„W dłuższej perspektywie to nam nie zbuduje PKB. Państwu bardziej niż konsumpcja potrzebne są inwestycje i oszczędności. A przypominam, że 500+ jest na kredyt. Zadłużyliśmy się o dodatkowe 20 mld zł, bo chcemy promować dzietność. Jesteśmy we własnym gronie i nie musimy mówić sobie tylko pięknych słów”.

W tych kilku zdaniach wypowiedzianych na spotkaniu z sympatykami PiS-u Mateusz Morawiecki ujawnił trzy niezwykle ważne, choć starannie tuszowane prawdy na temat działań rządu i swojej w nim roli.

Po pierwsze, Morawiecki przyznał, że rację mieli wszyscy ci analitycy, którzy twierdzili, że na tak kosztowny program, jak Rodzina 500+ w jego obecnej formie, polskiego państwa po prostu nie stać. Warto przypomnieć, że jedną z tych osób był… kolega Morawieckiego z rządu Paweł Szałamacha. Minister finansów w oficjalnym piśmie (!) skierowanym do Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej zgłosił cały szereg zastrzeżeń do ustawy i jej kosztów. Apelował m.in. o ograniczenie skali programu poprzez wprowadzenie górnej granicy „średnich zarobków na członka rodziny, które uprawniałyby do otrzymania 500 zł na dziecko”, tak aby zmniejszyć liczbę uprawnionych do świadczeń. Zresztą sam Morawiecki dążył do ograniczenia kosztów programu, kiedy zapowiadał, że obejmie on tylko Polaków mieszkających w kraju, a nie za granicą. Po sprzeciwie Beaty Szydło, natychmiast się ze swoich słów wycofał.

Podobnie było i tym razem. Wicepremier „we własnym gronie” powiedział prawdę, choć już zaledwie dwa dni później swoją wypowiedź tonował, tłumacząc, że został źle zrozumiany i że zawsze był wielkim zwolennikiem programu Rodzina 500+. Samokrytykę Morawiecki złożył po wywiadzie udzielonym przez Beatę Szydło, która powiedziała, że na program nie zaciągnięto kredytu, lecz zainwestowano „w przyszłość Polski i polskich rodzin”. Również Morawiecki stwierdził , że „te 20 mld zł to najlepszy wydatek inwestycyjny, jaki Polska poczyniła po 1989 r.”. O tym, skąd rząd wziął pieniądze na tę „inwestycję” i czy będzie je miał w następnych latach, ani premier, ani jej zastępca już nie mówili.

Po drugie, chwila słabości wicepremiera pokazuje, że rząd oszukał obywateli nie tylko w sprawie źródeł finansowania programu, lecz także jego przewidywanych skutków. Rodzina 500+ miała nie tylko poprawić dzietność – nawiasem mówiąc, nie wiadomo czy i ten cel spełni, bo przecież nikt nie zbadał, czy 500 zł faktycznie przekłada się na decyzje o posiadaniu dzieci – ale także pobudzić polską gospodarkę, stymulując wzrost konsumpcji. Tymczasem na spotkaniu z sympatykami PiS-u wicepremier otwarcie przyznaje, że inicjatywa rządu nie przełoży się na wzrost PKB. W dodatku stwierdza, że pobudzanie konsumpcji to w przypadku Polski pomysł chybiony, ponieważ naszej gospodarce potrzeba oszczędności, których Polacy mają za mało.

Akurat w tym przypadku nie trzeba podsłuchiwać rozmów wicepremiera, by poznać jego opinię na ten temat. W ostatnim wywiadzie dla tygodnika „wSieci” mówił dokładnie to samo, zapowiadając odejście od „nadmiernej konsumpcji, niekiedy nawet konsumpcjonizmu, w kierunku inwestycji i budowy kapitału Polaków” („wSieci”, nr 27/2016, 4–10 lipca). To zatem oszustwo drugie, które płynnie prowadzi nas do kolejnego i najważniejszego.

Po trzecie, wypowiedź z Bydgoszczy to kolejny dowód, że Morawiecki – wbrew wszelkim kreowanym przez niego samego i PiS pozorom – nie jest technokratą i niezależnym ekspertem, ale stuprocentowym politykiem, w pełni lojalnym wobec swojego ugrupowania. To sprawa fundamentalna, bo oznacza, że wszystkie jego publiczne wypowiedzi należy traktować dokładnie tak samo jak słowa np. Joachima Brudzińskiego, Beaty Kempy, Marka Kuchcińskiego czy Ryszarda Terleckiego – tzn. czytać je przede wszystkim z perspektywy krótko- i długoterminowych interesów partii, a nie realiów gospodarczych.

Morawieckiego od miesięcy próbuje się nam przedstawiać jako „współczującego konserwatystę”, który naprawi błędy i wypaczenia polskiej (neo-)liberalnej transformacji. W rzeczywistości jednak to wierny żołnierz prezesa, oddany tym bardziej, że w partii jest od niedawna i nie ma w niej żadnego zaplecza. Pozycja polityczna Morawieckiego zależy w pełni od Jarosława Kaczyńskiego, dlatego nasz „ekspert” ani o milimetr nie przekroczy partyjnej linii. Doskonale widać to w rozmowie wicepremiera z Rafałem Wosiem dla tygodnika „Polityka”, w której przekonywał o konieczności wyrównywania społecznych nierówności, w tym podnoszenia podatków dla najbogatszych. Zapytany jednak przez Wosia o politykę PiS-u z lat 2005–2007, kiedy podatki najbogatszym obniżono, odpowiedział natychmiast: „Pierwszy okres rządzenia PiS to okres świetnej koniunktury, która dawała możliwość obniżenia podatków i PiS jako partia zorientowana na obywatela z tej możliwości natychmiast skorzystało” („Polityka”, nr 9/2016, 24 lutego).

Podobnie jak gospodarcza lewica, na Morawieckim zawiodą się ci, którzy liczą, że jako były biznesmen zadba o interesy pracodawców. Zadba tylko wtedy i wyłącznie w takim stopniu, w jakim będzie to korzystne dla „własnego grona”.

 

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Marek Mytnik; Bank Zachodni WBK; Źródło: Wikimedia Commons.