Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że na Facebooku wszyscy jesteśmy esbekami, którzy dbają, by jak najszybciej zrobić screena czyjejś, potencjalnie kompromitującej, wypowiedzi. Wpis więc szybko poleciał w świat.

Brzmiał następująco (pisownia oryginalna): „We Władysławowie jest totalny armagedon – zjechali wszyscy państwo Kiepscy z rodzinami i przyjaciółmi, jedzenie jest drogie i przeważnie niedobre – ryby smażone na oleju niepierwszej świeżości, króluja gofry i fryty. Wszędzie gra muzyka, w każdej knajpie faceci w gastronomicznej ciaży opędzaja się od swoich dzieci i umęczonych żon. Wiadomo, dobry browar to podstawa!”. Później zaś nastąpiła pochwała spacerów brzegiem morza, zachodów słońca w Juracie i wieczornej jogi na tarasie.

Błahe? I tak, i nie. Tak – bo to jednak nieprzemyślany wpis na portalu społecznościowym. Nie – z powodu odzewu, jakiego się doczekał.

Wprzódy rzuciły się media prawicowe. Portal wpolityce.pl ogłosił, że „tak zwane elity nie znoszą Polaków. Śmierdzą im, źle wyglądają i powinni przepraszać, że żyją”, niezależna.pl z kolei kusiła klikacza tytułem, wedle którego prezenterka wypowiada się „z pogardą o Polakach nad morzem”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo jakiś czas wcześniej utarła ona nosa Jackowi Kurskiemu, odchodząc z TVP sama, zanim zdążył ją zwolnić.

Do prawicowych komentatorów szybko jednak dołączyły środowiska mainstreamowe. Dziennikarz śniadaniowego pasma TVN, Filip Chajzer, przekazał prezenterce pozdrowienia od Kiepskich znad morza, a należący do grupy NaTemat portal AszDziennik zatytułował satyryczny tekst: „Dramat milionów Polaków. Pojechali na wakacje nad morze, a tam Agata Młynarska”.

Czym tłumaczyć taką reakcję na – podkreślę raz jeszcze – ani niezbyt mądry, ani składny gramatycznie wpis na portalu społecznościowym? Sezonem ogórkowym w mediach? Być może. Jednak ci, którzy rzucili się na byłą prezenterkę TVP, mogli sobie wybrać wiele innych tematów do krytyki lub naigrywania się. To zawodowcy, którzy wiedzą, co „grzeje” i „klika się” w mediach internetowych. Skoro wybrali prezenterkę, oznacza to, że ona „grzeje”. To zaś ujawnia dwie cechy współczesnych Polaków: skupienie się na dyskursie, zamiast na faktach, oraz antyelitaryzm.

We współczesnej Polsce coraz większą rolę zaczęło odgrywać to, co i jak się mówi, zajmując miejsce tego, co się dzieje i co się naprawdę (choć byłbym ostrożny z używaniem tego słowa) robi. Intensyfikacja tego zjawiska nastąpiła w poprzednie wakacje, w związku z kryzysem uchodźczym. W obliczu dużych emocji, które sprawa wywoływała, u części odbiorców miejsce materiałów w wieczornych serwisach informacyjnych zajęły wpisy w mediach społecznościowych. Te budowane są na ogół według dwóch schematów: albo osobistej historii (na przykład mężczyzny, który opisał, jak uchodźcy na granicy z Włochami wysmarowali kałem autokar, którym jechał na wakacje), albo wziętych z kosmosu statystyk. Nieistotne, że tezy każdego z tych wpisów dosyć szybko obalano.

To, co zostało powiedziane, zaczęło żyć własnym życiem. Reprezentacja uniezależniła się od rzeczywistości i od pojawienia się w przestrzeni publicznej funkcjonowała jako punkt odniesienia nie tyle równoważny wobec faktów, co od nich ważniejszy. Dlaczego? Ano dlatego, że zezwalający na o wiele szerszą interpretację. W przypadku danych statystycznych – na interpretację zasadzającą się na zderzaniu ich z innymi, częstokroć również niemającymi wiele wspólnego z prawdą. Natomiast w przypadku przeżyć czy spostrzeżeń piszącego – polegającą na analizowaniu (czy raczej wyczuwaniu) tonu, jakim autor je przekazuje. W wypadku byłej prezenterki TVP ten ton, uznało szerokie gremium internautów, był tonem Marii Antoniny, zatrwożonej „Kiepskimi znad Bałtyku”.

A co z faktem, że jak sprawdził jeden z dużych portali, nadmorskie kurorty faktycznie często wyglądają tak, jak opisała to była prezenterka TVP? Nic. Może i by coś było, gdyby właśnie nie ten elitarystyczny, jak uznali komentatorzy i z prawa, i z lewa, ton jej wpisu.

Narastającego nie tylko w Polsce, lecz na całym świecie, antyelitaryzmu nie wolno mylić z pragnieniem egalitaryzmu. „Ludowa rewolucja”, którą obserwujemy na własne oczy, nie opiera się na chęci wyrównywania szans i nierówności społecznych, ale na pragnieniu, by dotychczasowe elity ukąsić w łydkę. Ufundowana jest na resentymencie – i w reakcji na wpis byłej prezenterki TVP świetnie to widać.

Reakcja ta nie jest bowiem próbą uświadomienia jej, jak bardzo niestosowny jest pogardliwy ton, w którym przeprowadziła swój „wywód”, lecz pastwieniem się nad samym faktem, że ktoś śmiał postawić się nad innymi. To, mówiąc pojęciami Ortegi y Gasseta, reakcja człowieka masowego, zadowolonego ze swojej sytuacji i samego siebie, a jednocześnie niezadowolonego z tego, że ktoś czuje się od niego lepszy. W wymiarze mikro takie kąsanie polega na publikowaniu emocjonalnych komentarzy na kolejnych portalach. W wymiarze makro zaś – na popieraniu poglądów, które są sprzeczne z przyjętymi przez środowiska uznawane za elitę.

Była prezenterka TVP nastroje społeczne dobrze wyczuła, bo za swój wpis przeprosiła. Sprawa szybko została skwitowana jako kolejny shitstorm i zapomniana. Pozostaje czekać na następny, który także wcale nie musi być pokłosiem faktów. Wystarczy, że ktoś coś napisze, a ktoś inny zinterpretuje.