Naturalnie pojawia się pytanie o owoce tej nadzwyczajnej obfitości. Zwłaszcza że organizacja ESK z wielu stron jest krytykowana. Już w 2014 r. niektórzy publicyści przestrzegali, że Wrocław oddala się od idei zawartych w świetnej aplikacji. Z grubsza: zamiast partycypacji i krytycznego dialogu w budowaniu kultury przez samych jej odbiorców – gigantyczny jarmark z niezliczonymi atrakcjami. Od samego początku pojawiały się problemy finansowe i personalne. Budżet przedsięwzięcia przycięto z 200 mln złotych o ponad połowę, a dyrektor ESK prof. Adam Chmielewski stracił swoje stanowisko w atmosferze gorzkiego sporu z władzami miasta. Na to nałożyły się poważne wpadki organizacyjne, jak choćby koszmarnie niesprawna dystrybucja biletów na czerwcowy koncert Davida Gilmoura czy bałagan podczas pompatycznej ceremonii otwarcia „Przebudzenie”.
Z drugiej strony prowadzone projekty w większości cieszą się sporym zainteresowaniem. Magistrat chwali się rosnącym ruchem turystycznym, a statystyki znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości. Wrocław tętni życiem bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Koncerty i spektakle przyciągają tak turystów (również z zagranicy), jak i samych mieszkańców. Nawet jeśli nie jest to aktywne zaangażowanie odbiorców, o jakie chodziło twórcom pierwszej koncepcji ESK, nie można mówić, że wrocławianie są wobec obchodów obojętni.
Głównym problemem Wrocławia jako Europejskiej Stolicy Kultury jest rozpaczliwe niezdecydowanie co do koncepcji, jaką ma realizować. Stąd obok pomysłów wyjątkowo trafnych pojawiają się inicjatywy kompletnie niezrozumiałe. Dla przykładu: ESK towarzyszy program mikrograntów na przedsięwzięcia artystyczne nie z samego Wrocławia, ale z całego Dolnego Śląska – dzięki nim zrealizowano kilkadziesiąt oddolnych inicjatyw prowadzonych przez zaangażowanych społeczników i ich organizacje. Jednocześnie jeszcze w zeszłym roku miasto wydało ponad 6,5 mln złotych na zakup kolekcji zdjęć Marylin Monroe, a tym samym potraktowało je jako „dobro narodowe kultury polskiej”. Inny przykład: przez cały rok otwarte są ekspozycje prezentujące artystycznie sześć największych polskich miast (Koalicja Miast dla Kultury), przez co wrocławska ESK zyskuje szerszy, ogólnopolski wymiar. Równolegle jednak przytrafiają się dziwne projekty, jak choćby rozstawienie na nadodrzańskich bulwarach 21 pustych szaf, których przeznaczenia nikt do końca nie był w stanie wytłumaczyć. Podobne kontrasty widać na każdym kroku.
Program ESK był skrojony na miarę ambicji miasta, jakim Wrocław był może kilkanaście lat temu, a nie – jakim jest dziś. | Piotr S. Kozdrowicki
ESK jako całość wpisuje się w ogólny kierunek polityki, którą od wielu lat konsekwentnie stara się realizować Rafał Dutkiewicz. Chodzi o pozyskiwanie dla Wrocławia widowiskowych projektów, jak nieosiągnięte Expo 2010, po nim udane Euro 2012, teraz ESK, a potem World Games 2017. To jakby udowadnianie na siłę, że Wrocław należy do czołówki europejskich metropolii. Swoista kuracja odwykowa z głębokiego prowincjonalizmu, w jakim stolica Dolnego Śląska rzeczywiście tkwiła do końca lat 90.
Paradoks polega na tym, że przynajmniej artystycznie Wrocław niczego nikomu udowadniać nie musi. Miasto jest ważnym punktem na kulturalnej mapie Europy. Nie może oczywiście równać się z wielkimi stolicami, ale jest widoczne w swojej lidze kilkusettysięcznych ośrodków. Festiwal Filmowy T-Mobile Nowe Horyzonty i wszystkie wydarzenia mu towarzyszące, Wratislavia Cantans, program Narodowego Forum Muzyki i Opery Wrocławskiej, sukcesy Teatru Polskiego, nawet coroczny Przegląd Piosenki Aktorskiej – to wszystko wydarzenia z pewnością rangi ogólnopolskiej i dostrzegane w Europie.
Tym bardziej szkoda, że wrocławska ESK poszła w stronę wielkich eventów, których dotąd we Wrocławiu nie brakowało. Program był skrojony na miarę ambicji miasta, jakim Wrocław był może kilkanaście lat temu, a nie – jakim jest dziś. W komentarzach po przyznaniu miastu tytułu w 2011 r. często pojawiała się opinia, że Wrocław już wtedy oferował program kulturalny, którego wiele z wcześniejszych miast gospodarzy ESK mogłoby pozazdrościć. Była to zatem świetna okazja, by imprezie nadać nowy, autorski rys. Niestety, miasto ewidentnie jej nie wykorzystało. Wrocław ze swoimi przedwcześnie spełnionymi ambicjami stał się ofiarą własnego sukcesu.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Radosław Drożdżewski [CC BY-SA 4.0]; Źródło: Wikimedia Commons