To, co w filmie Forda najciekawsze, zawiera się w jego pierwszej scenie. Otyłe starsze kobiety, które mają na sobie tylko czapki mażoretek i trzymają w dłoniach zimne ognie, tańczą w zwolnionym tempie. Ich zdeformowane ciała poruszają się powoli w górę i w dół, wzbudzając w widzach z każdą sekundą coraz większą konsternację. Ten z pozoru absurdalny spektakl odsłania to, co w kulturze opartej na kulcie młodego idealnego ciała jest marginalizowane. Szybko okazuje się jednak, że wizja jest jedynie fragmentem instalacji wideo, którą Susan (Amy Adams), główna bohaterka „Zwierząt nocy”, prezentuje na otwarciu nowej wystawy w swojej galerii. Ford w udzielonych podczas biennale w Wenecji wywiadach interpretował tę scenę jako obraz atmosfery nonsensu, która panuje we współczesnym świecie sztuki, nieustannie pragnącym bezmyślnie i powierzchownie szokować. Zresztą sama bohaterka w rozmowie z mężem swojej przyjaciółki, który zachwyca się wystawą, przyznaje, że uważa projekt za kompletnie bezwartościowy. Tym samym neguje potencjalnie wywrotowe przesłanie, jakie mogły ze sobą nieść pierwsze ujęcia filmu.
Spektakularne preludium, wymuszające w widzach zaangażowanie emocjonalne za sprawą obrazu ciała, do którego nie jesteśmy przyzwyczajeni i świetnej muzyki Abla Korzeniowskiego, stanowi obietnicę, że pod efektowną warstwą wizualną kryje się tajemnica i głębia. Tych jednak w rzeczywistości brakuje. Ford jest współczesnym Midasem – zamienia w złoto wszystko, czego dotknie, pięknie komponując kadry, odbierając jednak poszczególnym obrazom życie. Operuje stereotypami dotyczącymi płci i pozycji społecznej, pozornie starając się je przełamywać w imię fałszywie inkluzywnej neoliberalnej wizji rzeczywistości. Na każdym kroku wydaje się niezdecydowany, czy nienawidzi uprzywilejowanego świata, z którego sam się wywodzi, czy jednak ostatecznie uznaje jego wyższość.
Ford jest niezdecydowany, czy nienawidzi uprzywilejowanego świata, z którego sam się wywodzi, czy jednak uznaje go za ten lepszy? | Mateusz Góra
Pornografia piękna
Fabuła „Zwierząt nocy” rozgrywa się na trzech przeplatających się płaszczyznach narracyjnych. Na jednej z nich pokazane są współczesne losy Susan, ustatkowanej galerzystki, która odnosi sukcesy i wiedzie komfortowe życie w swojej betonowej modernistycznej posiadłości. Podejrzewa przy tym, że jej obecny mąż – klasyczny przystojniak o pomarańczowej od samoopalacza twarzy – ją zdradza. Czy jest jednak sens się buntować, kiedy osiągnęło się to, o czym większość może jedynie śnić? Brak emocji i pogarda dla swojej pracy stają się nieodłącznymi cechami postawy Susan. Dopiero maszynopis powieści otrzymanej od Tony’ego, byłego męża, okazuje się katalizatorem dla odsłonięcia uczuć, które od dawna kryły się w bohaterce. W czasie lektury przenosi się ona do świata, w którym rodzina, złożona z matki i ojca łudząco podobnych do Susan i Tony’ego oraz z ich nastoletniej córki, wyrusza w podróż do Teksasu i zostaje napadnięta. Na tej właśnie, odwołującej się do thrillera, drugiej płaszczyźnie narracyjnej bohaterów spotyka seria brutalnych wydarzeń. W przerwach pomiędzy pochłanianiem kolejnych rozdziałów książki oraz scenami, w których Susan musi godzić się z rozpadem małżeństwa i bezsennością, kobieta wspomina swoją przeszłość i związek z Tonym, prawdziwą miłością jej życia. Ta – trzecia – linia fabuły dostarcza informacji niezbędnych do zrozumienia, dlaczego takie, a nie inne wątki znalazły się w powieści.
„Zwierzęta nocy”, jak wydaje się więc na pierwszy rzut oka, mają strukturę skomplikowaną. Jednak w istocie Ford podaje wszystkie rozwiązania na tacy, a płaszczyzny narracji są w klarowny sposób oddzielone i nie przenikają się. W jednej scenie widzimy historię pochodzącą z powieści, w drugiej emocjonalną reakcję Susan, a w kolejnej – epizod z jej obecnego życia lub z przeszłości. Ostatecznie tak klasyczny sposób budowania opowieści powoduje, że z czasem staje się ona nudna, a zainteresowanie widzów podtrzymuje jedynie piękno przedstawionego świata i wprowadzająca odpowiednie emocje muzyka. Podobnie jak w reklamie albo filmie modowym, dla Forda najważniejsze staje się stworzenie specyficznej aury, powierzchownego obrazu emocji, w miejsce ich analizy. Ten sam problem, chociaż w o wiele mniejszym stopniu, można było dostrzec już w „Samotnym mężczyźnie”, reżyserskim debiucie Forda, który na co dzień jest jednym z najbardziej znanych projektantów w świecie mody. Myślenie obrazami i fetyszyzacja przedmiotów w sposób bliski pornograficznej dosłowności, przeszkadza w opowiadaniu historii, rozbija niezbędne dla thrillera napięcie i nie pozwala poczuć emocjonalnej więzi z bohaterami, będącymi jedynie marionetkami w rękach reżysera.
Bohaterowie są jedynie marionetkami w rękach reżysera. | Mateusz Góra
Susan nie czuje się jednak w świecie luksusu szczęśliwa, uważa go za płytki i pretensjonalny. Wcześniej, w poszukiwaniu prawdziwej miłości, mimo sprzeciwu rodziców wyszła za Tony’ego, którego jednak w okrutny sposób zostawiła ze względu na jego niewielkie życiowe ambicje. Potem oczywiście żałuje tego posunięcia i postanawia iść za głosem serca, a nie – jak ją zawsze uczono – rozsądku. Ford pokazuje jej przemianę najlepiej w scenie zebrania zarządu muzeum. Susan bierze na nim w obronę pracownicę, którą jeszcze do niedawna chciała zwolnić, oraz krytykuje koleżankę za brak naturalności, będący efektem zbyt wielu operacji plastycznych. Lód, w którym przez lata zakute było serce bohaterki, zaczyna topnieć. Ostateczny wyraz jej otwarciu się na drugiego człowieka w świecie, w którym morderca o ciele modela nosi idealnie skrojoną koszulę, daje jedna z ostatnich scen, kiedy Susan ściera ze swoich ust szminkę, symbolicznie godząc się na przemijanie i wybierając skromność oraz niewinność.
Takimi pretensjonalnymi obrazami Ford udowadnia, że nie jest w stanie przeprowadzić realnej krytyki świata, z którego się wywodzi. Podobnie jak nie jest w stanie obnażyć wewnętrznego poczucia pustki Susan, bo nie do końca uważa jej styl życia za bezwartościowy. Nie byłoby w tym nic złego, mógłby przecież pokazywać z czułością świat wyższych klas tak, jak Visconti obrazował arystokrację, odsłaniając przy okazji toczące ją samouwielbienie i pychę. Problem polega tu jednak na tym, że reżyser cały czas stara się obrać krytyczne spojrzenie, ale nie rozumie rzeczywistości, w której żyją niższe klasy. W jednej ze scen Susan odwiedza Tony’ego w jego mieszkaniu, a właściwie apartamencie. Siedząc na olbrzymiej czerwonej kanapie, rozkłada ręce w geście bezradności, rozgląda się dookoła i pyta: „Czy to wszystko, czego chcesz? Nie masz większych ambicji?”. W trakcie seansu, na którym byłem, cała sala parsknęła w tym momencie ironicznym śmiechem. Jeśli Ford w taki luksusowy sposób wyobraża sobie życie mniej zamożnej części społeczeństwa, jak miałby dotknąć jej problemów i dokonać jakiejkolwiek syntezy obecnych w niej postaw?
Z perspektywy bogatego mężczyzny
Tak jak trudno byłoby wyobrazić sobie, żeby George’a, bohatera „Samotnego mężczyzny”, stać było na luksusowy dom z pensji wykładowcy akademickiego (o czym zresztą nie ma mowy w literackim pierwowzorze Christophera Isherwooda), tak też pracujący w księgarni Tony nie mógłby w obecnych realiach ekonomicznych mieszkać w nowojorskim lofcie. Gdyby jednak przekonanie Forda o tym, jak wygląda życie ludzi należących do innych warstw społecznych niż on sam, wynikało jedynie z niewiedzy, nie byłoby tak rażące, jak w sytuacji, kiedy linię podziału pomiędzy dobrymi i mądrymi a złymi i głupimi wyznacza w filmie właśnie zasobność portfeli. To biedni robotnicy z Teksasu okazują się wynaturzonymi mordercami, a lokalny szeryf staje się dobrodusznym, ale niezbyt inteligentnym pomocnikiem dla szukającego zemsty bohatera. Na skomplikowane, zniuansowane przeżycia mogą pozwolić sobie jedynie te postaci, które są bogatsze oraz posiadają większy kapitał kulturowy (a zatem symboliczną przewagę). W ten sposób Ford śni swój neoliberalny sen o sukcesie najlepszych jednostek i upadku słabszych w wyścigu nie tylko o dobra tego świata, ale także monopol na etyczne postępowanie.
Niestety, sen ten ma też jawnie seksistowski charakter. Chociaż wydaje się, że główną bohaterką jest Susan, tak naprawdę to Tony jest pełnokrwistą, szarganą emocjami postacią i to on ostatecznie decyduje o tym, jakie zakończenie będzie miała historia. Amy Adams ma tu za zadanie jedynie zamaszystym gestem odrzucać książkę i ronić łzy. To kolejny paradoks w spojrzeniu Forda. Wydaje się, że jego bohaterki (podobnie było przecież z graną przez Julianne Moore Charley w „Samotnym mężczyźnie”) to postaci odnoszące sukcesy i silne, jednak tak naprawdę okazują się nadal podlegać męskiej władzy; są całkowicie uzależnione od swoich ukochanych. W świecie pięknych kadrów o ich znaczeniu świadczyć może jedynie piękno perfekcyjnie narysowanej kreski nad okiem, nienagannej sylwetki i modnej fryzury. Ford rzeźbi kobiety jak Pigmalion swoją ukochaną – tak, żeby były idealnymi, a zarazem w jakiś sposób zimnymi i wypalonymi posągami.
Koresponduje to swoją drogą ze współczesnym podejściem wielu amerykańskich gejów do emancypacji mniejszości. Odnajdują się oni w systemie konsumpcji, lecz zapominają o znaczeniu integracji i dążą do zupełnej odrębności, odcinając się od tych, którzy zapoczątkowali ruch LGBT, czyli właśnie choćby radykalnych feministek czy osób trans. Ford jest wyrazicielem życiowej postawy opierającej się na stanie posiadania. Najlepiej tendencję do koncentrowania się wyłącznie na gejowskiej perspektywie widać w scenie, kiedy przy stoliku Susan rozmawia z niewidzianym od lat Tonym. Flirtują, prawiąc sobie komplementy i wymieniając długie spojrzenia. Jednak w momencie, gdy zaczynają rozmowę o bracie bohaterki, który podkochiwał się w Tonym, następuje wprowadzona nienaturalnie (tym niemniej zawierająca słuszną obserwację) wymiana zdań na temat tego, że mężczyźni reagują zazwyczaj strachem, kiedy czują się atrakcyjni dla gejów. O ile Fordowi chodzi o usilne podkreślanie praw jednej grupy dyskryminowanej, jaką są geje, równocześnie bez oporów zapomina o prawach innej, jaką są w patriarchalnym społeczeństwie kobiety.
Ostatecznie „Zwierzęta nocy” pozostają zatem widowiskowym show pełnym zgrabnie dobranych gadżetów. Taka wizja na pewno nie pozwoli się nudzić tym widzom, którym przyjemność sprawia obcowanie z wizualnie dopracowanym materiałem. To film o tych, o których pisał Perec w „Rzeczach” – konsumentach całkowicie zapatrzonych w zbieranie na półkach kolejnych przedmiotów, stwarzających odpowiednie wrażenie na innych i dających iluzoryczne poczucie spełnienia. Z pewnością podobnie jak „Samotny mężczyzna”, „Zwierzęta nocy” mają szansę na oscarowe nominacje. W końcu chodzi tu przede wszystkim o kochaną przez wielu eskapistyczną przyjemność obcowania z nieosiągalnym lepszym światem, w którym nawet zbrodnia okazuje się w jakiś sposób piękna, a martwe ciała zestawia się z obrazem wtulonych w siebie kochanków. Film Forda jest jednak jak jajka Fabergé – olśniewające z zewnątrz, ale puste w środku.
Film:
„Zwierzęta nocy”, reż. Tom Ford, USA 2016
*Ikona wpisu: materiały prasowe Universal Pictures/UIP