„Wołyń” wzbudzał olbrzymie kontrowersje jeszcze przed premierą. Wojciech Smarzowski to bowiem czołowy naturalista polskiego kina, więc można było spodziewać się produkcji, która brutalnie rozdrapie niezagojone rany wspólnej polsko-ukraińskiej historii.
I rzeczywiście – film może wywołać burzę na Ukrainie. Ale nie dlatego, że sam w sobie jest antyukraiński, bo taki nie jest – reżyser się tego wystrzega; nie chce dzielić występujących w nim postaci na dobrych Polaków i złych Ukraińców.
Problem polega na tym, że samo ludobójstwo wołyńskie to dla zdecydowanej większości społeczeństwa ukraińskiego temat nieznany. Jeśli nad Dnieprem stawiane są pomniki Stepanowi Banderze, to nie jako mordercy Polaków, lecz jednemu z liderów walki z sowieckim okupantem. Skoro tak, to produkcja Smarzowskiego może być przez Ukraińców odebrana jako niczym nieuzasadniony atak na ich ojczyznę, niezależnie od tego, w jak zniuansowany sposób przedstawione zostały tamte wydarzenia.
A Smarzowski starał się pokazać dramat Kresów w formie złożonej i wielowymiarowej. Reżyser przy różnych okazjach zaświadcza, że jest przeciwko każdemu nacjonalizmowi – nie tylko ukraińskiemu. W tych deklaracjach pobrzmiewa zresztą nieznośny banał czy poprawność polityczna, której nie powstydziliby się hollywoodzcy lewacy.
Na szczęście „Wołyń” sam się broni. Gdyby była to umoralniająca opowieść o złym nacjonalizmie (a przecież poczucie tożsamości narodowej jako spoiwo wspólnoty politycznej nie determinuje szlachtowania sąsiadów), film zostałby zarżnięty. A tak mamy znakomity obraz bez zbędnej pedagogiki – apokaliptyczną (tyle że pozbawioną nadziei) opowieść o zagładzie starego kresowego świata. Chociaż trzeba przyznać, że „Wołyń” nie robi takiego wrażenia, jak „Róża”, którą Smarzowski podniósł sobie poprzeczkę bardzo wysoko.
Ludobójstwo wołyńskie to dla zdecydowanej większości Ukraińców temat nieznany. Dlatego produkcja Smarzowskiego może być odebrana jako niczym nieuzasadniony atak na ich ojczyznę. | Filip Memches
Warto w filmie zwrócić uwagę na scenę grabieży dworu – po wkroczeniu Sowietów na terytorium II RP, ludność ukraińska wynosi cenne przedmioty z polskiego pałacu.
Otóż, nawet jeśli ofiarami masakry wołyńskiej padła polska ludność wiejska, to jednak wrogość Ukraińców wobec Polaków miała charakter także klasowy. To był resentyment względem polskich panów. Nacjonalizm ukraiński – korzystając z wojennej zawieruchy – wzniecił więc plebejską rewoltę, której wcześniej drogę utorowali sowieccy najeźdźcy.
Zaskakujące jest zatem to, że na jednej z konferencji prasowych reżyser oznajmił, iż epizod ten nie jest zbyt istotny i właściwie dla widza zagranicznego może być niezrozumiały. Ale przecież w zamyśle Smarzowskiego „Wołyń” ma przesłanie uniwersalne. Jeśli tak, to scena grabieży dworu powinna być adresowana także między innymi do widza francuskiego, który rokrocznie jest uczestnikiem lub świadkiem świętowania zburzenia Bastylii.
Jakobini i UPA stali po jednej i tej samej stronie – po stronie plebejskiego nacjonalizmu, który odsłonił swoje mordercze oblicze. I jeśli nawet rewolucja z 1789 r. miała charakter antychrześcijański czy wręcz antyreligijny, a działalność banderowców błogosławił kler grekokatolicki lub – jak na Wołyniu – prawosławny, to akurat ta różnica, biorąc pod uwagę rewolucyjną przemoc, schodzi na dalszy plan.
Resentyment względem polskich panów nie wziął się jednak znikąd. Smarzowski nie zawahał się pokazać przejawów polskiego kolonializmu, które wzmagały wrogość Ukraińców, chociaż w żaden sposób nie usprawiedliwia ludobójczej odpowiedzi. Żadna krzywda nie tłumaczy przecież palenia żywcem dzieci. Pozostaje jednak uzasadniona obawa, że ten aspekt wołyńskiej masakry – także na życzenie reżysera – w debacie umknie.