Żaden uniwersytet nie jest samotną wyspą. Nawet te położone na Wyspach zasila finansowanie z Kontynentu. Ostrożne szacunki strat, jakie Brexit wyrządzi mojej uczelni, czyli Uniwersytetowi w Cambridge, mówią o 100 mln funtów rocznie. Do tego dojdą koszty pośrednie. Najbogatszy adorator uczelni, Bill Gates, już nazwał Wielką Brytanię „znacząco mniej atrakcyjną” do finansowania badań. Dzielenie tego kurczącego się tortu nie obędzie się bez walki, a jej pierwsze uderzenia przyjmie pierwsza linia akademickiej piechoty: studenci i młodzi naukowcy.

Nadmiar wielbicieli

Jednym z głównych postulatów zwolenników Brexitu było zmniejszenie liczby imigrantów poniżej 100 tys. rocznie. Zdarzyło się to w kraju, który tylko w zeszłym roku gościł 430 tys. studentów z zagranicy. Tak jak wiele innych społeczeństw europejskich, także brytyjskie społeczeństwo się starzeje, a wskaźnik urodzin od dawna nie gwarantuje zastępowalności pokoleń. Jednak do tej pory Wielka Brytania najlepiej w Europie odrabiała lekcje dotyczące soft power, przyciągając młodzież z całego świata siłą perswazji, rytuału i statusu. Zmniejszenie liczby imigrantów poniżej 100 tys., które dotknęłoby także część absolwentów brytyjskich uczelni, byłoby autokastracją. Zawracanie ich z granicy jest tak samo sensowne, jak rekomendowanie Stingowi uszkodzenia strun głosowych w ramach polityki radzenia sobie z nadmiarem wielbicieli.

Tymczasem władze Anglii w 2010 r. zdecydowały o trzykrotnym podniesieniu dopuszczalnej opłaty za studia z 3 do 9 tys. funtów rocznie. Już w pierwszym roku obowiązywania ustawy liczba nowych studentów spadła o 17 proc. Brexit zapewne pogłębi ten trend, a jednocześnie doprowadzi do utraty najważniejszych darczyńców. Kraj może się znaleźć na równi pochyłej, skutkiem czego będzie coraz silniej opierać się na opłatach ze strony studentów i oszczędzać na stypendiach.

Niektórzy zapewniają, że to nie szkodzi, bo uczelnie amerykańskie radzą sobie dobrze, mimo znacznie wyższych opłat. Jednak przykłady z Ameryki mnie nie przekonują. Astronomiczne czesne idzie tam w parze z bezzwrotną pomocą, jaką otrzymuje 2/3 studentów na kilku najbogatszych uniwersytetach świata, podczas gdy pozostałe z 4726 uczelni dyskretnie zachęcają do zadłużenia się na lata.

Anglii na taką pomoc zwyczajnie nie stać. Na szczytach Ligi Bluszczowej hojność w stosunku do 2/3 studentów licencjackich pochłania zaledwie 3 proc. budżetu uczelni. Tymczasem Oxbridge, być może ostatnie westchnienie imperium brytyjskiego, bez dochodów z czesnego skończyłby jak Titanic: zatonął, ale za to z klasą. Poza tym tak silne uzależnienie od opłat popchnęłoby angielskie uczelnie w kierunku uniwersytetów typu „Kup Sobie Wykształcenie” z kilkoma dorzuconymi dla niepoznaki dziećmi na stypendiach, by uniknąć oskarżeń o reprodukcję społecznych nierówności.

Korzyści dla Polski?

Na polu bezpieczeństwa, gospodarki i rozwoju Brexit jest wielkim nieszczęściem dla Europy, czyli również dla Polski. Jednak starając się ratować, a może nawet umacniać projekt europejski, Polska może jednocześnie wywalczyć w nim trochę lepsze miejsce. Jak zwykle, gdy abdykuje monarcha, błyskają epokowe szanse dla regionalnych baronów, pojawiają się pewne sposobności dla lokalnej szlachty, a ostatki z pańskiego stołu zostają dla reszty.

Polska akademia do tej pory była raczej „resztą”. Wydała z siebie jedne z najjaśniejszych umysłów ostatnich stu lat, lecz oddała je na wychowanie rodzinom zastępczym z lepiej zarządzanych instytucji zagranicznych. Najlepiej widać to w naukach przyrodniczych, wymagających największych nakładów finansowych i organizacyjnych. Tak było z jedyną osobą na świecie, która otrzymała Nobla w dwóch różnych dziedzinach naukowych, chemii i fizyce – zachowując przy tym polskie nazwisko panieńskie, mimo przeciwności skrajnie szowinistycznej epoki – i w dużej mierze tak jest do dziś, gdy polski immunolog Leszek Borysiewicz kieruje Uniwersytetem w Cambridge, a nie w Katowicach. Co jest zatem ważniejsze: geniusz czy dostępne mu instytucje?

Europa Środkowa stoi teraz przed historyczną szansą na nobilitację w obrębie porządku instytucjonalnego. Szansą nie tylko na to, by awansować z „reszty” do lokalnej szlachty, ale też by zrobić to w momencie, kiedy tort do podziału staje się większy. Tort to miliardy euro w postaci grantów naukowych Unii Europejskiej, jak również sześciocyfrowy front studentów, z którego po Brexicie kilka dywizji może zawrócić na kanale La Manche.

Co w tym wszystkim możemy zrobić? Robocza propozycja może zacząć się od trzech małych kroków.

Po pierwsze, nasze postkomunistyczne administracje akademickie muszą przygotować się na nowe rozdanie: przystosować swoje instytucje do starania się o miliardy euro, które zostaną osierocone przez Wielką Brytanię; oddzielić pracę administracyjną od naukowej; docenić finansowo naukowców, dziś zarabiających gorzej niż korpoasystenci; oczyścić narośle feudalne; nawiązać intensywną współpracę międzynarodową, za którą odpowiedzialność mogliby przejąć młodzi naukowcy bez barier językowych.

Dziś badania to zaledwie 15 proc. budżetów polskich uczelni publicznych i 5 proc. budżetów uczelni prywatnych. Normą stała się wieloetatowość, co ma swoje konsekwencje: prawie połowa polskich naukowców w ogóle nie publikuje. Wraz z kryzysem demograficznym zmniejszającym obciążenia dydaktyczne nadchodzi okazja, aby naprawić tę aberrację. Jednak przed planowaniem wzrostu krajowych i europejskich nakładów należy zadać pytanie o nowe reguły rozliczalności – kogo i za co chcemy nagradzać w pierwszej kolejności. Obecnie system ewaluacji jednostek naukowych nie ceni zbyt wysoko doświadczeń międzynarodowych. Prawie dekadę temu był pomysł na wysoką punktację za udział w zagranicznych grantach. Niestety, protestowało samo środowisko akademickie.

Jak zwykle w przypadku proponowania reform, pojawia się pytanie, kto za to wszystko zapłaci. Problem tkwi w tym, że do tej pory nie staraliśmy się ani zbyt intensywnie, ani zbyt skutecznie o finansowanie, które już znajduje się w zasięgu ręki. Warto być ze sobą szczerym: do tej pory byliśmy w tej grze dramatycznie słabi. W poprzednim rozdaniu otrzymaliśmy 14 spośród 4,5 tys. grantów European Research Council. W obecnym – jeszcze ani jednego. W obu do podziału było ponad 20 mld euro.

Po drugie, można stworzyć więcej kierunków obcojęzycznych i pracować nad poprawą ich jakości przy zachowaniu darmowego charakteru, tak aby przyciągały najbardziej zmotywowanych, a nie tylko tych, których na to stać. Już dziś finansujemy rzesze przypadkowych studentów, o ile tylko mają polski paszport. Dlaczego nie zamienić kryterium narodowości na kryterium jakości?

Po trzecie, środkowoeuropejska akademia może się wybić, jeśli wprowadzi najlepsze praktyki, jednocześnie ucząc się na cudzych błędach. Tak zrobił środkowoeuropejski sektor bankowy, który prześcignął w niektórych usługach zachodnioeuropejski poprzez implementowanie wybranych rozwiązań, a następnie ich ulepszanie (proszę porównać bankowość internetową w Polsce i we Francji, by zobaczyć, co mam na myśli).

Uczelnie w Europie Środkowej mogą przyciągać najlepszych, nie tylko poprzez poprawę jakości i płac, lecz także przez zaoferowanie alternatywy do morderczej konkurencji znanej z akademii anglosaskiej, okraszanej historiami o naukowcach rzucających prestiżowe posady na skutek nierównowagi między życiem a pracą osiągającą stadia apokaliptyczne. Im lepsze laboratorium w świecie anglosaskim, tym więcej naukowców śpi na jego posadzkach. Przecież musi istnieć lepszy sposób uprawiania nauki.

***

Projekt decentralizacji może wydawać się przytłaczający. Być może dlatego, że gdy ludzie i instytucje dochodzą od władzy, używają swojej obecnej pozycji, aby koloryzować przeszłość i kolonizować przyszłość. Od festiwalu świateł rozpalonych z okazji „800 lat sukcesów” Uniwersytetu Cambridge można było oślepnąć. Tymczasem „800 lat sukcesów” należy interpretować tak, jak „50 lat nieskalanie szczęśliwego pożycia” na złotym weselu naszych dziadków: retorycznie, a nie faktograficznie. Wszak jeszcze w XVIII w. „angielska edukacja była kiepskim żartem, choć jej braki były częściowo rekompensowane przez srogie szkoły wiejskie i surowe uniwersytety kalwińskiej Szkocji […]. Jedyne uczelnie angielskie, Oxford i Cambridge, były intelektualnym zerem” [1].

Przypisy:

[1] Eric Hobsbawm (1962), „The Age of Revolutions: Europe 1789–1848”, s. 30, tłum. własne.

 

* Fotografia wykorzystana jako ikona wpisu: Tejvan Pettinger [CC BY 2.0]; Źródło: Wikimedia Commons