Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że premier Mariano Rajoy „musi odejść”. Jednak to on okazał się największym zwycięzcą czerwcowych, przedterminowych wyborów parlamentarnych. Jeżeli teraz uda mu się jeszcze zbudować stabilną koalicję, może zachować stanowisko na kolejne 4 lata. W rozpoczynających się negocjacjach międzypartyjnych jego asem z rękawa będzie groźba kolejnych, trzecich już wyborów, których Hiszpanie by nie zaakceptowali.
Przedwczesne pogłoski
Wbrew nazwie własnej partii, Partido Popular, Rajoy nie jest w swoim kraju politykiem „popularnym”. Hiszpanie są w dużej mierze zmęczeni i zniecierpliwieni polityką cięć budżetowych realizowaną przez jego rząd w reakcji na gospodarczy kryzys 2012 r. Dzieje się tak, mimo że iberyjska gospodarka rośnie obecnie szybciej od gospodarek Niemiec, Francji czy Włoch. Bezrobocie maleje, choć wciąż przekracza wysoki poziom 20 proc. Ale gospodarka to tylko jedna strona medalu. Oburzenie Hiszpanów budzą również kolejne skandale korupcyjne z udziałem polityków dwóch głównych partii, czyli socjalistów (PSOE) i właśnie ludowców.
Już w grudniowych wyborach parlamentarnych przełożyło się to na wysokie poparcie dla dwóch nowych sił na krajowej scenie politycznej: lewicowej partii Podemos oraz liberalnych Ciudadanos. Zajęły one odpowiednio miejsca trzecie (20,7 proc. głosów, 69 posłów) i czwarte (13,9 proc., 40). Tym samym hiszpański system polityczny – przez ostatnie cztery dekady stabilnie dwupartyjny – został fundamentalnie przebudowany. Mimo wyraźnego zwycięstwa PP (28,7 proc., 123 posłów), Rajoy nie był w stanie utworzyć rządu. Sztuka ta nie udała się również liderowi socjalistów (22 proc., 90), Pedro Sanchezowi, który próbował zawrzeć sojusz z Podemos i Ciudadanos. Kilkumiesięczne negocjacje w gronie liderów trzech partii zakończyły się fiaskiem po tym, jak wycofał się z nich Iglesias. Nie było innego wyjścia – w czerwcu powtórzono wybory.
Tuż przed nimi większość sondaży wskazywała na możliwość powstania lewicowego rządu. Co więcej, to partia Podemos (występująca pod nazwą Unidos Podemos, po zawarciu koalicji z komunistami z Izquierda Unida) miała prześcignąć socjalistów, dzięki czemu stałaby się drugą siłą polityczną w kraju. Jej lider, Pablo Iglesias, przygotowywał się już do roli premiera w nowym lewicowym rządzie. A nawet gdyby miała powstać koalicja centroprawicowa pod wodzą Partii Ludowej, to na pewno bez Rajoya – powtarzał z kolei do znudzenia przywódca Ciudadanos, Albert Rivera.
W przedwyborczych debatach urzędujący premier (61 lat) wyraźnie odstawał od trzech rywali, znacznie od niego młodszych, świeższych i bardziej przebojowych. Sanchez, Iglesias i Rivera mają odpowiednio 44, 37 i 36 lat. Komentatorzy dostrzegali słabość urzędującego premiera. Otwarcie dyskutowano o tym, kto mógłby zastąpić Rajoya po wyborach, aby umożliwić powstanie koalicji ludowców z PSOE i Ciudadanos lub pozwolić PP na to, by odbudowała się w opozycji. Wskazywano na wicepremier Sorayę Sáenz de Santamarię (45 lat), a także wschodzącą gwiazdę ludowców, Pablo Casado (35 lat).
Jednak wieczorem 28 czerwca Rajoy mógł wspomnieć słynną sentencję Marka Twaina: „Pogłoski o mojej śmierci są mocno przesadzone”. Partia Ludowa wzmocniła swój stan posiadania w stosunku do wyborów sprzed pół roku (33 proc. głosów, 137 posłów). Socjaliści stracili pięć miejsc w kongresie, ale zachowali drugą pozycję (27 proc., 85), nie oddając jej Unidos Podemos (21,1 proc., 71). Obie lewicowe partie nie zdobyły łącznie takiego poparcia, które pozwoliłoby im na utworzenie większościowej koalicji. Z kolei Ciudadanos wyraźnie stracili (13,1 proc., 32); prawdopodobnie wskutek flirtu z socjalistami po grudniowych wyborach, czym zniechęcili do siebie tych spośród dawnych wyborców PP, którzy jeszcze w grudniu byli skłonni przerzucić swój głos na liberałów.
Czynnik brytyjski
Nie ma przesady w twierdzeniu, że na wynik hiszpańskich wyborów silny wpływ mogło wywrzeć brytyjskie referendum, zorganizowane ledwie 4 dni wcześniej. Hiszpanie mieli prawo przestraszyć się zarówno ekonomicznych, jak i politycznych konsekwencji wyjścia Wielkiej Brytanii z UE lub – szerzej – pogłębienia się tendencji dezintegracyjnych w Europie.
W dzień po referendum na Wyspach notowania madryckiej giełdy spadły o 12 proc., najwięcej w całej Europie. Poza tym Brexit mógł zostać uznany przez Hiszpanów jako realne zagrożenie dla trwałości ich państwa. Jeżeli Szkocja lub Irlandia Północna miałyby ogłosić niepodległość i rozpocząć negocjacje akcesyjne z Brukselą, wówczas stworzyłoby to polityczny precedens dla Katalonii – dodając wiatru w żagle tym, którzy dążą do jej oderwania od Hiszpanii.
W tym kontekście atutem Rajoya stało się jego doświadczenie, a nawet wiek. Na tle pozostałych liderów okazał się politykiem przewidywalnym, odpowiedzialnym i skutecznym. Zwłaszcza w zestawieniu z charyzmatycznym, lecz nieobliczalnym Pablo Iglesiasem, któremu – niezależnie od Brexitu – zaszkodził zarówno mariaż z komunistami, jak i niepewność co do jego polityki gospodarczej i stosunku do procesu niepodległościowego w Katalonii.
Co ciekawe, wynik wyborów w Hiszpanii jest istotny nie tylko z punktu widzenia sytuacji w tym kraju, lecz także ze względu na układ sojuszy politycznych w Europie najbliższych lat. Gdyby premierem Hiszpanii miał zostać Pablo Iglesias, wówczas szumnie przez niego zapowiadany (i znajomo brzmiący) „rząd zmiany” zapewne wzmocniłby nieformalną koalicję lewicowych rządów w UE, w której skład wchodzą już Włochy, Grecja i Portugalia – i której potencjalnym sprzymierzeńcem nieodmiennie pozostaje Francja pod wodzą François Hollande’a. Zwycięstwo Rajoya odsuwa taki scenariusz w czasie.
Trzeba jednak zauważyć, że pod wpływem rosnącej presji politycznej z lewej i prawej strony, w UE tak czy inaczej rośnie polityczne przyzwolenie dla złagodzenia polityki austerity ostatnich lat. W maju Rajoyowi udało się wynegocjować w Brukseli wydłużenie kalendarza cięć budżetowych, a także odłożenie na przyszłość ewentualnych sankcji za przekroczenie przez Hiszpanię celu w zakresie deficytu budżetowego w 2015 r. Możliwe, że ten negocjacyjny sukces również przyczynił się do jego dobrego wyniku w czerwcowych wyborach.
Powyborcza układanka
W tym tygodniu Rajoy rozpoczyna rozmowy z liderami pozostałych partii na temat perspektyw powołania rządu. Najbardziej prawdopodobny scenariusz to koalicja Partii Ludowej i Ciudadanos, ewentualnie z udziałem pięciu posłów baskijskiej partii regionalnej PNV oraz jednego posła Coalición Canaria. W takim układzie rząd dysponowałby 175 głosami w 350-osobowym parlamencie i brakowałoby mu tylko jednego głosu do większości absolutnej. W praktyce mógłby rządzić z dużą swobodą.
Główna przeszkoda na drodze do realizacji tego scenariusza polega, póki co, na twardym „nie” Alberta Rivery wobec kandydatury Rajoya na premiera. Paradoksalnie, mimo gorszego wyniku wyborczego niż pół roku temu, Ciudadanos umocnili się na pozycji politycznego „języczka u wagi”. Ale nieprzejednana postawa Rivery jest coraz częściej krytykowana przez wielu członków jego partii, którzy nie chcą zaprzepaścić wyjątkowej okazji na wejście do rządu. Lider liberałów raczej będzie musiał się ugiąć.
Tym bardziej, że Rajoy może jeszcze zdecydować się na plan B, polegający na wielkiej koalicji z socjalistami (mało prawdopodobne) lub co najmniej punktowym porozumieniu z nimi na temat kluczowych punktów agendy rządowej (bardziej prawdopodobne). Gdyby udało się mu uzyskać od socjalistów deklarację, że nie zagłosują przeciwko rządowi mniejszościowemu PP podczas drugiego głosowania w Kortezach, wówczas teoretycznie mógłby sobie poradzić nawet bez Ciudadanos.
Błędem byłoby jednak uznać, że na tym zamyka się wachlarz możliwych scenariuszy. Przykładowo: lider Izquierda Unida, Alberto Garzón, proponuje koalicję z udziałem Unidos Podemos i PSOE oraz nacjonalistów baskijskich (PNV, 5 posłów) i katalońskich (ERC, 9 posłów). Łącznie miałaby ona w kongresie jednego posła więcej (170) od dwupartyjnej koalicji PP ze Ciudadanos (169). Z kolei ci ostatni nalegają, aby rozmowy toczyły się w gronie trzech partii – PP, PSOE i Ciudadanos – za to bez nacjonalistów baskijskich i kanaryjskich.
Żadna z partii nie będzie chciała wziąć na siebie odium odpowiedzialności za ewentualne trzecie wybory. A to wzmacnia pozycję przetargową ludowców zarówno w stosunku do PSOE, jak i Ciudadanos. Dlatego Rajoy z przekonaniem powtarza, że do końca miesiąca Hiszpanie będą mieli nowy rząd i spokojnie pojadą na sierpniowy wypoczynek. Zapewne milcząco zakłada, że to on pozostanie premierem. Musi jednak jeszcze postawić kropkę nad i.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Partido Popular de Cataluña [CC BY-SA 2.0]; Źródło: Wikimedia Commons