Ponad dwadzieścia lat po amerykańskim „procesie stulecia”, w którym Orenthal James Simpson, były futbolista, lepiej znany jako O.J. lub The Juice, został uniewinniony z zarzutu podwójnego morderstwa, emocje związane z tą postacią ani trochę nie opadły. Kontrowersyjny werdykt zszokował i podzielił Amerykanów, zaognił konflikty rasowe i pogłębił brak zaufania do całego wymiaru sprawiedliwości, organów ścigania oraz głodnych wszelkiej sensacji mediów. System zawiódł i rozczarował wszystkich, nawet tych, którzy z rozmaitych powodów pragnęli wolności dla Simpsona. Nie przeszedł też wielkich zmian, więc pomimo tego symbolicznego zwycięstwa Afroamerykanie wciąż padają ofiarą instytucjonalnego rasizmu, najczęściej przejawiającego się w nadmiernej brutalności policji.
Dyskusja wokół procesu O.J. Simpsona pozostaje przerażająco aktualna, szczególnie w świetle tragicznych śmierci Trayvona Martina czy Michaela Browna, które zapoczątkowały ruch „Black Lives Matter”. | Karol Kućmierz
Dyskusja wokół procesu O.J. Simpsona i jego licznych kontekstów pozostaje wciąż przerażająco aktualna, szczególnie w świetle niedawnych tragicznych śmierci (m.in. Trayvona Martina i Michaela Browna), które zapoczątkowały nieformalny ruch społeczny „Black Lives Matter”, sprzeciwiający się przemocy wobec Afroamerykanów (m.in. słynne demonstracje w Ferguson w 2014 r. i w Dallas w lipcu 2016 r.). Sprawa Simpsona dotyczyła mordu na jego byłej żonie Nicole Brown i jej przyjacielu Ronie Goldmanie, jednak dzięki strategii przyjętej przez obronę zwróciła ona także uwagę opinii publicznej na niechlubną tradycję rasistowskich praktyk policji w Los Angeles. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że kilka lat przed procesem, w kwietniu 1992 r., w mieście wybuchły trwające aż sześć dni zamieszki będące gwałtowną reakcją na uniewinnienie czterech policjantów, którzy brutalnie pobili taksówkarza Rodneya Kinga. Incydent ten został zarejestrowany kamerą wideo, przez co jego oddziaływanie na społeczeństwo okazało się ogromne. Jedna z członkiń ławy przysięgłych w procesie O.J. Simpsona przyznała po latach, że wyrok uniewinniający był dla niej zemstą właśnie za sprawę Rodneya Kinga.
Fabularny serial „American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona” oraz podzielony na pięć odcinków dokument „O.J.: Made in America” powstawały niezależnie od siebie, jednak producenci obu nie mogli wybrać lepszego momentu na premierę. Z jednej strony historyczny dystans do sprawy pozwolił na jej całościowy ogląd i uogólniające wnioski, z drugiej – gorzka aktualność tematu zaangażowała widzów emocjonalnie. Dzieła doskonale się uzupełniają, zupełnie jakby twórcy sekretnie konsultowali między sobą, w jaki sposób rozłożą akcenty i na jakich aspektach historii się skupią, żeby się nie powtarzać. W rezultacie powstały dwa wyjątkowe seriale, każdy w swoim gatunku, które skutecznie rozpoznały nastroje społeczne i w odpowiedniej chwili włączyły się w wielowątkową dyskusję o rasie, seksizmie, wadliwym systemie sprawiedliwości, sławie i mediach, niejako przy okazji dostarczając widzom także wartościowej rozrywki.
Jednocześnie oba tytuły wpisały się również w coraz popularniejszy nurt true crime, przybliżający w rozmaitych formach kulisy prawdziwych spraw kryminalnych [1]. W ostatnich latach wyobraźnią publiczności zawładnęły m.in.: dokumentalne miniserie „Przeklęty: Życie i śmierci Roberta Dursta” (HBO) oraz „Making a Murderer” (Netflix), inspirowany faktami serial fabularny „American Crime” (ABC) czy podcast „Serial” Sary Koenig, wykorzystujący metody dziennikarstwa śledczego do stworzenia opowieści non-fiction w formie internetowego słuchowiska. Zapotrzebowanie na kolejne opowieści o prawdziwych zbrodniach musiało w końcu doprowadzić do twórczego przepisania historii O.J. Simpsona, która świetnie pasuje do powyższego grona. Różnica tkwi tylko w rozmiarze – „proces stulecia” przez osiem miesięcy zdominował niemal wszystkie amerykańskie media, które do granic obłędu analizowały każdy jego detal, po ogłoszeniu werdyktu powstały liczne książki, artykuły i filmy dokumentalne, a sama sprawa nie tylko przeszła do historii Ameryki, lecz także stała się częścią popkultury. Mogłoby się wydawać, że wszystko na jej temat zostało już powiedziane, i to wielokrotnie. Jednak zarówno „American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona”, jak i „O.J.: Made in America” pokazują, że jeszcze nie każdy wątek został wystarczająco przeanalizowany.
Perfekcyjny dramat sądowy
„American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona” to nie jedynie zamknięta 10-odcinkowa opowieść o słynnym procesie, ale także inicjalna odsłona nowej antologicznej serii Ryana Murphy’ego (odpowiedzialnego za „American Horror Story” i „Scream Queens”), której każdy sezon stanowi osobną historię. W „American Crime Story” twórcy postanowili wziąć na warsztat prawdziwe wydarzenia z historii Stanów Zjednoczonych (w drugim sezonie będzie to huragan Katrina). Ryan Murphy wyreżyserował pierwszy sezon „American Crime Story” wraz z Anthonym Hemingwayem i Johnem Singletonem, jednak obowiązki scenarzysty, inaczej niż w przypadku swoich pozostałych produkcji, oddał Scottowi Alexandrowi i Larry’emu Karaszewskiemu, którzy mają już na swoim koncie takie filmowe biografie jak „Ed Wood” (1994), „Skandalista Larry Flynt” (1996) czy „Człowiek z księżyca” (1999). Ich doświadczenie w przerabianiu znanych życiorysów na interesującą fikcję zaowocowało ogromną dbałością o detale, które zostały jednak zaaranżowane w taki sposób, żeby utrzymywać widza w napięciu i zaangażowaniu, nawet jeśli doskonale wie on, dokąd zmierza historia.
Współpraca Murphy’ego z duetem scenarzystów dość nieoczekiwanie sprawiła, że „American Crime Story” (chociaż niepozbawione pewnych stylistycznych ornamentów, takich jak brawurowe jazdy kamery czy błyskawiczne panoramowania) jest jak do tej pory najbardziej stonowanym dziełem tego twórcy, który przecież bardzo często flirtował z estetyką kampową i nigdy nie bał się przesady. Reżyseria w tym serialu pozostaje w służbie opowieści: buduje i podtrzymuje napięcie oraz dba o to, żeby ikoniczne momenty, takie jak przymierzanie rękawiczek z miejsca zbrodni przez O.J. Simpsona (Cuba Gooding Jr.) na sali sądowej czy jego ucieczka białym fordem bronco przed policją, robiły odpowiednie wrażenie. Z kolei scenografowie wykonali ogromną pracę, odtwarzając w najdrobniejszych szczegółach realia lat 90. Gdy porównuje się serial z oryginalnymi relacjami telewizyjnymi z procesu, wszystkie kluczowe detale się zgadzają – ubrania, fryzury, rekwizyty (np. liczne klepsydry ustawione wokół stanowiska sędziego). Całości dopełnia ścieżka dźwiękowa, w której nie brakuje ówczesnych hitów. Podczas ucieczki Simpsona autostradą możemy usłyszeć „Sabotage” Beastie Boys, kiedy prokurator Marcia Clark (Sarah Paulson) zmienia nieco wygląd, żeby przypodobać się mediom, słychać „Kiss From a Rose” Seala, a gdy docierają do niej negatywne reakcje na nową stylizację – „Sour Times” Portishead.
„American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona” charakteryzuje skupienie na samym procesie i jego licznych niuansach. Narracja rozpoczyna się kilka chwil po zbrodni, a kończy tuż po werdykcie – nie ma tu miejsca na żadne retrospekcje z życia Simpsona. Murphy i jego współpracownicy stworzyli po prostu sprawnie skonstruowany dramat sądowy. Jednocześnie scenarzyści postarali się, żeby każdy odcinek opowiadał o jakimś konkretnym aspekcie sprawy i bronił się jako osobna całość (co stopniowo staje się rzadkością w najnowszych serialach). Mamy więc odcinek osnuty wokół ucieczki fordem bronco oraz taki, w którym towarzyszymy prokurator Marcii Clark i obserwujemy jej rozmaite relacje: z mediami, które w seksistowski sposób oceniają jej wygląd, ubiór i życie prywatne, z rodziną, a także z jej partnerem na sali sądowej Chrisem Dardenem (Sterling K. Brown). W jeszcze innym odcinku obserwujemy frustrujące doświadczenia członków ławy przysięgłych, którzy przez osiem miesięcy musieli mieszkać w hotelu, nie mogąc kontaktować się ze światem zewnętrznym (ich jedyną rozrywką było oglądanie sitcomów z kaset wideo, takich jak „Kroniki Seinfelda” czy „Martin”, i niekończące się kłótnie o to, który z nich wybrać).
Pojedynek na narracje
Twórcy serialu ustawili dramaturgię procesu jako pojedynek dwóch stronnictw: obrony i prokuratury, których głównym orężem są nie fakty, lecz narracja – im bardziej przekonująca i spójna dla ławy przysięgłych, tym lepiej. Johnnie Cochran (Courtney B. Vance), charyzmatyczny afroamerykański prawnik prowadzący obronę O.J. Simpsona, przedstawia to w następujący sposób: „Jesteśmy tu po to, żeby opowiedzieć historię, i musimy to zrobić lepiej niż druga strona”. Scenarzyści krok po kroku pokazują, jak prawnicy broniący Simpsona bezlitośnie forsowali własną wersję opowieści, w której prezentowali wiarygodną wizję skorumpowanych, rasistowskich funkcjonariuszy policji z Los Angeles wrabiających w morderstwo uwielbianego przez wszystkich Afroamerykanina, człowieka sukcesu. Prokuratura miała w arsenale argumentów krew, motyw, dowody z badań DNA (w latach 90. były one jednak nowością, której jeszcze nie do końca ufano) oraz udokumentowaną historię przemocy w związku Simpsona i Nicole, jednak to nie wystarczyło. Efektowna taktyka polegała między innymi na skutecznym wykorzystaniu medialnej wrzawy wokół procesu oraz na wykreowaniu Simpsona na wzorowego Afroamerykanina. Zupełnie przemeblowano jego dom, podmieniając zdjęcia i pamiątki na takie, który świadczyły o wielkim zaangażowaniu w sprawy afroamerykańskiej społeczności. Zespół Cochrana bez mrugnięcia okiem wykorzystywał również każdy błąd prokuratury, na przykład powołanie na świadka detektywa Marka Fuhrmana (Steven Pasquale), powszechnie znanego z rasistowskich zachowań, czy nieodpowiednie zabezpieczenie dowodów pozyskanych dzięki badaniom DNA. Cochranowi udało się nawet tak zmanipulować Chrisa Dardena, żeby kazał Simpsonowi przymierzyć rękawiczki znalezione na miejscu zbrodni – choć wiadomo było, że nie będą one pasować. Na tę okoliczność Cochran przygotował chwytliwe, rymowane hasło: „If it doesn’t fit, you must acquit” („Jeśli nie pasują, musicie uniewinnić”), które członkowie ławy przysięgłych z pewnością dobrze zapamiętali.
Droga do sprawiedliwości jest bardzo kręta, szczególnie w przypadku oskarżania sławnej osobistości, która dysponuje środkami finansowymi na najlepszą możliwą obronę | Karol Kućmierz
„American Crime Story” dobitnie pokazuje, że droga do sprawiedliwości jest bardzo kręta, szczególnie w przypadku oskarżania sławnej osobistości, która dysponuje środkami finansowymi na najlepszą możliwą obronę. A gdy dodatkowo w grę wchodzą rasizm, liczne kontrowersje podsycane przez wszechobecne media oraz zwykłe ludzkie błędy, wizja obiektywnego, wyważonego wyroku szybko się rozwiewa. Aby to dokładnie zilustrować, twórcy serialu pozwolili widzom poznać niemal wszystkich bohaterów skomplikowanego procesu sądowego i dzięki świetnie dobranej obsadzie zrozumieć ich złożone osobowości i motywacje. Sarah Paulson jest wybitna jako Marcia Clark, jedna z niewielu kobiet w środowisku zdominowanym przez mężczyzn, kompetentna, wrażliwa i silnie zmotywowana do ukarania sprawców przemocy. Courtney B. Vance jako Johnnie Cochran i Sterling K. Brown w roli Chrisa Dardena to dwaj charyzmatyczni prawnicy, którzy za pomocą odmiennych środków i stojąc po przeciwnych stronach barykady, dążą do – różnie przez nich wprawdzie pojmowanej – sprawiedliwości.
Pozytywnie zaskakuje David Schwimmer jako Robert Kardashian, przyjaciel Simpsona, który stopniowo przestaje wierzyć w jego niewinność, z wielką empatią rekonstruując jego wewnętrzny konflikt. Nawet członkowie ławy przysięgłych, którzy bardzo krótko pojawiają się na ekranie, są tak umiejętnie i minimalistycznie scharakteryzowani, że współodczuwamy ich narastającą frustrację. Cuba Gooding Jr. w roli O.J. Simpsona to z kolei wielki znak zapytania pośród otaczającego go chaosu. Gooding Jr. nie przypomina pierwowzoru ani wyglądem, ani głosem czy mową ciała i w zasadzie dowiadujemy się o nim niewiele poza tym, że czuje się zagubiony. Być może serialowy O.J. tak długo odgrywał różne role dla różnych ludzi, że utracił przy tym tożsamość. Simpson w „American Crime Story” jest jak ekran, na który możemy projektować rozmaite interpretacje, tak jak wielu ludzi śledzących proces i uczestniczących w nim projektowało na niego swoje własne wyobrażenia. O.J. miał tyle twarzy, ilu osobom chciał się przypodobać, za wszelką cenę dążąc do sukcesu.
Po prostu O.J.
„O.J.: Made in America” Ezry Edelmana, przygotowany dla sportowej stacji ESPN w ramach serii „30 for 30” (dotyczącej ważnych postaci i wydarzeń amerykańskiego sportu), to monumentalny, prawie ośmiogodzinny dokument, naświetlający niemal wszystkie niewyeksponowane miejsca i konteksty, których zabrakło w fabularnym serialu Ryana Murphy’ego. Jego forma jest dość tradycyjna i składa się przede wszystkim z wywiadów oraz archiwalnych materiałów, jednak ten brak stylistycznych ozdobników, skoro mamy do czynienia z przedsięwzięciem o tak ogromnej skali, działa tutaj na korzyść. Pomimo imponującej długości, każdy z poruszonych tematów wydaje się niezbędny, żeby opowiedzieć historię skutecznie i z rozmachem. Całość została tak umiejętnie skonstruowana, że widz nie odczuwa znużenia, a jego fascynacja postacią Simpsona wraz z każdym kolejnym pojawieniem się go na ekranie może tylko narastać.
„O.J.: Made in America” opowiada nie tylko przebieg życia samego O.J. Simpsona, ale przy okazji także spory wycinek historii Ameryki, dotykając takich wątków jak rasizm w Los Angeles, kariery czarnoskórych sportowców czy złożona relacja pomiędzy rasą a sławą. Relacja z procesu Simpsona zostaje podjęta dopiero wtedy, kiedy wiemy już bardzo dużo o nim i jego magnetycznej osobowości, dzięki której był wręcz uwielbiany przez całe rzesze Amerykanów. Na początku poznajemy sportowca, niezwykle utalentowanego futbolistę, który potrafił biec z piłką dalej i szybciej niż ktokolwiek inny. Został zauważony już jako zawodnik uniwersytecki, a kiedy przeszedł na zawodowstwo do ligi NFL (grał dla Buffalo Bills i San Francisco 49ers), stał się kimś w rodzaju żywej legendy futbolu amerykańskiego, a jego liczne widowiskowe przyłożenia przeszły do historii tego sportu. Reżyser tak umiejętnie opowiada o karierze Simpsona, że nawet zupełny laik jest w stanie dostrzec jego geniusz jako sportowca i zrozumieć, czym zachwycali się jego fani. Jednocześnie dowiadujemy się, że w przeciwieństwie do innych afroamerykańskich gwiazd sportu, takich jak na przykład Muhammad Ali, O.J. nigdy nie angażował się politycznie w sprawy swojej społeczności.
Zakończenie kariery sportowej to w biografii Simpsona tylko początek – po odejściu z NFL był komentatorem sportowym, dość popularnym aktorem (grał m.in. w serialu „Korzenie” i takich filmach jak „Koziorożec 1”, „Płonący wieżowiec” czy komediowa trylogia „Naga broń”), a w międzyczasie stał się również twarzą takich firm jak Chevrolet [2] czy Hertz [3]. Reklamy z jego udziałem były powszechnie znane i wykorzystywały jego wizerunek uosobienia szybkości. Liczne osiągnięcia O.J. Simpsona pozwoliły mu niemal zupełnie odciąć się od problemów związanych z jego kolorem skóry. Sam często mawiał, że „nie jest czarny, jest po prostu O.J.”, i przez większość swojego życia był właśnie tak traktowany; obracał się przede wszystkim w towarzystwie białych biznesmenów i ludzi sukcesu. W tym kontekście tym bardziej uderza ironia faktu, że podczas procesu obrona postanowiła zbudować swoją taktykę przede wszystkim na problematyce rasowej.
Czarujący morderca
Ezra Edelman skrupulatnie pokazuje burzliwy przebieg związku Simpsona z Nicole Brown, włącznie z wszystkimi incydentami przemocy domowej, których sprawcą był O.J. Reżyser oddaje sprawiedliwość ofiarom brutalnego morderstwa z 12 czerwca 1994 r. (liczne materiały z miejsca zbrodni można określić wyłącznie jako szokujące), nie pozwalając, aby stały się one jedynie krótkim przypisem do historii Simpsona. Na przestrzeni całego dokumentu Edelman nigdy nie poddaje w wątpliwość, że to właśnie O.J. zamordował swoją byłą żonę i Rona Goldmana – dowody na to są zbyt przytłaczające. Reżyser wyjaśnia za to dokładnie, w jaki sposób rasowe konflikty w Ameryce i Los Angeles oraz społeczny klimat, powiązany z takimi wydarzeniami jak pobicie Rodneya Kinga czy śmierć Latashy Harlins, spowodowały, że proces O.J. Simpsona ostatecznie zakończył się uniewinnieniem.
Liczne wywiady z przyjaciółmi i znajomymi Simpsona, a także materiały archiwalne, w których występuje sam O.J., w przekonujący sposób pokazują, jak wielką charyzmą dysponował Simpson. Jego przyjaciele stali za nim murem, a osoby, które tylko chwilowo się z nim zetknęły, zawsze były nim co najmniej oczarowane. O.J. niewątpliwie potrafił zjednywać sobie ludzi, czego dowodzi choćby wyjątkowy materiał, w którym udziela on wywiadu w radiu już po zakończeniu procesu. Prowadząca rozmowę dziennikarka Wendy Williams początkowo nie ukrywa swojego strachu, jednak po jakimś czasie ulega urokowi Simpsona, przytula go i ze wstydem przyznaje, że zdążyła go już polubić. Jedna z najbardziej fascynujących twarzy Simpsona to właśnie ten zaskakująco świadomy samego siebie celebryta, który doskonale zarządza swoim wizerunkiem i potrafi wzbudzić sympatię nawet nieprzychylnych mu osób. Dzięki dokumentowi Edelmana możemy się przekonać, że prawdziwy O.J. nie był w żadnym wypadku tak bierny, jak w fabularnym „American Crime Story”. Simpson skutecznie kierował swoimi prawnikami, dawał im liczne wskazówki i podsuwał pomysły, w jaki sposób mają go bronić przed sądem. Jego zdolność do manipulacji funkcjonowała na pełnych obrotach w trakcie procesu.
Ostatni rozdział „O.J.: Made in America” to historia upadku. O.J. po uniewinnieniu nie został przykładnym obywatelem i jego amerykański sen szybko przeistoczył się w groteskowy koszmar. Ta część życiorysu Simpsona wygląda jak fragmenty kiepskiego reality show, w którym jego wizerunek stał się autoparodią. Jego życie przeistoczyło się w serię drobnych konfliktów z prawem, rozpaczliwych prób spłacania długów (sprzedaż pamiątek, preparowanie materiałów na swój temat na potrzeby mediów) i kuriozalnych projektów (program telewizyjny „Juiced with O.J. Simpson”, wydanie napisanej przez ghostwritera książki „If I Did It”, czyli „Gdybym ja to zrobił”). W końcu Simpson wylądował w więzieniu za rabunek i próbę porwania, kiedy wraz z grupą zbirów chciał odzyskać skradzione mu pamiątki. W rezultacie został skazany na 33 lata z możliwością zwolnienia warunkowego po 9 latach.
O.J. Simpson jest idealnym produktem swojego kraju – od skromnych początków kariery był zorientowany tylko i wyłącznie na własny sukces oraz budowanie dochodowej marki ze swojego nazwiska. | Karol Kućmierz
Siła dokumentu Ezry Edelmana tkwi przede wszystkim w takiej aranżacji kolosalnej ilości zebranych materiałów, żeby te ułożyły się nie tylko w przekonujący portret O.J. Simpsona, lecz także w pewną wizję Ameryki ostatnich kilku dekad. Ameryki, która tylko pozornie staje się coraz bardziej postępowa, ale w istocie wciąż nie potrafi rozwiązać wielu kluczowych konfliktów i skutecznie zreformować najważniejszych instytucji, podczas gdy jej mieszkańcy pozostają urzeczeni marzeniami o sławie, sukcesie i bogactwie. Skomplikowany, pełen sprzeczności O.J. Simpson jest idealnym produktem swojego kraju – od skromnych początków kariery był zorientowany tylko i wyłącznie na własny sukces oraz budowanie dochodowej marki ze swojego nazwiska. „O.J.: Made in America” w żaden sposób nie redukuje jednak Simpsona do pojedynczego obrazka – reżyser pokazuje nam człowieka o wielu twarzach: gwiazdy, głowy rodziny, sportowca, biznesmena, kobieciarza, brutala, manipulatora i wreszcie mordercy. Geniusz tego portretu polega na tym, że nigdy się nie dowiemy, która z tych twarzy jest tą prawdziwą. Być może wszystkie.
Przypisy:
[1] Nurt true crime od dawna funkcjonuje w literaturze, filmie i telewizji. Obejmuje on zarówno dzieła non-fiction, które respektują zasady dziennikarstwa śledczego („Cienka, niebieska linia” – dokument Errola Morrisa z 1988 r.), jak i inspirowane prawdziwymi postaciami i wydarzeniami spekulatywne propozycje, nastawione przede wszystkim na dostarczanie sensacyjnej rozrywki („Akta zbrodni”, 1996–2011). Jednak w ostatnich latach w amerykańskiej telewizji coraz częściej powstają ambitne produkcje true crime, zdobywające uznanie widzów i krytyków niezwykle wnikliwym podejściem do wybranych tematów. Twórcy przedstawiają w nich sprawy kryminalne w interesujący sposób, nie pomijając przy tym licznych subtelności i wieloznaczności. Często udaje im się rzucić nowe światło na znane fakty, przedstawić je w nieoczekiwanych kontekstach czy nawet pobudzić widzów do działania. Np. po premierze serialu „Making a Murderder” znacznie wzrosło zainteresowanie sprawą Stevena Avery’ego, co przyczyniło się m.in. do powstania petycji o jego ułaskawienie.
[3] Reklama Hertz.
Seriale:
„American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona”, tw.: Ryan Murphy, Scott Alexander, Larry Karaszewski, USA 2016;
„O.J.: Made in America”, tw.: Ezra Edelman, USA 2016.