Weźmy pierwsze zdjęcie, na jakim otworzy się album Nicolasa Grospierre’a „Modern Forms” (Prestel, 2016). Fotografowany obiekt wygląda trochę jak skorupka od jajka, trochę jak wydęte prześcieradło, na pewno jak obły kształt zarastający mchem, z zabitymi dyktą drzwiami i otoczony ścieżkami pełnymi igliwia. To restauracja „Senite” na Litwie. Stronę dalej znajdziemy lekką modulację poprzedniej formy: wnętrze skorupki zostało wyczyszczone, betonowa obłość pręży grzbiet, zostaje koci łuk. To siedziba straży pożarnej w Trypolisie. I stronę dalej znowu zmiana: pełne, betonowe, prawie romańskie łuki, ledwo przypominające poprzedni obraz, to raczej mała architektura niż cokolwiek innego, przy okazji część basenów w Kaliningradzie. I tak dalej, i dalej. Strona i zmiana formy, strona i zmiana formy. Album zaczyna się od przystanku-koła na Krymie, obiega świat i idzie przez – w zamierzeniu autora – pewnie wszystkie odmiany modernistycznych form i brył. Są ząbki, romby, przewracam stronę, wielkie łuki triumfalne, kwadraty oczywiście i kończy się znowu na kole.
W sztukach plastycznych rozłożono świat na składowe już w kubizmie, architektura przez podporządkowanie formy funkcji, poszła za tym pomysłem pokątnie, niejako omijając otwarte deklaracje estetyczne, które dopiero w takich zestawieniach jak album Grospierre’a ożywają. To swoisty rodzaj archeologii wiedzy architektonicznej, dzięki której widać jak budynki z różnych części świata i o różnych funkcjach stają się niczym innym niż figurami geometrycznymi, zbudowanymi nawet nie przez konkretnych ludzi, ale sam Zaitgeist, epokę nowoczesną, która – jak deklaruje autor – właśnie się skończyła. Można dodać, że i tak długo się trzymała, w malarstwie geometria szybko zeszła ze szpicy awangardy i pojawił się abstrakcyjny ekspresjonizm, i pewnie od czasu Richtera można czytać na rozmaitych art.netach, że malarstwo się powtarza.
Czy coś już przyszło po modernizmie? Jeśli szukać odpowiedniości pomiędzy malarstwem i architekturą, w Polsce na razie odkrywamy postmodernizm, proces tego doceniania estetycznego jest ciekawy. Dwa lata temu podczas wycieczki do Sopotu „Krzywy dom” był obrzydliwy, w tym roku nagle oczy widzą go zupełnie inaczej, ale to wciąż jest patrzenie na architekturę z punktu widzenia poprzedniej, geometrycznej epoki. Jeśli zaś spojrzeć na wielkie projekty deweloperskie, widać to, że w wyobraźni klasy średniej dworki i kombinacje form z lat 90. zostały dopiero co wyparte przez minimalistyczne schludne wersje modernizmu.
A zatem wciąż czekamy. Tak można rozumieć ten album. Wypatrujemy nieuchronnego, żegnamy się z modernizmem, a ten wciąż nie chce odejść. I tak do albumu Grospierre’a można dołączyć kolejny – to „Latem w mieście”, Mikołaja Długosza (Tv Working i Bęc zmiana, 2016). W obu widać podobną intencję, choć realizowaną innymi środkami. Pożegnania się mnożą, a stare siedzi.
O ile album Grosspierre’a zajmuje się tylko formami budynków, Mikołaj Długosz schodząc do przepastnych archiwów i zestawiając w akrobatycznej składance pocztówki modernistycznych obiektów i założeń centrów miast z PRL-u z linkami do Google Maps pokazującymi, jak te miejsca wyglądają obecnie, dodał do tego też nostalgię. Na pocztówkach przechadzają się po rozmaitych promenadach ludzie udający przed fotografem (już wtedy!) prawdziwe życie, jeśli zaś zajrzeć do podanych przez Długosza linków, widzimy co z tą architekturą zrobiła wolność i jej domorosły postmodernizm – zastyropianowane ściany, reklamy i ogólny buldożer.
W obydwu przypadkach przyjemności oglądania tych wątpliwych pożegnań towarzyszy wrażenie, że jeśli fotografia może z siebie wydać coś w rodzaju Bildungsroman, powieści o kształtowaniu charakteru, pożegnaniu z dzieciństwem, to te dwa albumy można tak właśnie rozumieć. Obydwaj autorzy są w okolicach czterdziestki, świadomie przeżywali dopiero 1989 r., a to, co zostało po tamtej stronie dzieciństwa jako mit kształtujący całe ich dorosłe życie, właśnie się definitywnie kończy. Zostaje ułuda deweloperskich osiedli i tęsknota za niespełnioną arkadią. Jak tu się z tym obejść? Jeden – zgodnie z wewnętrznym nastrojem – objeżdża świat i pogoda czy nie (raczej pochmurno) fotografuje zapamiętale rytmy tej architektury, aby pokazać, że wszędzie trzeba zmierzyć się z tą samą stratą; drugi wypełnia do przesytu kadry nostalgią, korzystając z tego, co można by wyśnić samym wspomnieniem, całe gotowe pocztówki z przejazdów z mamą do Rzeszowa, wizyty na basenach nad Wisłą itd. Modernizm-dzieciństwo naszych czasów, właśnie się skończyło, pokazują obydwaj.
Jest w tym żal. Można niemal powiedzieć, że to techniczne, zimne, jakby pośmiertne, fotografowanie nagiej architektury przez Grosspierre’a bez sugerowania najmniejszego związku z tym, że ma służyć ludziom, jest wyrazem odcięcia tego uczucia, które tak jawnie wydobywa się z konceptu Długosza. Sam Długosz mówi, że jest zaskoczony powodzeniem reprodukcji, które wykonuje z tych pocztówek dla kolekcjonerów. Jakby te mieszkania, do których je zakupują, trzeba było wypełnić dopiero ich własną genologią, która gospodarzom pozwoli oswoić się i ze swoim przebiegiem życia. Ale jest to wciąż patrzenie do tyłu. Układanie przeszłości, które zamiast pożegnania przynosi kolejne podsumowanie katastrof, od których nie można się odwrócić ku przyszłości. Jak w opisie anioła historii Waltera Benjamina.
Do czego się odwracać? Na co patrzeć teraz? Przyszła mi jeszcze jedna rzecz do głowy: jeśli porównać fasadę budynku, potem cały budynek i zestawić architekturę z twarzą, z którą chcielibyśmy się spotkać w krajobrazie, to twarze architektury pokazane w niniejszych albumach pokazują coś jeszcze – czas. I to nie ten społeczny, a zwykły kruszący mury czas. Widać to wprost w porównaniach miejsc sprzed lat do ich stanu obecnego u Długosza, widać w sypiących się basenach, uzdrowiskach i niedokończonych blokach Grosspierre’a. Jakby zdjęcia obydwu – podobnie jak każda Bildungsroman – były nie tylko o dorastaniu, ale i pustce, którą wraz z nim trzeba zaakceptować.
Książki:
Nicolas Grospierre, „Modern Forms”, Prestel, 2016.
Mikołaj Długosz, „Lato w mieście”, Tv Working, Bęc zmiana, Warszawa 2016.