Procesja zorganizowana przez Kościół Patriarchatu Moskiewskiego została sfinansowana przez byłych popleczników prezydenta-uciekiniera Wiktora Janukowycza, a reklamowały ją media lojalne wobec prorosyjskiej opozycji.
Od strony wschodniej procesja zaczynała się w Donbasie. Uczestnicy marszów mieli ze sobą zdjęcia Władimira Putina, obrazy Mikołaja II, wstążki Św. Jerzego i – oczywiście – ikony. Kijowscy weterani Operacji Antyterrorystycznej (ATO) dostrzegli na wielu zdjęciach z procesji mężczyzn w barwach wojskowych, niezbyt pasujących do kobiet w szalikach i długich spódnicach. Twierdzili, że byli wśród nich także separatyści.
Kto się boi modlitwy?
Patriarchat Moskiewski pozostaje dominującym kościołem na Ukrainie, ale jednocześnie jest kojarzony z wojną religijną w imię „Ruskiego mira” od dwóch lat wpływającą na agendę i życie całego kraju. Niektórzy duchowni Kościoła Patriarchatu Moskiewskiego pouczają rebeliantów na wschodzie Ukrainy, wysyłając ich na walkę przeciwko „grzesznemu Zachodowi”. Nie kryją się ze swoją działalnością, zamieszczają nawet nagrania ze swoimi wypowiedziami w sieci.
Nic więc dziwnego, że w czasie pielgrzymki wielu analityków obawiało się, że jeśli bezbronne babcie z ikonami zostaną zaatakowane na ulicach Kijowa przez „nieznanych sprawców”, Kreml nazwie to zajście kolejnym przejawem faszyzmu na Ukrainie, a w obwodach kijowskim i czernihowskim spod ziemi wyrosną „zielone ludziki” uzupełniane stacjonującymi na Białorusi oddziałami armii rosyjskiej.
Odmiany tego scenariusza widzieliśmy już przecież na Krymie czy w Donbasie. Wiele wskazywało też na to, że obecna eskalacja konfliktu na wschodzie Ukrainy to jedynie wstęp do interwencji na pełną skalę.
Jeszcze jeden podział
Choć w ciągu ostatnich dwóch lat społeczeństwo ukraińskie zdawało się jednoczyć wokół wspólnych strat i na nowo odkrytych symboli narodowych, religii ten proces nie dotknął. Pozostaje ona w tradycyjnych ramach, co pozornie nie wpisuje się w porewolucyjną logikę uznającą wszystko, co powiązane z Moskwą, za wrogie.
Dla jednej części społeczeństwa procesje były więc kpiną z poległych ukraińskich żołnierzy, dla drugiej – uprawnionym sposobem manifestacji uczuć religijnych. Wierni Ukraińskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego widzieli w akcji jeden cel: doprowadzić do konfliktu wewnętrznego i dalszej destabilizacji państwa. Wierni UKP PM powtarzali z kolei, iż to ich Kościół jest uznawany na świecie. Prawda jest jednak taka, że czują się oni bardziej związani z kapłanem, z którym mają kontakt na co dzień w swoim mieście czy wsi, niż z odległym i kontrowersyjnym patriarchą Moskwy, Cyrylem I.
Członkowie UKP PM stanęli więc przed kolejnym trudnym wyborem pomiędzy tradycją a współczesną i powszechną wizją patriotyzmu. Znaczna ich część nie jest negatywnie nastawiona do postulatów niezależności Ukrainy i również uważa się za patriotów. Nie są jednak gotowi do zmiany wyznania tylko dlatego, że tego oczekuje pewna część społeczeństwa.
Takie argumenty nie przekonują jednak Członków Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, z których część wyszła na ulice, by nie dopuścić do przejścia procesji. W pewnych miastach, na przykład w Żytomierzu czy Boryspolu, aktywistom się udało. Tam przemoc przeciwko wiernym sięgnęła poziomu rzucania jajkami i czosnkiem. W Kijowie jednak do zatrzymania pochodu kilkuset wiernych nie doszło – nie pomogły ani listy do administracji miejskiej, ani fizyczna blokada tras, ani nawet oświadczenie ministra spraw wewnętrznych zabraniające pochodu ulicami miasta.
A co na to Putin?
Sprawdzenie, jak pewien czyn czy deklaracja będą wyglądać z punktu widzenia propagandy Kremla, jest zwykłą praktyką ukraińskiej sfery publicznej. Podobnie stało się 27 lipca.
Pułapka polegała na tym, że dopuszczenie do zgromadzenia zadeklarowanych członków kościoła moskiewskiego oznaczało stworzenie możliwości dla prowokacji (niewykluczone, że zamierzonej przez samych organizatorów procesji, jeśli wierzyć, że jej celem była nie religia, a polityka). Jakiekolwiek zakłócenie takiego zgromadzenia byłoby spełnieniem marzeń Dmitrija Kisielowa [dyrektora rosyjskiej państwowej agencji informacyjnej Rossija Siegodnia – przyp. red.] oraz innych jemu podobnych „dziennikarzy”.
Ostatecznie w celu niedopuszczenia do prowokacji poproszono część aktywistów kijowskich o zdjęcie wstążek w kolorach flagi ukraińskiej i w barwach czerwono-czarnych (o czym tuż po Majdanie nie mogło nawet być mowy). Według oficjalnych danych na dwie osoby uczestniczące w marszu przypadał też jeden funkcjonariusz ochraniający zgromadzenie.
Zgromadzenie przebiegło spokojnie i dosyć szybko po zakończeniu mszy pielgrzymi pośpieszyli z powrotem do busów, które przywiozły ich z różnych zakątków Ukrainy. Kijów odetchnął z ulgą: i to wszystko? Kraj, który od dwóch lat żyje w atmosferze wojny, wciąż boi się czytać poranne wiadomości. Nigdy nie wiadomo, czym może się skończyć nawet modlitwa.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Robert Broadie, Źródło Wikimedia Commons.