Niespełna miesiąc po przedstawieniu przez Nintendo gry na smartfony Pokemon GO przeszliśmy chyba przez wszystkie stadia dyskusji na jej temat – od zdumienia nad treścią, poprzez zaskoczenie popularnością, aż do zmęczenia ciągłym rozmawianiem o niej. Dziś, gdy pierwszy bitewny kurz już opadł, możemy spróbować spojrzeć na ten fenomen z pewnym dystansem. Czy gra rzeczywiście może zrewolucjonizować sposób życia w mieście?

Trzeba przyznać, że doniesienia z całego świata przekraczały momentami granice zdrowego rozsądku. Gdy na zamieszczonym w sieci klipie niezliczony tłum ludzi przedzierał się przez ulicę do Central Parku, ponieważ ktoś powiedział, że gdzieś w głębi znajduje się bardzo rzadki pokemon, wiele osób niedowierzało własnym oczom. Nawet w Warszawie tłumy zebrane na schodach Muzeum Techniki zaczęły przyciągać pod Pałac Kultury nie tylko innych grających, ale i zwyczajnych przechodniów zainteresowanych zgromadzeniem – sugerującym, że coś w tym miejscu właśnie się dzieje lub zaraz się wydarzy.

A wszystko to przez fakt, że w pewnym miejscu na ekranie telefonu pojawił się stworek, którego możemy złapać, zanim zrobi to ktoś inny. Brzmi absurdalnie, ale właśnie na tym polega ta gra. Być może jedynym sposobem, w jaki można byłoby o niej pisać, jest żart, jednak w ciągu kilku tygodni powstały już poważne artykuły analizujące wpływ gry na przestrzeń miejską. W Stanach Zjednoczonych pisano również, jak wykluczająca społecznie potrafi być ta gra, a to dlatego, że pokemony pojawiają się tam przede wszystkim w miejscach zdominowanych przez białych.

Pokemon GO wyciągnęło z domów niemałe rzesze ludzi, jednak wobec twierdzeń o wpływie gry na odbieranie przestrzeni miejskiej należy zachować dystans. Nie o przestrzeń miejską tu chodzi. Pokemon GO potraktowało ją jako zaledwie tło. Nawet fakt, że wykorzystano niektóre charakterystyczne lokalizacje jako potencjalne miejsca do łapania stworków lub ich obsługi (treningu itd.), nie oznacza, że wchodzi się w jakąkolwiek interakcję z przestrzenią. Fakt wykorzystania rozszerzonej rzeczywistości przy łapaniu pokemonów to tylko gadżet, który zresztą można wyłączyć.

Jedynym elementem, który w jakikolwiek sposób mógł mieć znaczenie dla odbioru przestrzeni miejskiej, jest fakt interakcji z innymi ludźmi znajdującymi się realnie w danej lokalizacji. Znane są nagrania, w których mniejsza lub większa grupka ludzi, wpatrzona w smartfony, mówi, że poznała się zaledwie 10 minut wcześniej i wspólnie gra w grę. Trudno jednak uznać wspólne przebywanie w przestrzeni wirtualnej własnego smartfona za pełne korzystanie z przestrzeni publicznej – nawet jeśli na ekranie tego smartfona widać mapę miasta i określony jego fragment.

Do korzystania z przestrzeni miejskiej nie potrzeba nam aplikacji – wystarczą dobrze zaprojektowane ulice, place i parki. | Wojciech Kacperski

Funkcją przestrzeni publicznej jest tworzenie interakcji między ludźmi – czy będzie to rozmowa, kłótnia, ubijanie interesów czy tylko zasięgnięcie informacji. Pokemon GO pod tym względem zastępuje de facto przestrzeń publiczną, czyniąc ją tylko czymś na wzór protezy uzasadniającej absurdalne bieganie z telefonem. Interakcje między ludźmi, nawet jeśli spowodowały nawiązanie kontaktów poza aplikacją, nie wynikają bezpośrednio z charakteru gry. Pod względem „miastotwórczości” lepiej niż Pokemon GO sprawdził się chociażby portal randkowy Tinder, bo ten przynajmniej zakładał faktyczne interakcje w realnej przestrzeni, a nie tylko na wyświetlaczu swojego smartfona.

Nasze spojrzenie na miasto uległo zmianie pod wpływem smartfonów. Gdy pod koniec zeszłej dekady pojawiła się aplikacja Foursquare, pozwlająca udostępniać swoją lokalizację i informować o niej znajomych, szybko została wchłonięta przez inne portale społecznościowe. Dziś udostępnianie swojej lokalizacji, czy to poprzez oznaczenie zdjęcia, czy upublicznienie danych dotyczących miejsca swojego pobytu, nie jest niczym niezwykłym, a staje się swoistą normą. Programista Eric Fischer stworzył mapy miejsc pokazujące, w których lokalizacjach użytkownicy takich programów, jak Flirck oraz Picasa, robią zdjęcia. To narzędzie z pewnością jest w stanie powiedzieć nam więcej o tym, jakie mamy miasto, niż zagęszczenie pokemonów, które – jak wiemy – nie zależy tylko od zagęszczenia obecności użytkowników, ale może być ręcznie sterowane.

Technologia rozszerzonej rzeczywistości (AR – Augumented Reality), umożliwiająca oglądanie wirtualnych obiektów w rzeczywistości za pomocą smartfona, jest jak na razie wykorzystywana w przestrzeni miejskiej w niewielkim stopniu. W Warszawie bardzo dobrze udało się ją zastosować w aplikacji Chopin’s Warsaw, dzięki której możemy podziwiać trójwymiarowy model Pałacu Saskiego, w formie z czasu życia słynnego kompozytora. Widać w tym potencjał również na projekty, które mogłyby powstać w przestrzeni – jak wiemy, wygląd budynków, czy też całych przestrzeni miejskich, jest równie istotny z perspektywy lotu ptaka, jak (a może nawet bardziej) z perspektywy przechodnia.

Z pewnością Pokemon GO to nie ostatnia aplikacja, która wyciągnęła nas w przestrzeń miasta i spowodowała, żeby czegoś w niej szukać. Prawdę powiedziawszy jednak o wiele ciekawszą byłaby gra, która rzeczywiście zakłada przebywanie w prawdziwej przestrzeni miejskiej i nawiązywanie prawdziwych interakcji. Do tego jednak nie potrzeba nam aplikacji, a wystarczą nam dobrze zaprojektowane ulice, place i parki.

 

* Autor ilustracji wykorzystanej jako ikona wpisu: NatureAddict, źródło: Pixabay.com