Dramat Jelinek „Podopieczni” powstał w wyniku inspiracji wydarzeniami sprzed sześciu lat, kiedy to grupa imigrantów, czekających na decyzję o przyznaniu im prawa stałego pobytu, przeprowadziła okupację wiedeńskiego Votivkirche. Ostatecznie okupanci zostali wydaleni z ojczyzny noblistki. Tekst narodził się pół roku później, do dziś autorka zdążyła dopisać kilka fragmentów, rozwijając go zgodnie z bieżącą sytuacją, której bacznie się przygląda. W „Podopiecznych” Jelinek oddaje głos napływającym do Europy uchodźcom, których – wskutek wojen, krwawych konfliktów i prześladowań religijnych – zmuszono do porzucenia ojczyzny. Rozpoczynając pracę nad utworem, nie mogła spodziewać się, jak silnie jego temat wybrzmi w mediach i zdominuje polityczne dyskusje kilka lat później.

Fot. Magda Hueckel/materiały prasowe Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie
Fot. Magda Hueckel/materiały prasowe Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Do serca przytul emigranta

„Czy chciałaby pani Murzyna? Chińczyka? Araba? Ach, nie! Tylko Polaka!”. Wedle biesiadnej przyśpiewki to właśnie on – w razie potrzeby – przytuli do siebie. Nie to, co dzikus z Afryki, zdrajca o żółtych jajcach czy facet całujący kobiety jedynie przez szmatkę, jak dobitnie przekonuje tekst piosenki wyśpiewanej ze sceny Starego Teatru. Anonimowa adresatka tych pytań to zapewne biała Europejka, powiedzielibyśmy dzisiaj: ksenofobka lub rasistka, unikająca kontaktów z emigrantami, niezainteresowana sprawami uchodźców. Czy tego rodzaju postawa jest w Polsce dominująca, a my – Polacy – na co dzień zmagamy się z nietolerancją? Czyim problemem (o ile w takiej kategorii należy pojmować zjawisko napływającej do Europy fali emigrantów) stają się uchodźcy?

Miśkiewicz po raz kolejny sięga po tekst austriackiej pisarki, której twórczość często gości w polskich teatrach. Reżyser „Podopiecznych” sam kilka lat temu wystawił w warszawskim Teatrze Dramatycznym „Kupieckie kontrakty” – reakcję Jelinek na wzmożenie finansowego kryzysu. W ubiegłym sezonie mogliśmy z kolei oglądać jego interpretację „Podróży zimowej”. Na scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu Miśkiewicz tekst wraz z jego charakterystyczną frazą powierzył pięciu aktorkom i jednej wokalistce. Zbudował tym samym intymny i kameralny spektakl, w którym dotkliwe wypowiedzi poszczególnych Elfriede (porte-parole autorki) stawały się wręcz namacalne i nie gubiły się tym samym w natłoku inscenizacyjnych pomysłów.

W krakowskim spektaklu reżyser obrał inną strategię. Osiemnastoosobowa – nie licząc muzyków – obsada Starego Teatru tworzy rodzaj chóru, który odsłania ciekawą relację między indywidualnym „ja” a zbiorowym „my”. W utworze Jelinek nie ma podziału na bohaterów dramatu, trudno też mówić o nim w kontekście tradycyjnie rozumianej fabuły. Współpracowniczka Miśkiewicza, dramaturżka Joanna Bednarczyk, podążając tropem pisarki, nie wyodrębnia konkretnych postaci; konstruuje wielogłos na wzór antycznego chóru. Autorka „Podopiecznych” otwarcie nawiązuje do „Błagalnic” Ajschylosa, w których oś fabularną stanowi prośba córek Danosa o azyl oraz odmowa króla przyjęcia uciekinierów w obawie przed gniewem Zeusa. Inspiracja utworem pochodzącym z kręgu śródziemnomorskiej tradycji pozwala na myślenie o współczesnej polityce poprzez uniwersalia. Czy bogactwo kulturowe Starego Kontynentu okaże się jednak użyteczne w przypadku bieżących napięć społeczno-politycznych?

Fot. Magda Hueckel/materiały prasowe Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie
Fot. Magda Hueckel/materiały prasowe Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Gdy wszyscy aktorzy (poza Janem Peszkiem) znajdują się na scenie – a dzieje się tak przez większą część spektaklu – trudno skupić uwagę na jednej osobie. Zazwyczaj wzrok widza kieruje się w stronę aktora, który w danej chwili wygłasza monolog, czasem zwracając się bezpośrednio do publiczności, czasem kierując spojrzenie w nieokreśloną przestrzeń. Dostajemy wyraźny sygnał, że to język definiuje postacie. Dialog rozgrywany między Janem Peszkiem a Zbigniewem W. Kaletą w pierwszej scenie przedstawienia, zapożyczony z „Niewiny” – innego spektaklu Miśkiewicza – stanowi rodzaj wprowadzenia w tematykę poświęconą emigrantom. Reżyser, odnosząc się do wystawionego dwanaście lat temu spektaklu, wskazuje na różnicę w postrzeganiu uchodźców dzisiaj, kiedy temat jest szeroko komentowany, oraz dekadę temu, kiedy ważniejszy wydawał się problem kapitalizmu, a sami emigranci – być może – nieco nam bliżsi.

Peszek i Kaleta przetwarzają, a nie odgrywają od nowa, role nielegalnych imigrantów Fadula i Elisio z „Niewiny”, którzy (ze strachu przed policją i groźbą deportacji) nie ratują z morza tonącej kobiety. Dystans pojawiający się w ich ponownej interpretacji wynika przede wszystkim z wprowadzenia elementu komizmu. Peszek jako Fadul powróci również na projekcjach w rozmowie z inną bohaterką „Niewiny”, Absolutem, odtwarzaną przez Ewę Kaim. Te autocytaty oraz zawarte w tekście odwołania do greckiej tragedii pokazują, że „Podopiecznych” można czytać w różnych porządkach – dokumentalnym, poetyckim, literackim.

W drugim, pięknie zakomponowanym epizodzie przybycia pozostałych „podopiecznych” na tratwie zebrani w zwartą grupę aktorzy jeden po drugim wygłaszają przypisane im kwestie. Ubrani w pomarańczowe kombinezony i kapoki, skryci w półcieniu migoczą do nas przyczepionymi do strojów diodami lub trzymanymi w rękach latarkami. Słychać w ich głosach niepewność i lęk przed nieznanym. Przypominają wylęknione gołębie, ptaki, które w ujęciu Jelinek tłoczą się ze sobą zimą nie po to, żeby nawiązywać kontakt, ale żeby było im cieplej. To preludium do całkowitego rozproszenia, które nastąpi po ich przypłynięciu do brzegu (na szerokości całej sceny rozciąga się płytki basen przecięty dwoma podestami) i zdominuje narrację spektaklu.

Fot. Magda Hueckel/materiały prasowe Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie
Fot. Magda Hueckel/materiały prasowe Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Miejsce na fundamencie

Każdy z aktorów grających w „Podopiecznych” dostał odrębne zadanie, które wykonuje z dużym zaangażowaniem. I tak na przykład Urszula Kiebzak przez długi czas siedzi na metalowym proscenium (jej przypadły górnolotne kwestie dotyczące wiary i wolności), Bartosz Bielenia nadpobudliwie krąży po scenie, wykonując serię bezsensownych – z punktu widzenia akcji – czynności (przyjmując w pewnym sensie rolę trickstera, który działa wbrew jakiemukolwiek porządkowi), a Jaśmina Polak wkracza w przestrzeń widowni, zaczepnie patrząc na zgromadzoną publiczność i świecąc im niekiedy w oczy wielką latarką. Towarzyszy im niepokojący dźwięk gitary basowej i saksofonu (świetny pomysł z rozstrojoną muzyką Rafała Mazura graną na żywo, akcentującą poczucie chaotyczności budowane na scenie).

Podopieczni przypominają wylęknione gołębie, ptaki, które w ujęciu Jelinek tłoczą się ze sobą zimą nie po to, żeby nawiązywać kontakt, ale żeby było im cieplej. | Marcin Miętus

Szczególną rolę odgrywa poruszający się na wózku inwalidzkim Krzysztof Globisz i pełniący rolę jego opiekuna Patryk Kulik (gościnnie z PWST). Globisz, który zmaga się z niedyspozycją ciała i mowy, łamanym głosem, a raczej zaśpiewem wygłasza monolog, stając się najbardziej wyraźną figurą podopiecznego z całej obsady. Żeby nadążyć za jego opowieścią, musimy mocno wytężać słuch; to monolog, który trudno zrozumieć – trzeba go słuchać tak, jakby aktor mówił innym językiem. W ten sposób mogłaby wyglądać hipotetyczna rozmowa z imigrantem, starającym się mówić w naszym niełatwym do nauczenia języku. To odważny zabieg Miśkiewicza, by w ten sposób zaakcentować sceniczną obecność Globisza, mocno związanego nie tylko z samym Starym Teatrem, ale i krakowską publicznością. Dla wielu widzów „Podopieczni” to dobra sposobność, by zobaczyć ulubionego aktora na deskach teatru po raz pierwszy po wylewie. Nie należy się więc dziwić, że jego wystąpienie, nagradzane niekiedy oklaskami, wzbudza szerokie spektrum emocji: od entuzjazmu i śmiechu (Globisz bywa bowiem dowcipny) po płacz i zażenowanie (teatralna fikcja obnaża tu prawdę niemocy wobec autentycznego cierpienia). Ten epizod odkrywa jeszcze jeden ciekawy mechanizm. Część widowni poruszona powrotem Globisza oraz atrakcyjnością przedstawienia zdaje się zauważać jedynie aktora po wylewie, a nie ratującego się przed śmiercią uciekiniera oraz ważkie kwestie poruszane w spektaklu.

Konsekwentnie budowane poczucie chaosu i zmęczenia – wzmacniane niekiedy przez efekty świetlne lub dźwiękowe – daje się widzom we znaki. Twórcy bombardują nas słowami tytułowych podopiecznych, przepełnionymi niekiedy wołaniem i prośbami, a innym razem wyrzutami i goryczą. Ich apel przeradza się momentami w błaganie nie tyle o ratunek, ile o zrozumienie. Czy jest ono w ogóle możliwe? Jak my postrzegamy imigrantów i czy na scenie, pod pozorem kostiumu uchodźcy, reżyser nie kreśli naszego portretu? W Polsce dyskusja na te tematy odbywa się (jeszcze) głównie na gruncie hipotetycznym, a towarzyszy jej przede wszystkim olbrzymi szum medialny. Jelinek prowokuje do samokrytycznego spojrzenia, głównie na wyznawane przez nas wartości, poglądy, bo – jak zauważa pisarka, a wraz z nią twórcy spektaklu – najbardziej efektywną taktyką radzenia sobie z uchodźcami stało się odwracanie wzroku. Tymczasem ten sam lęk dotyczy w równym stopniu ich-innych, jak i nas-tutejszych. W „Podopiecznych”, werbalizujących niepokój białej Europy i schematy myślowe związane z obcymi, mocno wybrzmiewa pytanie, czy na kulturowym fundamencie, jaki stanowi Stary Kontynent, zmieścimy się wszyscy razem. A jeśli tak, to czy nie będziemy tkwić na nim osobno?

Fot. Magda Hueckel/materiały prasowe Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie
Fot. Magda Hueckel/materiały prasowe Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Spektakl trwa

Podjęty w krakowskim przedstawieniu problem jest jak najbardziej uniwersalny, co potwierdzają inne – cytowane niekiedy w spektaklu – teksty kultury. Uderzają zwłaszcza słowa Pasoliniego, który mówił o tym, że „najtrudniejszym zadaniem człowieka jest podążanie za tym, co się zmienia”. Miśkiewicz zwraca uwagę, że sprawa uchodźców oraz często niczym nieumotywowana niechęć do nich to jedna z tzw. palących kwestii teraźniejszości, lecz stara się wpisać ją w szerszy kontekst kulturowy. Nie nadaje emigrantom-podopiecznym imion, narodowości, nie przebiera ich w stereotypowy kostium uchodźcy znany z przekazów medialnych. Ksenofobia i rasizm działają tak samo na wszystkich kontynentach, a bezradność wobec nich budzi takie samo rozgoryczenie.

Zakończenie niczego nie domyka, jest otwarte, podobnie jak tekst Jelinek. Ciągle przecież stoimy przed tym samym problemem, to jego natężenie ulega zmianie. Wnikliwe spojrzenie autorki tekstu oraz jej bezbłędna, wybiegająca w przyszłość analiza rzeczywistości stanowią w dużej mierze o sile spektaklu. Nie wiem jednak, czy chęć ucieczki twórców od konkretnych sądów nie pozostawia nas, widzów, w pozycji zobojętnienia. Warto to jednak sprawdzić na własnej skórze. Odwieczne pytania o możliwość realnej zmiany przy pomocy spektaklu, teatru czy sztuki w ogóle również pozostają otwarte.

 

Spektakl:

„Podopieczni”, reż. Paweł Miśkiewicz, premiera 9 kwietnia 2016 r. (Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej).