Stalinowska bezpieka i zło, które ją spowijało, fascynowały Bugajskiego od lat. Jest on przecież twórcą klasycznego „Przesłuchania” (1982) oraz nie mniej wybitnego „Generała Nila” (2009). W drugim z tych filmów udała mu się rzadka sztuka, by jednocześnie wskazać, gdzie w jego przekonaniu stało dobro, a gdzie zło – i nie pokryć tego pierwszego warstwą nieznośnego hagiograficznego lukru. Tym razem reżyser postawił przed sobą zadanie jeszcze trudniejsze. Oko kamery skierował bowiem nie na narodowego bohatera, który nie budzi w debacie publicznej właściwie żadnych kontrowersji, lecz na kogoś, kto zapamiętany został jako postać dla tej drugiej, mrocznej strony sztandarowa, dopełnienie demonicznej pary z Józefem Różańskim.

Julia Brystygier – również: Brystygierowa, Bristigier, Brystiger – dla wielu zaś: „krwawa Luna”. Jakiż w niej piękny zestaw cech, które tworzą figurę śmiertelnego wroga narodu polskiego. Komunistka, Żydówka, pułkownik UB, kobieta – słowem, „wiedźma rodem z czerwonego piekła”, nie tylko sadystyczna, lecz także wyuzdana. Ta, która – jak dziejowa wieść gminna niesie – lubowała się w przytrzaskiwaniu szufladą genitaliów młodych wyklętych. Z powodu pierwszych trzech z wymienionych tożsamości wyłączona z polskości; z racji ostatniej jej obecność na szczytach powojennej władzy, czy władzy w ogóle (a zatem też władzy nad mężczyznami!), wielu wydaje się niezrozumiała, niczym prawdziwy wybryk natury. W 2016 r. Brystygier powróciła nie tylko w „Zaćmie”, lecz także w książce Patrycji Bukalskiej „Krwawa Luna”. Obie te wizje dalekie są od prostego, antykomunistycznego oskarżenia. Przy czym, o ile książka dziennikarki „Tygodnika Powszechnego” to opowieść mocno skoncentrowana na bohaterce (acz miejscami niestety mocno powierzchowna), to Bugajskiemu postać Brystygierowej służy raczej jako figura, wokół której buduje on uniwersalną opowieść o grzechu i odkupieniu.

Fot. Jacek Drygała / Kino Świat
Fot. Jacek Drygała / Kino Świat

Niespokojna emerytura

Kamera powoli przesuwa się po detalach dostatnio urządzonego mieszkania. Rodzinne zdjęcia, książki, dzieła sztuki, eleganckie meble, spory metraż. Smakowita mieszczańskość. Obraz ten zostaje zaburzony przez rozłożony na stoliku egzemplarz „Nowych Dróg”, teoretyczno-ideologicznego miesięcznika KC PZPR. Numer z 1961 r. W „Zaćmie” Brystygierowa jako dyrektor V Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w latach 40. i 50., powraca jedynie w krótkich, na poły onirycznych sekwencjach. To już nie czas, kiedy występowała nie tylko jako wykonawczyni, lecz także jako kreatorka powojennej polityki wobec Kościoła i inteligencji. U Bugajskiego od kilku lat nie pracuje już w resorcie, jest redaktorką, autorką powieści opublikowanej pod panieńskim nazwiskiem. Przeszła suchą nogą przez grząski dla niektórych prominentnych funkcjonariuszy UB czas rozliczeń ze stalinowskim okresem „błędów i wypaczeń”. Wydaje się więc, że zmierza ku spokojnej emeryturze. A jednak, coś przyciąga ją do katolickiego ośrodka dla niewidomych dzieci – realnych Lasek, filmowych Górek – by tam (to już autorska wizja Bugajskiego) szukać sposobności do odbycia rozmowy z prymasem Stefanem Wyszyńskim.

Luna posiada piękny zestaw cech, które tworzą z niej figurę śmiertelnego wroga narodu polskiego. Komunistka, Żydówka, pułkownik UB, kobieta – słowem, „wiedźma rodem z czerwonego piekła”, nie tylko sadystyczna, lecz także wyuzdana. | Łukasz Bertram

Dawna dyrektor z MBP faktycznie przyjeżdżała w latach 60. do Lasek, co potwierdzają raporty tajnych współpracowników bezpieki „opiekujących się” tym miejscem. Nie zachowały się niestety żadne osobiste świadectwa, w których podzieliłaby się z potomnymi wiedzą, dlaczego to robiła. Nie powie tego zapewne również jej syn, który rozmowy o matce odmówił nawet Teresie Torańskiej. Wokół tego epizodu narosło wiele niejasności, przede wszystkim: czy dawna fanatyczna komunistka przyjęła chrzest i zmarła jako głęboko wierząca katoliczka? Nic też nie wiadomo o tym, by w tym czasie faktycznie spotkała się z kardynałem. Stąd też narracji Bugajskiego nie można traktować jako dokumentalnej. Reżyser oczywiście wkomponowuje w swoją opowieść wydarzenia z rzeczywistej biografii Luny, ale – jak to zresztą często bywa – przesuwa je i przetwarza: np. groźba, którą bohaterka wypowiada wobec zdekonspirowanego współpracownika bezpieki (z poleceniem, by przekazał ją zwierzchnikom), rzeczywiście padła z jej ust, ale w innych okolicznościach i kilka lat później.

Kim zatem jest postać, w którą przekonująco wcieliła się Maria Mamona? O jej biografii dowiadujemy się z filmu bardzo mało. Zakładając, że ma to być portret Brystygierowej, nie znajdujemy tu odpowiedzi na pytania, jak to się stało, że córka statecznego aptekarza, inteligentna i zdolna doktor filozofii, bez reszty uwierzyła w komunizm i rewolucję? W jaki sposób wpłynęły na nią doświadczenia więzienne, wojenny pobyt w stalinowskim ZSRR i w jaki sposób wyobrażała sobie nową, ludową Polskę? Nawet jednak wtedy, gdy przyjmiemy, że bohaterka Bugajskiego to nie tylko Luna (znamienne, że twórcy i odtwórcy nie uznali za konieczne zachowywania fizycznego podobieństwa do rzeczywistej Brystygierowej), ale pewien model osoby, którą swego czasu porwała wizja Marksa i Lenina, nie dowiadujemy się wiele więcej.

Fot. Jacek Drygała / Kino Świat
Fot. Jacek Drygała / Kino Świat

Pułkownik Szaweł

Najwyraźniej reżysera wcale nie interesuje, w jaki sposób ktoś, kto wyrządził zło, stał się do tego zła zdolny. Można to uznać za pewną słabość, niekompletność jego obrazu. Szczególnie, gdy jedyna przedwojenna retrospekcja okazuje się karykaturalna i wydaje się sztucznie doklejona do filmu. Bugajski przygląda się osobie, która już w punkcie wyjścia opowieści dźwiga na sobie wielki ciężar i szuka sposobu, bo go z siebie zrzucić, nie wiedząc, jak to zrobić i chyba nie do końca zdając sobie sprawę z natury tego brzemienia.

Ciężar ten powraca w retrospekcjach, w których zaciera się granica między wspomnieniem a koszmarem sennym. To obrazy, w których bohaterka katuje młodego więźnia. Czy te okrucieństwa zdarzyły się jednak naprawdę? Przecież, choć wizerunek Luny zawiera w sobie krwiożerczość i sadyzm, świadectwa o tym, że miała osobiście uczestniczyć w znęcaniu się nad aresztowanymi, są wątłe. Wielu świadków i badaczy podkreśla, że specjalizowała się raczej w zmiękczaniu i rozbijaniu „wrogich” środowisk za pomocą intryg politycznych. Może chodzi więc bardziej o poczucie odpowiedzialności za cały system, którego jednym z fundamentów była zbrodnia? Niezależnie od braku odpowiedzi na te pytania, bardzo doskwiera fakt, iż sekwencje te – z ich łopatologicznie religijną metaforyką – wypadają miejscami wręcz kiczowato, są jak przykry zgrzyt w melodii całego filmu. Melodii wyrazistej, nasyconej, pełnej napięcia, choć niepozbawionej też tonów groteskowych, na granicy przesady, jak w scenie wizyty Brystygierowej w lokalnym barze i zetknięcia się ze światem, od którego przez długie lata była prawdopodobnie zupełnie odizolowana. Sekwencja ta każe przy tym zastanawiać się, do jakiego stopnia system opresji budują „demony” w rodzaju Luny, do jakiego zaś – mali i chamscy prostacy, postrachy na całą gminę.

Bohaterka Bugajskiego to nie tylko Luna, lecz także pewien model osoby, którą swego czasu porwała wizja Marksa i Lenina. | Łukasz Bertram

Julia przybywa więc do Górek/Lasek trapiona przez własne demony, jednak jej postawę trudno określić jako jednoznaczną. Nie jest pokornym pielgrzymem, a ośrodek dla niewidomych to nie podwarszawska Canossa. Choć jedna z retrospekcji sugeruje, że ciążą jej niewyznane winy, to jeszcze bardziej doskwiera jej pustka – którą czuje i jednocześnie się jej boi. Widać, że utraciła wiarę w ideę, która napędzała jej życie i nadała mu kierunek. Nie szuka jednak kolejnego wszechogarniającego systemu, który mógłby zaoferować jej Kościół. Co więcej, są chwile, w których budzi się w niej dawna, pryncypialna komunistka, wroga religii i księżom – tak jakby w trudnych momentach wycofywała się na pozycje związane z dawnym poczuciem integralności i siły. Dużo częściej jednak wydaje się zagubiona i przerażona tym, do czego zawiodło ją życie – co najpełniej wybrzmiewa w kulminacyjnej dla filmu rozmowie z prymasem (Marek Kalita).

Wyszyński, a także ksiądz Cieciorka (Janusz Gajos), są w tej opowieści równie ważni co Brystygierowa. Obaj zostali skrzywdzeni – na różne sposoby – przez komunistów. To od nich zależy, czy przyjmą grzesznicę, która szuka u nich… troski, uwagi, zrozumienia, wybaczenia? Trudno to do końca określić. Niezależnie od tego, „Zaćma” to film o tym, co musi się stać, by grzesznik otrzymał drugą szansę. Nie należy jednak czytać „grzechu” i „odkupienia” wyłącznie w kategoriach religijnych. Bugajski nie nakręcił fideistycznego fresku o wtulaniu się w miłosierne łono Boga i Kościoła. Chodzi mu raczej o szerszą refleksję nad wielowarstwowością ludzkiej tożsamości. Czy ta, która została „krwawą Luną”, musi nią jednowymiarowo pozostać do końca – dla współczesnych i dla potomnych? Czy nie powinniśmy raczej, potępiając to, co musi zostać potępione, umieć dostrzec to, co może świadczyć na korzyść takiej właśnie Julii Brystygier? „Zaćma” prowokuje do refleksji nad tym, jakiej postawy i jakich ekspiacji mielibyśmy w takim przypadku wymagać.

Fot. Jacek Drygała / Kino Świat
Fot. Jacek Drygała / Kino Świat

Trudna sprawiedliwość

Bugajskiemu ponownie udało się zachować równowagę pomiędzy złożonością świata i ludzkich losów a potrzebą zajęcia stanowiska zgodnego z kryteriami etycznymi. Trudno mieć wątpliwości, gdzie dostrzega on dobro, a gdzie zło. Twarde słowa, które do Brystygierowej kierują kapłani w Górkach, są w tej wizji w pełni zasłużone. Nikt jej nie mówi: to nieważne co zrobiłaś, tłumaczy cię to, co przeszłaś wcześniej. W domu dla ociemniałych Julia ma zerwać z oczu ideologiczną zaćmę, skonfrontować się z samą sobą, nawet jeśli oznaczać to będzie spojrzenie w pustkę. Bugajski oszczędza przy tym widzowi zbyt łatwych rozwiązań. Nie proponuje pokrzepiającej, dydaktycznej opowiastki o nawróceniu, trywialnej przemiany głównej bohaterki. Nie idealizuje Kościoła jako ideologicznej kontrpropozycji dla komunizmu, wskazując, na przykładzie jednej z postaci, że również ten mur nie składa się z samych pewnie umocowanych cegieł. Czy wizyta w Górkach jakoś ją odmieniła? Gest, który, odjeżdżając, wykonuje w ostatniej scenie, tylko pozornie stanowi odpowiedź twierdzącą.

Julia Brystygier nie budzi może w filmie Bugajskiego zrozumienia u widza – chyba przede wszystkim dlatego, że za mało wiemy o jej przeszłości. Choć położenie na to, co było kiedyś, mocniejszego nacisku wymagałoby zapewne nakręcenia dwóch filmów, szkoda, że reżyser nie podaje właściwie żadnych tropów, poza niewiele mówiącą sentencją o przepełniającej Julię (auto)nienawiści. Bohaterka budzi natomiast współczucie w swojej niekonsekwencji, pogubieniu, słabości. Być może w rzeczywistości wizyty Brystygierowej w Laskach były motywowane tylko chęcią uzyskania łatwego rozgrzeszenia. Nie wiemy tego. Jednak sposób, w jaki zinterpretował to spotkanie Bugajski, nie ma nic wspólnego z moralną relatywizacją, z rozmywaniem odpowiedzialności. Zbrodnie stalinizmu pozostaną zbrodniami stalinizmu, cierpienia ofiar – cierpieniami ofiar. Nawet wówczas, gdy przyznamy, że ich sprawcy nie byli wyrżnięci z jednej bryły.

 

Film:
„Zaćma”, reż. Ryszard Bugajski, Polska, 2016.

 

*Ikona wpisu: fot. Jacek Drygała / Kino Świat