rzeczywistości, ale czy w jakimkolwiek stopniu zbliża się do historycznej prawdy? Mam duże wątpliwości. Bezkrytycznie podchodzi wszak nie tylko do dokumentów wytworzonych przez aparat bezpieczeństwa, ale co gorsza również do środowiskowych plotek, krążących wśród literatów. Niejednokrotnie wyciąga też wnioski, które nie wytrzymują krytyki, bo opierają się na bardzo wątpliwych przesłankach. W ten sposób zamiast studium na temat kultury polskiej w epoce komunizmu otrzymujemy środowiskowy pamflet, skoncentrowany przede wszystkim na obyczajowych sensacjach.

 

Książka:

Joanna Siedlecka, „Biografie odtajnione. Z archiwów literackich bezpieki”, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2015.