marai-trzydziesci-srebrnikow-okladka

Pisarstwo Sándora Máraiego zawsze budziło we mnie sprzeczne uczucia. Z jednej strony mamy jego „Dziennik” i znakomite autobiograficzne powieści: „Wyznania patrycjusza” oraz być może najwybitniejsze dzieło „Ziemia! Ziemia!…”, z drugiej – nieznośnie pretensjonalne mądrościowe wypisy w stylu „Księgi ziół” i wydumany „Pokój na Itace”. To, co w jednych utworach sprawia, że czyta się je w napięciu i z uwagą, w innych drażni i nadaje prozie Máraiego posmak sztuczności. W tych ostatnich powaga zamienia się w pompatyczność, erudycja w zarozumialstwo, precyzja stylu w zimną elegancję.

Judasz wiecznie żywy

W „Trzydziestu srebrnikach” możemy zobaczyć obie pisarskie twarze Máraiego. Kto wie, czy nie jest to tekst, w którym koturnowość stylu nie dochodzi do granic ludzkiej przyswajalności. Z drugiej strony „Trzydzieści srebrników” narodziło się z najbardziej intymnych przemyśleń węgierskiego pisarza na temat początków chrześcijaństwa. Przemyśleń na tyle dla niego ważnych, że przelewał je na papier blisko czterdzieści lat. „Tę książkę zacząłem pisać dawno temu – wspomina w nocie «Od autora» – od tamtego czasu mogło wyrosnąć już nowe pokolenie. Pisałem w przejściowym mieszkaniu w pełnym gruzów Budapeszcie. Rękopis towarzyszył mi później za granicą. Wielokrotnie przepłynął ocean” (s. 183). Ostatecznie książka ukazała się w roku 1983, sześć lat przed śmiercią pisarza.

marai_baner

O czym traktuje ten esej, który bardzo chciałby być prozą? Jak sugeruje tytuł oraz sam Márai, jego głównym tematem jest postać Judasza, a więc paradygmatyczna figura zdrajcy. Zainteresowanie właśnie tym apostołem nie jest przypadkowe. Dla pisarza, który do 1948 r. mieszkał w Budapeszcie, zdrada była w powojennych Węgrzech częścią codziennego doświadczenia: „W latach bezpośrednio po II wojnie światowej to, że «brat brata lub syn ojca sprzedaje», było w gazetach wiadomością dnia. Człowiek piszący, który zdradza wolność umysłu, najmuje się do partii za pismaka, bo w ten sposób chciałby nadrobić brak talentu i charakteru. […] Duchowny, który zdradza religię, gdy przystaje, aby go szantażowano czy opłacano. Rewolucjonista, który zdradza wszystko, co w rewolucji było uprawnionym żądaniem”. W państwie, nabierającym coraz bardziej cech totalitarnych, postać Judasza zyskuje niepokojąco realny wymiar. „Od stuleci chodzi on ulicami – napisze Márai w pierwszych akapitach «Trzydziestu srebrników» – mieszka pośród nas. Pozostałych jedenastu nie żyje w sposób tak rzeczywisty. Nie ma żywych Mateuszów i Piotrów. Są za to żywi Judasze” (s. 183).

A jednak pytanie: „dlaczego zdradził?”, które stoi u genezy eseju Máraiego, szybko staje się dla autora jedynie pretekstem do bardziej rozległych przemyśleń. Jeśli chcemy wiedzieć, dlaczego Judasz zdradził, musimy przecież spytać, kogo tak naprawdę zdradził? Kim był ów młody, trzydziestoletni rabi, który nauczał w Galilei? Kim byli jego uczniowie? Jakim miejscem była ówczesna Palestyna? Kim byli ówcześni Żydzi? Jaki jest sens mesjańskiej obietnicy? „Trzydzieści srebrników” dość szybko zamienia się więc w tekst o przedziwnej mocy przyciągania pierwotnego chrześcijaństwa i tajemniczej postaci Jezusa.

Rzemieślnik z Galilei

Na czym polega oryginalność ujęcia Máraiego? Nie jest on teologiem, w książce nie znajdziemy więc teologicznych rozważań o współistotności Ojca i Syna, abstrakcyjnie ujętym problemie wcielenia czy zderzeniu wiary z rozumem. Jest pisarzem i interesują go przede wszystkim żywi ludzie, jednostki, spotkanie twarzą w twarz z drugim człowiekiem. Zresztą problem zdrady Judasza bardzo precyzyjnie zakreśla ramy czasowe opowieści – „Trzydzieści srebrników” obejmuje okres nauczania Jezusa w Galilei oraz jego pobyt w Jerozolimie aż do momentu wydania go przez Iskariotę strażnikom świątynnym. Nie ma tu więc słowa o najważniejszym dla chrześcijaństwa aspekcie – misterium paschalnym, czyli ukrzyżowaniu i tajemnicy zmartwychwstania. Ta niepełna, powiedzą niektórzy, perspektywa pozwala jednak postawić z całą mocą podstawowe pytanie o charyzmę Nazarejczyka. Ci, którzy za nim poszli – pierwsi apostołowie, Maria Magdalena i inne kobiety – nie zrobili tego przecież z powodu cudu krzyża. Szli za konkretnym człowiekiem, którego prawdziwą boskość być może nie do końca sobie uświadamiali.

Kim był Jezus? Co robił przez trzydzieści lat, zanim wkroczył na arenę dziejów w mało istotnej, w gruncie rzeczy, rzymskiej prowincji, jaką była Palestyna? „Był tylko rzemieślnikiem w Galilei, bez żadnego szczególnego promieniowania osobowości” – pisze Márai. „Jednym z tych wałęsających się lub co prawda pozostających w jednym miejscu, jednak nie zawsze przywiązanych do ziemi i własnego domu Żydów o duszy nomady” (s. 35). W „Trzydziestu srebrnikach” jest do bólu ludzki. Pracuje, posiada rodzinę, siostry i braci, co roku na paschę udaje się do Jerozolimy. Doświadcza prawdziwie ludzkich rozterek i prawdziwie ludzkiego strachu. „Bał się cielesnego cierpienia – czytamy – Znał ciało, zamknął z nim obrachunek, wyzwolił się z niego, lecz się go nie zaparł” (s. 33).

Trzydzieści lat to całkiem sporo. Wystarczająco dużo, by z dziecka stać się ciekawym świata młodzieńcem, a z młodzieńca – dojrzałym mężczyzną. A także, by z osoby prywatnej stać się osobą publiczną. Jezus zaczyna nauczać, porywa tłum niepiśmiennych rybaków znad jeziora Genezaret, przyciąga także ciekawskich faryzeuszy, kupców i lokalnych urzędników. Sądząc po plotkach, można go wziąć za jednego z duchowych awanturników, których pełno wówczas w Palestynie. Ówcześni Żydzi dobrze znają wcielających się w proroków włóczęgów, wieszczących przyjście mesjasza zelotów i żyjących ascetycznie esseńczyków. Jezus jest jednak zaskakująco normalny. „Nikt z jemu współczesnych – pisze Márai – żaden z naocznych świadków, ani jedna linijka u ewangelistów nie podają do wiadomości o tym, żeby w jego ciele, stylu życia, prezencji czy zachowaniu było coś nadzwyczajnego. […] Nie był «opętany» w tym sensie, że nie był niespokojny, wrzaskliwy, konwulsyjny jak wówczas wielu poruszonych końcem świata, krańcowym zagrożeniem bytu narodowego, powszechną nędzą i oczekiwaniem na cud” (s. 32).

Wewnętrzna harmonia

Co zatem jest owym magnesem, który każe pierwszym apostołom porzucić dotychczasowy styl życia, wyruszyć w nieznane, zaufać synowi cieśli? Márai wspomina o wewnętrznej harmonii Jezusa. Odpowiedź ta wydaje się dość banalna, ale nie dajmy się zwieść pozorom. Owa harmonia nie ma nic wspólnego z psychoterapeutyczną równowagą spod znaku New Age czy etyczną spójnością z Renanowskiej opowieści o szlachetnym człowieku z Galilei. Jezus Máraiego nie jest ani pogodzonym ze sobą dalekowschodnim guru, ani pewnym swoich racji protosocjalistą. „Jezusa wielokrotnie ogarniał lęk” (s. 84), wspomni z naciskiem węgierski pisarz i wskaże liczne momenty, w których Nazarejczyka przenika obawa o swój los, strach, kiedy doświadcza wewnętrznego napięcia. Sednem Jezusowego nauczania nie jest również etyka. Postępuje on na ogół zgodnie z przyjętymi zasadami, przestrzega prawa, ale nie skupia się na szczegółach. Nie jest ascetą. Pije wino, je mięso. W przeciwieństwie do Jana Chrzciciela nie przywiązuje wagi do grzechów wynikłych z cielesnych namiętności. „Ziemskie oszustwa i niewierności, podłe interesy ludzi, ciało, zmysły, gruczoły, wrząca krew i ciemne obrazy zamroczonego oparami krwi ludzkiego umysłu – to nie są dla Jezusa aż tak wielkie sprawy” (s. 94). Sam nie jest z kobietą nie dlatego, że pragnie walczyć z pokusą cielesnych rozkoszy, lecz dlatego, że zaprzątają go inne problemy.

Wewnętrzna harmonia Jezusa nie ma zatem swojego źródła ani w psychicznej równowadze, ani w jedności życia oraz etycznego przesłania. Skąd zatem pochodzi? Żeby to dostrzec, zdaje się mówić Márai, należy przyjrzeć się Jezusowi, w momencie gdy zaczyna tułać się po drogach Galilei, a więc gdy jego gesty są jeszcze czysto ludzkie, a zasłona przybytku, która wkrótce „rozedrze się na dwoje” (Mt 15,38), przypomina zwykłe niebo. Wówczas ujrzymy „nie zmagającego się proroka, który spieszną mową spiera się z losem i z Bogiem, żąda i oskarża. Wcale też nie człowieka, który podjął się szczytnego zadania dla dobra narodu. Nie polityka, który swój lud stara się wyprowadzić ze śmiertelnego niebezpieczeństwa, z ciężkiego położenia, jak Mojżesz i prorocy. Nie człowieka, którego jakaś szlachetna i wzniosła, a mimo wszystko chorobliwa obsesja utrzymuje w stanie uniesienia, zmusza do działania i przemawiania. […] W udziale przypada Jezusowi przeżycie, które dla człowieka znad Morza Śródziemnego i z kręgu Zachodu było do tej pory jedynie tęsknotą osadzającą się na skutek połączenia strachu i ciekawości. W pogańskim, zhellenizowanym, żydowskim świecie Jezus był pierwszym człowiekiem, który «nie sądzi», lecz wie, że Bóg zamieszkał w człowieku. I ta świadomość go nie odurza i nie wypacza jego osobowości: pozostaje człowiekiem i z tą tajemnicą w sercu żyje dalej w harmonii” (s. 47–48).

Zdanie „Bóg zamieszkał w człowieku” nie jest twierdzeniem w sensie filozoficznym. Nie jest też w ustach Máraia teologiczną wykładnią wiary. Jest niejasnym przeczuciem, że to, co rozświetlało od wewnątrz postać Jezusa z Nazaretu, było niezachwianym przekonaniem o tym, że człowiek zawsze pozostaje w jakiejś indywidualnej relacji z Bogiem – bez względu na to, skąd ów człowiek pochodzi i dokąd zmierza.

Twarz Jezusa

Ta odpowiedź jest być może niewystarczająca jak na rozważania zamienione w 180-stronicowy esej. Márai nie jest jednak kaznodzieją. Nie usiłuje skłonić nas do uwierzenia w zmartwychwstanie czy akt wcielenia Boga w człowieka. Trudno zresztą, żeby tak było, gdyż nie jest osobą wierzącą w rozumieniu konfesyjnym. Jest jednak z pewnością człowiekiem, który potrafi w odpowiednim momencie zawiesić sąd, wsłuchać się w przekazywaną z dobrą wiarą opowieść, wykazać się empatią wobec ludzi, którzy doświadczyli duchowego przeobrażenia, a przede wszystkim – oddać ich niepokoje, nadzieje, a czasami całkowicie ludzką bezradność.

Pomimo niepotrzebnego patosu i drażniącego tonu augura, który znajdziemy w książce, ostatecznie warto dać się więc porwać Máraiowskiej wizji. Choćby po to, by poczuć atmosferę panującą na początku I w. w dalekiej Palestynie lub po prostu spróbować wyobrazić sobie prawdziwie ludzką twarz Jezusa, której upiękniony, wystylizowany wizerunek spogląda na nas na co dzień „z ołtarzy kościołów, ze ścian przedstawiających kolekcje dzieł sztuki, z namiotów jarmarcznych handlarzy dewocjonaliów, z okazałych sypialni królów, z poplamionych zjełczałymi kosmetykami toaletek […] i z ciemnych jam nędzarzy” (s. 34).

 

Książka:

Sándor Márai, „Trzydzieści srebrników”, przeł. Irena Makarewicz, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2016.