Czy nudne wakacje na wsi mogą przerodzić się w bajkową przygodę i na zawsze zmienić życie dorastającej dziewczynki? Czy dorosły czytelnik może z wypiekami na twarzy chłonąć książkę dla nastolatków, kibicując młodym bohaterom i tłumiąc jednocześnie rodzicielskie niepokoje? „Chłopak z lasu” Mårtena Melina jest jedną z tych młodzieżowych lektur, po które sięgnąć powinni również rodzice borykający się z trudnym procesem dojrzewania latorośli.
Książka młodego szwedzkiego autora obudziła we mnie nostalgiczne wspomnienie z dzieciństwa: wygląda jak jedna z moich ulubionych wtedy lektur, „Ronja, córka zbójnika” Astrid Lindgren. Dość gruba, w twardej, soczyście zielonej oprawie (tu ukłon w stronę jak zawsze solidnego wydawnictwa Zakamarki). Do dziś mam przed oczami młodocianą córkę zbójnika, śliczną dzikuskę przedzierającą się przez chaszcze gęstego lasu. Tutaj mamy dwoje młodych ludzi na pomoście leśnego jeziora. Siedzą obok siebie, a jednak zachowują dystans. Widzimy ich wyraźnie, a jakby z ukrycia, podglądamy ich, przedzierając się przez gąszcz liści. Jak wiele ta okładka mówi o treści i atmosferze książki, dowiadujemy się już z pierwszych rozdziałów.
Oto Mona, prawie 13-latka, spędzająca samotne wakacje z tatą w letnim domku na szwedzkiej wsi. Samotne, bo ojciec, wiecznie zapracowany polityk, bywa w domu tylko wieczorami. Na dodatek jest rozbity emocjonalnie, bo opuściła go żona, matka Mony. Wakacje zapowiadają się nieciekawie (z perspektywy nastolatki) – dziewczynka jest zdana sama na siebie, swój telefon komórkowy i ćwiczenia (trenuje bieganie). Jej najlepsza przyjaciółka została w mieście, mama – podobnie jak ojciec zajęta zawodowo polityką (i to tuż przed jesiennymi wyborami), a niezawodowo nowym partnerem – rzadko się z nią kontaktuje. Zresztą (skąd ja to znam?!) Mona nie jest zbyt wylewna w kontaktach z rodzicami, przechodzi najwyraźniej buntowniczy etap nastoletniej emancypacji. W tym wieku niełatwo też nawiązywać nowe znajomości – zresztą, kogo można poznać na wsi…
A jednak pewnego dnia niespodziewanie zmienia się wszystko – nie tylko wakacje, ale i całe życie Mony. W lesie położonym nad jeziorem, w którym uwielbia pływać, dziewczynka spotyka bardzo dziwnego chłopca, również nastolatka. Mona, wbrew samej sobie, reaguje na niego w nieprzewidywany sposób. Z jednej strony wkurza ją obcy chłopak na „jej” pomoście (znam z autopsji fobie dojrzewających i nabierających, krępujących jeszcze dla nich, nowych kształtów dziewczynek), kudłaty, burkliwy i zaniedbany. Z drugiej – fascynuje ją magiczne spojrzenie jego świdrujących zielonych oczu, jego inność – luz, kolczyki w uchu, tajemniczość. Monę ogarnia nowy, zaskakujący stan – odtąd nie może już przestać myśleć o nieznajomym, aranżuje spotkania, podczas których przyłapuje się na dziwnych, trudnych do opanowania reakcjach. Dziewczynka nie poznaje samej siebie, zaniedbuje codzienne obowiązki, powoli odcina się od dotychczasowego otoczenia. Zauważa to też jej ojciec, który stopniowo traci nad dzieckiem kontrolę. Swoich zachowań nie kontroluje też Mona, życie zaczyna biec swoim własnym rytmem. Wydarzenia kolejnych dni przynoszą więcej zwrotów i niespodzianek niż całe dotychczasowe życie dziewczynki, która zaczyna czuć się jak w bajce. Bajce jednocześnie pięknej i przerażającej.
Przeczytałam książkę jednym tchem, śledząc z niecierpliwością na rozwój wydarzeń. Z dwóch powodów niejednokrotnie serce biło mi mocniej. Po pierwsze, wiadomo, pierwsza romantyczna miłość, niesamowita przygoda, intrygująca akcja – nic tylko pozazdrościć bohaterce. Jednak jako mama rówieśnicy Mony, niejednokrotnie zauważając analogie z naszym, również nieco pogmatwanym życiem, czułam niepokój. Bo książka przedstawia nie tylko czas buntu nastolatki (nie wiem, co zrobiłabym na miejscu ojca Mony, gdy ta nie wróciła na noc z lasu, a wcześniej pokłóciła się z nim przez telefon), zrywania emocjonalnej pępowiny z rodzicami; okresu, który nieuchronnie zmienia dzieci w młodzież. Melin trafnie przedstawia też problemy współczesnych, zapracowanych rodziców po przejściach, zajętych albo sobą i pracą, albo najzwyczajniej zagubionych i nieporadnych. Pokazuje, jak łatwo dziś stracić kontakt i więź z dzieckiem, zwłaszcza nastoletnim. Czy musi się stać coś wstrząsającego, żeby rodzic uświadomił sobie, że traci dziecko? Czy można temu zapobiec?
Książka Mårtena Melina zapadła mi w pamięć na dobre. Oczywiście głównie z powodu własnej córki i mojej z nią relacji, skądinąd obecnie niełatwej. O tym, co czeka nieuchronnie i ją, i mnie – w końcu stanie się dorosła, przestanie być dzieckiem. Jak ja to zniosę, jak sobie z tym poradzę? Czy lepiej niż tata Mony? Czy będę umiała zapobiec nieszczęściom? Czy będę potrafiła pomóc córce bezpiecznie i rozważnie wkroczyć w nowy, dorosły świat…?
Jednocześnie historia Mony i Mikaela (późno wspominam jego imię, ale kto przeczyta książkę przekona się, że nie jest ono właściwie istotne…) intryguje mnie jako czytelnika. Tajemnicze, niewiarygodne zdarzenia przeplatają się ze współczesną rzeczywistością. Banalna niemal historia szwedzkiej nastolatki przeistacza się w magiczną baśń. Codzienność (telefony komórkowe, motorynki, samochody, praca, telewizja itd.) zderza się i powoli splata z niezwykłym i nierzeczywistym światem przyrody, lasu, legendy. Choćby język, którym posługuje się Mona (znakomicie opracowany przez tłumaczkę, brzmi tak bardzo naturalnie, że jej opowieść mogłaby płynąć z ust mojej nastoletniej córki), w zderzeniu z minimalistycznym słownikiem napotkanego chłopca. Albo jej oczywista szkolna wiedza skonfrontowana z umiejętnościami oraz instynktami nieedukowanego leśnego dzikusa, którego w głębi serca podziwiamy. I zaczynamy zastanawiać się, która wiedza (ta szkolna czy ta leśna) jest w życiu bardziej przydatna. I które życie (to współczesne, cywilizowane czy to leśne, dzikie) jest bardziej prawdziwe i… normalne.
Bardzo się cieszę, że zakończenie książki jest takie, jakie jest. Że zostawia możliwość fantazjowania na temat tego, co było dalej. Historia pozostaje niedopowiedziana, ale jej kontynuacji na pewno nie będzie – nie powinno jej być. Niech czytelnik, zwłaszcza ten młody, pozwoli swojej wyobraźni pracować, domyślać się, snuć różne scenariusze. Mam tylko nadzieję, że w głowie mojej córki, gdy już tę książkę przeczyta, zaświta choć cień myśli o nas, rodzicach – co stałoby się z nami, gdyby historia Mony była historią Lidii.
Książka:
Mårten Melin, „Chłopak z lasu”, tłum. Agnieszka Stróżyk, Zakamarki, Poznań 2016.
Rubrykę redaguje Katarzyna Sarek.