O Armenii nie mówi się w Polsce często. Powody mogą być różne, na pewno jednak nie jest to wynik braku problemów i napięć. Zawieszony konflikt z Azerbejdżanem w każdej chwili może wybuchnąć ponownie. Każdego roku dochodzi do drobnych starć. Na początku kwietnia bieżącego roku przybrały one taką skalę, że mówi się wręcz o „wojnie czterodniowej”.
Ustrój polityczny w Armenii ma charakter oligarchiczny, wielu obywateli nie czuje się reprezentowanych przez elity. W rankingu Transparency International, badającym poziom korupcji, Armenia zajmuje 95. miejsce, na równi z Mali, Meksykiem i Filipinami. Jednocześnie w samej Armenii, według danych Banku Światowego, 3 proc. mieszkańców żyje za mniej niż 2 dolary dziennie (w Polsce 0,02 proc.). Te i wiele innych czynników tworzą dobry grunt pod protesty społeczne.
Do pierwszych masowych protestów doszło w 2008 r., kiedy opozycja pod przywództwem pierwszego prezydenta niepodległej Armenii, Lewona Ter-Petrosjana, oprotestowała wyniki wyborów, w których władzę przejął (aktualnie sprawujący urząd drugą kadencję) Serż Sarkisjan. Podczas tłumienia protestów zginęło 10 osób. Sytuacja powtórzyła się w 2013 r. – po ogłoszeniu wyniku kolejnych wyborów. Ich przegrany, Raffi Howanissjan, wezwał ludzi do wyjścia na ulice. Podczas tego kryzysu uaktywniły się również środowiska weteranów wojny karabaskiej walczący o poprawę warunków bytowych.
Wątki ekonomiczne były głównym paliwem protestów w kolejnych latach. Ich organizatorzy odżegnywali się od związków ze światem polityki. W połowie 2013 r., w wyniku protestów wspartych przez znane osobistości życia publicznego, władze Erywania wycofały się z planów podwyższenia cen biletów komunikacji miejskiej. W ubiegłym roku mieszkańcy Armenii protestowali przeciwko planom podwyżek cen energii elektrycznej.
W retoryce uczestników protestów słychać było wyraźne odcięcie od porównań z kijowskim Euromajdanem. W Armenii, państwie związanym z Rosją silnymi więzami ekonomicznymi, w którym rosyjskie media mają realny wpływ na rzeczywistość, idea protestów politycznych przeciwko władzy została skutecznie obrzydzona. Mimo to protesty na tle ekonomicznym są pretekstem do pokazania ogólnego niezadowolenia z sytuacji w kraju.
Każda destabilizacja polityczna w Armenii może wpłynąć na zaostrzenie sytuacji w Górskim Karabachu, a w konsekwencji zatrząść całym regionem. | Margarit Harutyunyan
Bezpośrednich przyczyn obecnego kryzysu można upatrywać we wspomnianych już napięciach w Górskim Karabachu, podczas których śmierć poniosło przynajmniej kilkudziesięciu, a być może nawet ponad 200 żołnierzy. Wyszły także na jaw ewidentne braki w podstawowym zaopatrzeniu wojska – brakowało namiotów, materacy, mundurów, broni. Mimo że nie powinno się to zdarzyć w kraju zagrożonym wybuchem wojny, nie doszło nawet do próby wskazania przyczyn i rozliczenia osób odpowiedzialnych za tę sytuację.
W atmosferze gniewu i nieufności wobec władzy, zajęcie posterunku policji w Erywaniu przez grupę uzbrojonych weteranów wojny w Karabachu, nazywających siebie „Śmiałkami Sasunu”, okazało się być katalizatorem kolejnej fali protestów. Sytuacja eskalowała po tym, jak policja brutalnie rozprawiła się z uczestnikami solidarnościowych protestów pod komisariatem. Ofiarami brutalnej reakcji byli nie tylko uczestnicy protestów, ale i zwykli mieszkańcy dzielnicy Sari Tagh. Pomimo zakończenia okupacji komisariatu, cały czas w stolicy wybuchają kolejne protesty. Nie wzbudzają one jednak już takiego zainteresowania jak wydarzenia z drugiej połowy lipca.
Starcia z demonstrantami doprowadziły do dymisji we władzach policji. Prezydent obiecuje „radykalne zmiany”, lecz wciąż brakuje konkretów. Nie zanosi się na poprawę warunków bytowych. Rzeczywiste reformy będą bowiem wymagać odważnych kroków, na które aktualne władze raczej nie są gotowe. Dlatego w ciągu najbliższych miesięcy warto obserwować rozwój wydarzeń w Armenii – kolejne protesty mogą być tylko kwestią czasu. Każda destabilizacja polityczna może tu wpłynąć na zaostrzenie sytuacji w Górskim Karabachu, a w konsekwencji zatrząść całym regionem.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Mcschreck; Źródło: Wikimedia Commons