flanagan_ksiega-ryb_oklakda

Powieść otwiera odkrycie „Księgi ryb”. Bohater, Sid Hammet, zaszedłszy do sklepu ze starociami, odnajduje księgę w żelaznej chłodziarce na mięso, schowaną pod stosem czasopism dla kobiet. Niecodzienne to okoliczności, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że w 2011 r. zabytek ów został wpisany na listę UNESCO. Księga jest zbiorem ilustracji ryb żyjących w morzu tasmańskim. Rysunki te wykonano dla celów naukowych. Dla bohatera powieści jednak znaczy to znacznie więcej. „Nadal odczuwam zdumienie, które ogarnęło mnie po odkryciu «Księgi ryb». […] Nawet ta gorączkowa pisanina nie może przybliżyć zachwytu, niebywałego zadziwienia, którego doznałem w chwili, kiedy otworzyłem «Księgę ryb», bo wtedy reszta mojego świata – świat! – została rzucona w ciemność, a jedyną jasnością w całym kosmosie był blask świecący mi w oczy ze zniszczonych ze starości stronic”. Te epifanijne, pełne patosu słowa pokazują, że bohater znalazł coś więcej niż tylko zabytek o dużej wartości muzealnej. U Flanagana „Księga ryb” ma wymiar sakralny, metafizyczny (jej niezwykła zawartość sprawia, że Sid Hammet przeżywa rodzaj religijnej ekstazy).

W rzeczywistości „Księgę ryb” stworzył XVIII-wieczny malarz zesłany do kolonii karnej w Tasmanii (ówczesnej Ziemi Van Diemena) – William Buelow Gold. To postać historyczna i w tym miejscu można by zacząć wyliczać fakty z jego życia: urodził się w Liverpoolu, w dniu skazania miał żonę i dwójkę dzieci, pracował w fabryce porcelany. Ale to wszystko interesuje Flanagana w bardzo nikłym stopniu. Australijski pisarz nie tworzy biografii, ale dzieło pozostające na granicy prawdy i fikcji; woli domysły, dopowiedzenia, grę wyobraźni niż historyczne opracowania czy konsultacje z naukowcami. Tworzy własną, prywatną historię Goulda, a w jego awanturniczych losach odkrywa mroczne dzieje swojej ojczyzny.

Tasmania i peryferie imperium

Powieść zaczyna się w czasach współczesnych. Zanim Sid Hammet odnajdzie „Księgę ryb”, zajmuje się sprzedażą pamiątek dla turystów. Są to szczególne suweniry – stare krzesła, kandelabry, ramy do obrazów i inne starocie, które skupuje od znajomych i wyszukuje na pchlich targach, a później maluje emalią na różne kolory, ściera tarką do warzyw i obsikuje. Wszystko po to, by przedmioty wyglądały na stare i przywodziły na myśl wydarzenia sprzed dwustu lat. O ich wartości oczywiście nie decyduje walor użyteczności. Turyści nie kupują przedmiotów, ale opowieści. A te rupiecie, muzealne podróbki z gwarancją autentyczności od wymyślonych stowarzyszeń historyków, obiecują namacalny kontakt z dziejami dawnego imperium. Są kiczem świadczącym o egzotyce owego miejsca oraz o brytyjskiej potędze. Ten początkowy fragment powieści, pozornie zupełnie bez znaczenia, okazuje się ważny w toku dalszej lektury. Współczesna Tasmania z pierwszego rozdziału to kraj bez pracy, bez perspektyw i bez historii. To kraj znany z wyobrażeń człowieka Zachodu, owego turysty, który za grube pieniądze kupuje zniszczony świecznik, by opowiadać znajomym, że posiadł oryginalny przedmiot z czasów brytyjskich podbojów. Bibeloty oferują uładzoną, atrakcyjną i opartą na kłamstwie opowieść. To właśnie dzięki nim Sid Hammet jest tak zaskoczony prawdą objawioną mu przez „Księgę ryb” (otoczony przez wytworzone własnym sumptem podróbki, nagle otrzymuje autentyk).

XIX-wieczna Tasmania to peryferyjny kraj Imperium Brytyjskiego. Koniec świata, na który trafiają rzezimieszki, mordercy, złodzieje, przemytnicy. Kolonia karna, w której różnica między strażnikami a przestępcami jest znikoma z tego powodu, że wszyscy razem odcięci są od rodzin i europejskiego dobrobytu. „Księga ryb” odkrywa przed Sidem Hammetem historię tego regionu. Składają się na nią przede wszystkim: kolonizacja i mordy na „dzikich”, krwawe tortury na więźniach oraz narodziny nowoczesności obserwowane z perspektywy prowincji. Już pierwszemu zetknięciu Goulda z Ziemią Van Diemena towarzyszy widok mordowania rdzennej ludności. Gdy kilkuset czarnych tubylców rozpoczyna polowanie na kangury, brytyjski porucznik uznaje to za akt wojny i nakazuje otworzyć do nich ogień. Na piasku pozostaje czterdziestu pięciu zabitych – mężczyzn, kobiet, dzieci. Nie lepiej traktowani są więźniowie. Giną jak muchy od nawału ciężkiej fizycznej pracy, a znudzeni policjanci poddają ich torturom i wymyślnym karom. Położenie geograficzne i zarządzanie ludnością w specyficzny sposób sprawiają, że można mówić o krańcach imperium. Tu trafiają ludzie, którzy dopiero muszą sobie zasłużyć na to, by zostać pełnoprawnymi obywatelami.

Ziemia Van Diemena to nie tylko margines geograficzny, lecz także margines społeczny. W powieści można zaobserwować, jak rodziła się nowoczesna cywilizacja – oparta na dystynkcji i klasyfikacji, której podstawą jest nauka, zarówno w przypadku świata zwierząt, jak i ludzi. Gould zaczyna malować ryby na polecenie lekarza wojskowego kolonii karnej, pana Lempriere. Doktor nie jest wybitnym naukowcem. Potrzebuje „Księgi ryb”, by otrzymać zaproszenie do Towarzystwa Królewskiego. Lemperiere to amator, który spektakularnie łączy naukowe i potoczne poglądy w jednym zdaniu. Posiada wiedzę, jest ona jednak zbarbaryzowana, jakby uklecona z gazetowych ścinków. Inspirując się ideami myślicieli europejskich – Karola Linneusza czy Jeremy’ego Benthama – projektuje nowoczesne społeczeństwo. Jego utopia oparta jest na przekonaniu, że segregacja i klasyfikacja są podstawą inżynierii społecznej: „Najpierw systematykę wszystkich skazańców zamkniemy w kategoriach od pierwszej do dwudziestej szóstej… A potem na podstawie tej całe społeczeństwo przebudujemy”. Flanagan nie bez powodu wkłada tak poważne słowa w usta postaci groteskowej (Lemperiere nie rozstaje się ze swoim najlepszym przyjacielem – knurem Castlereagh).

Oświeceniowe idee wprowadzane w życie na dalekiej prowincji przez skazańców i wojskowych ukazują swoje drugie, absurdalne oblicze. Koloniści mordują więźniów, ale robią to z hasłami postępu i modernizacji na ustach. Idee stają się pożywką dla dyktatury, a technologia nie służy praktyce, lecz wzmacnia poczucie władzy i siły (kapitan wyspy wznosi pałac i każe budować kolej, choć nikt nią nie będzie jeździł). Flanagan napisał więc satyrę na narodziny nowoczesności, a gdyby opublikował ją sto lat wcześniej, dziś mówiono by, że przewidział powstanie XX-wiecznych totalitaryzmów.

Księga własna

Jednak prócz zmagań z dobytkiem nowoczesności, równie ważnym tematem książki jest pochwała literatury. Podobnie było już w „Ścieżkach Północy”. W powieści nagrodzonej Bookerem ogrom cierpienia, w którym uczestniczył ojciec pisarza (australijski jeniec więziony przez Japończyków), wydawał się niewysłowiony. A jednak cała książka była jakby na przekór słynnym słowom Theodora Adorno o niemożliwości pisania poezji po Oświęcimiu – pełna patosu i metafor, napisana językiem, który miejscami wydawał się brzydzić lakonicznością. Podobnie jest z „Księgą ryb Williama Goulda”. Tragiczne ludobójstwa na tubylcach czy okrutne tortury na więźniach nie wykluczają potoczystego stylu. A fakt, że pisarz ani razu nie popada przy tym w śmieszność, należy uznać za najlepszą rekomendację.

Przekonanie o wartości literatury zawarte jest także wprost na stronach powieści. Gdy w pierwszym rozdziale bohater szuka kogoś, kto potwierdzi, że odnaleziona przez niego „Księga ryb” jest autentykiem, tak opisuje swoje spotkanie z naukowcem: „profesor mówił dalej, wiedziałem już jednak, że «Księga ryb» bardzo mu się nie podoba, że szuka prawdy w faktach, a nie w opowiadaniach”. Sid Hammet, poznając historię Williama Goulda, przekonuje się, że „Księga ryb” bez ludzkiej historii jest tylko zabytkiem; martwym przedmiotem wpisanym na listę UNESCO. Nauka niesie wiedzę, ale tylko literatura daje usprawiedliwienie dla siebie i dla świata.

 

Książka:

Richard Flanagan, „Księga ryb Williama Goulda”, przeł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.