O dwóch takich
W wydanych niedawno książkach Mark Lilla oraz Jan-Werner Mueller analizują zachodzące w świecie zachodnim przemiany polityczne odpowiednio w kategoriach reakcji („The Shipwrecked Mind: On Political Reaction”) oraz populizmu („What Is Populism?”). Najważniejsze siły sprzeciwiające się dzisiaj liberalno-demokratycznemu porządkowi są reakcyjne, pisze Lilla, gdy ich aktywność ogranicza się do wrogości wobec zastanego porządku i jakiejś formy tęsknoty za przeszłością, ale nie zawiera żadnego pozytywnego projektu zmian. Są populistyczne, pisze z kolei Mueller, gdy sprzeciwiają się pluralizmowi: używając przesiąkniętego moralizmem języka, głoszą, że reprezentują całe społeczeństwo, a każda opozycja wobec nich jest w istocie nieuprawniona.
Prawo i Sprawiedliwość spełnia jeden i drugi wymóg, i to z naddatkiem. Przenikliwa i wyważona książka Muellera zawiera też wiele szczegółowych charakterystyk populizmu. Polityka PiS-u odpowiada niemal każdej z nich i może chyba zostać uznana za przypadek podręcznikowy.
Nie chodzi jednak o przypinanie nowym populistom etykiet, które w zamyśle miałyby ich zdyskredytować. Chodzi o to, aby czegoś się nauczyć: zrozumieć źródła ich sukcesu i zastanowić się, jak skonstruować skuteczne odpowiedzi. Reakcyjny i populistyczny charakter antyliberalnych sił przynosi w tych kwestiach pewne wskazówki.
W poszukiwaniu straconego czasu
Czy sukcesy populistów powinny nas zaskakiwać? Timothy Snyder zaskoczony nie jest. Amerykański historyk przekonuje, że prowadzona przez elity liberalne polityka nie tylko przegapiła reakcję, ale i sama ją wyprodukowała.
W wykładzie wygłoszonym niedawno na Uniwersytecie Yale zwrócił uwagę, że wspólnym mianownikiem obrońców istniejącego porządku oraz polityków antysystemowych jest przyjmowanie przez nich wobec polityki postawy całkowicie antyhistorycznej.
Snyder określił program liberalnych elit mianem polityki konieczności (politics of inevitability). Wedle jej założeń przyjmuje się, że przyszłość polityczna jest zasadniczo znana. Nie wiemy, co dokładnie nastąpi, nie wiemy także kiedy, ale towarzyszy nam przekonanie, że w dłuższej perspektywie będzie ona miała postać liberalnej demokracji, jest to bowiem opcja najbardziej atrakcyjna.
To problematyczne podejście – granice naszej wyobraźni albo naszych ideologii nie determinują przecież tego, co faktycznie może się wydarzyć. Ma ono także tę wadę, że jeżeli przyszłość jest znana, czas przestaje biec normalnie, a w związku z tym znajomość przeszłości okazuje się politycznie nieistotna. W konsekwencji analiza historycznych źródeł i potencjalnych zagrożeń dla liberalnej demokracji przestaje mieć wpływ na programy polityczne. Gdy więc przychodzi reakcja, politykom głównego nurtu wydaje się ona zarówno zaskakująca, jak i nieracjonalna. I oczywiście nie wiedzą, co robić.
Tymczasem źródła postawy reakcyjnej są w gruncie rzeczy bardzo proste. Jeżeli przyjmiemy, że nie istnieje alternatywa, że historia jest zasadniczo „ustawiona” z góry, wówczas polityka staje się nudna i niezbyt ważna. Naturalne wydaje się też podejrzenie, że skoro wszystko jest ustalone, to system polityczny jest wyłącznie fasadą, a życiem społecznym najwyraźniej kierują ukryte siły, które prowadzą nas w wyznaczonym przez prawdziwą władzę kierunku – a w takim razie elitom nie wolno ufać. To przekonanie łatwo prowadzi do najbardziej fantastycznych teorii spiskowych.
100 proc. Polaka w Polaku
Architektura wytwarzająca ów konflikt ma daleko posunięte konsekwencje polityczne. Mueller dowodzi, że teorie spiskowe są nieodłącznym elementem polityki populistycznej w wielu krajach. Wszelkie niepowodzenia populistycznej władzy wiążą się z wpływem wrogich, niejawnych sił (np. wzrost gospodarczy jest niższy, ponieważ niechętni rządowi przedsiębiorcy nie chcą inwestować, jak ocenił Jarosław Kaczyński), a wszelka krytyka władzy pochodzi od ludzi potajemnie służących obcym interesom (krytyczne wobec rządu NGO-sy są finansowane z zagranicy, a zatem zapewne są sprzedajne, jak sugerowały rządowe media). Ostatecznie spisku zazwyczaj nie da się dowieść, ponieważ widocznie okazuje się zbyt dobrze zakamuflowany, co prawdopodobnie oznacza, że spiskowcy są jeszcze bardziej niebezpieczni i przebiegli, niż zakładano. W ten sposób można wzbudzać wśród ludzi poczucie nieufności i coraz to nowe podejrzenia wobec politycznych rywali.
Jeżeli przyjmuje się, że aktualny kierunek polityczny nie ma alternatywy, a w odpowiedzi otrzymuje się antysystemowe teorie spiskowe, nic dziwnego, że populistów w praktyce często postrzega się jako zacofanych czy irracjonalnych. Ograniczenie się do takiej konstatacji ma jednak katastrofalne skutki. Źródła niepokojów zostają zignorowane, zaś scena polityczna dzieli się na dwie części: partie establishmentu oraz partie populistyczne.
Jeżeli zgodzimy się na podział partii na dwie grupy: populistyczne, reprezentujące lud, oraz partie konkurencyjne, w domyśle przeciwne ludowi, wydaje się oczywiste, że te ostatnie nie mają w rywalizacji szans. Przyjęcie owego podziału oznacza, że jedne partie służą zwykłym obywatelom, a pozostałe tylko elitom, których interesy są (oczywiście) sprzeczne z interesem ludu. Nie mają więc one moralnego prawa do sprzeciwu wobec populistycznej polityki.
Mueller charakteryzuje ugrupowania populistyczne jako nie tylko antyelitarne (jest to element przygodny, własne elity nie stanowią dla nich problemu), lecz przede wszystkim jako wrogie pluralizmowi. W odróżnieniu od grup protestu, nie głoszą, że reprezentują 99 proc. społeczeństwa przeciwko uprzywilejowanemu 1 proc. One wyrażają wolę całego społeczeństwa.
W pewnych warunkach historycznych taki przekaz może okazać się dla wyborców atrakcyjny. Według interpretacji Snydera reakcja populistów może wręcz stanowić przejaw zasadniczo zdrowej intuicji. Protestując przeciwko istniejącemu porządkowi, siły antysystemowe przypominają, że historia nie jest zdeterminowana i może potoczyć się inaczej – a zatem że wbrew rzekomej postawie elit również przyszłość jest kwestią otwartą.
Granice wyobraźni
Populiści nie pragną jednak odrodzenia myślenia historycznego. Snyder obawia się, że o ile w dotychczasowej praktyce historia mogła wydawać się sprawą zamkniętą, o tyle teraz nastąpi proste odwrócenie tego poglądu i stanie się ona kwestią całkowicie otwartą. Antysystemowi politycy odrzucają politykę konieczności, ale są bliscy pogrążenia się w polityce wieczności (politics of eternity).
Z perspektywy wieczności czas także nie płynie normalnie, właściwie rzecz biorąc w ogóle nie płynie, a zatem nie istnieje też przyczynowość. Zdarzeń nie sposób umieścić we właściwych im kontekstach. O ile wcześniej wszystko zmierzać miało w jednym kierunku, o tyle teraz wszystko jest możliwe. Metody porządkowania świata nie mają zakorzenienia w historii, dlatego przyglądanie się znaczeniu szczegółowych faktów traci sens: zawsze rządzą ci sami ludzie, zawsze jesteśmy zagrożeni, zawsze jest za dużo imigrantów itd. Historyczność życia ludzkiego znów przestaje mieć znaczenie.
Jak zauważa Snyder, antyliberalni politycy, jak Marine Le Pen czy Nigel Farage, często wzbudzają w wyborcach nostalgię za sytuacjami, które nie istnieją i nigdy nie istniały. Francja, na przykład, nigdy nie była państwem narodowym: przed wojną była światowym imperium, a potem płynnie weszła w projekt europejski. A mimo to wyborcy Le Pen mogą tęsknić do państwa narodowego. Nostalgia, przekonuje w swojej książce Lilla, jest centralnym doświadczeniem reakcjonisty, stanowiącym potencjalnie potężne paliwo polityczne.
Jeżeli jednak reakcjonista uczyni poczucie tęsknoty za czymś utraconym podstawą programu politycznego, pozbawi się tym samym realnych środków działania. Nie mając punktu dojścia, zacznie przypominać błędnego rycerza, a jego pełna zagubienia i frustracji rewolucyjna polityka nigdy nie odejdzie od modelu stanu wyjątkowego.
W efekcie populistyczni politycy mogą burzyć to, co jest, ale nie są w stanie dokonać zmian na lepsze. Na gruncie polityki wieczności nie istnieje nie tylko obiekt tęsknot – w praktyce nie istnieje także przyszłość, do której można by dążyć. A skoro tu i teraz musimy powstrzymać wielkie zagrożenie – ideologię gender, multikulturalizm, sekularyzację – to, pyta Snyder, kto byłby tak nierozważny, aby odłożyć te problemy na bok i zastanawiać się nad reformami państwa?
Reakcja i populizm nie są wynaturzeniami polityki, ale opcjami politycznymi trwale wpisanymi w historyczne uwarunkowania liberalnej demokracji. | Tomasz Sawczuk
Polityka populistyczna, wyjaśnia Mueller, operuje przede wszystkim w sferze symbolicznej. Kiedy politycy tacy jak Beata Szydło twierdzą, że „program wyborczy partii rządzącej napisali Polacy”, nie przekonują, że naprawdę mówią w imieniu wszystkich Polaków. Realni Polacy są różni, jedni myślą tak, a drudzy inaczej. Szydło i jej partyjni koledzy odwołują się do Polaka mitycznego. Polak taki jednak nie istnieje i nie da się empirycznie ustalić, co właściwie twierdzi. W konsekwencji, partii rządzącej nie sposób rozliczyć z prowadzonej polityki.
Historie alternatywne
Politycy przeciwni liberalnej demokracji są jednak, wbrew wielu opiniom, racjonalni i głęboko nowocześni. Większość z nich krytycznie odnosi się do tradycji oświecenia, ale sam ten fakt mówi nam niewiele, ponieważ tak właśnie odnosili się do niej zarówno romantycy, XX-wieczna nowa lewica, jak i część liberałów. Wzrost popularności antysystemowych polityków nie byłby możliwy bez odruchu reakcyjnego, ale nie można go do odruchu reakcyjnego zredukować.
W poprzedzającym książkę artykule opublikowanym w „New York Review of Books” Mark Lilla wyróżnił dwa rodzaje reakcjonistów. Pierwsi z nich chcą powrotu do czasu sprzed rewolucji. Spośród grup wspierających Prawo i Sprawiedliwość tylko niewielką część można określić jako reakcyjną w tym sensie. Przykładem takiej postawy może być niedawno wydana książka „Powrót pańskiej Polski” Ewy Polak-Pałkiewicz. Autorka mitologizuje w niej dworek szlachecki i przekonuje, że społeczeństwo potrzebuje przywrócenia tradycyjnych hierarchii, nadających życiu człowieka odpowiednie ramy moralne, zaś realne uznanie Chrystusa za Pana powinno wyznaczać warunki działalności politycznej w Polsce. Myślenie takie jest istotnym składnikiem światopoglądu części wyborców PiS-u, ale stanowi dziś jednak polityczny margines.
Druga grupa reakcjonistów, którą wyróżnia Lilla, nie wierzy w możliwość cofnięcia historii, ale ma nadzieję, że z dokonaną rewolucją można walczyć przez jej powtórzenie. Radykalna i nagła przemiana świata umożliwi być może nowy, lepszy początek. Taka wersja owego stanowiska, bliska gnostyckiej wierze możliwość zbawienia w drodze doprowadzenia do apokalipsy, wydaje się jak na polskie warunki zbyt skrajna. Przy łagodniejszym ujęciu można jednak przyjąć, iż reakcjoniści tego rodzaju gardzą nowoczesnością, ale jednocześnie są w niej zadomowieni. Stosują więc wytworzone przez nią środki nawet niekoniecznie w celu jej obalenia, lecz być może w nadziei na przekształcenie jej dotychczasowej formy, w szczególności w odniesieniu do sfery symbolicznej. Hasło rewolucji moralnej pochodzące z czasu pierwszego rządu PiS-u w latach 2005–2007 dobrze oddaje takie podejście.
Do grupy tej zaliczyć można wówczas osoby takie jak Andrzej Zybertowicz, nawołujący do spowolnienia rozwoju technologicznego w imię odzyskania przez ludzi poczucia bezpieczeństwa ontologicznego, podkreślający wagę zakorzenienia człowieka w odziedziczonej wspólnocie i walczący z postmodernizmem jego własnymi środkami Bronisław Wildstein, a także Jarosław Kaczyński i Viktor Orbán, którzy wierzą w możliwość kulturowej kontrrewolucji. Znaczenie zmiany, której się domagają, pozostaje jednak niejasne.
Schematyczne modele polityki reakcyjnej są niewątpliwie skazane na posługiwanie się uproszczeniami, ale podstawowa lekcja polega na tym, że jej zwolennicy żyją współczesnością na równi ze swoimi rywalami. Jak zauważa brytyjski filozof John Gray, wykorzystanie technik wpływania na wytwarzanie wiedzy na masową skalę nie byłoby możliwe w społeczeństwie tradycyjnym. Działania takie jak opieranie przekazu na powielaniu wyrwanych z kontekstu obrazów czy prowokowanie chaosu informacyjnego czynią użytek z najgłębszych pokładów ludzkiej kreatywności. Stosowanie tego rodzaju technik sprawowania władzy to jeden z powodów, dla których Gray uważa reżim Władimira Putina za do cna zachodni i nowoczesny. Podobne metody, choć mniej profesjonalnie i na mniejszą skalę, stosują w Polsce choćby „Wiadomości” TVP za prezesury Jacka Kurskiego, w przeszłości (i w teraźniejszości) specjalisty od wizerunku partii rządzącej.
Gray przekonuje, że jeżeli wymykających się naszej logice polityków potraktujemy jak racjonalnych, ich działania okażą się możliwe do analizy i będzie nam się łatwiej z nimi mierzyć. Stanley Fish wskazuje w książce „Winning Arguments”, o której pisałem niedawno, że populistów w rodzaju Trumpa lepiej traktować jak retorycznych spadkobierców Szekspirowskiego Marka Antoniusza niż jak bezrozumnych przeciwników postępu. Snyder dodaje jeszcze jeden powód, dla którego warto brać wrogów liberalnej demokracji na poważnie: postrzegając tego rodzaju ruchy, włączając skrajne odłamy, jako irracjonalne, zapominamy, dlaczego przyciągają one ludzi.
Powrót do przyszłości, czyli podręcznik obsługi populizmu
Reakcja i populizm nie są wynaturzeniami polityki, ale opcjami politycznymi trwale wpisanymi w historyczne uwarunkowania liberalnej demokracji. Ich całkowite zlikwidowanie nie jest ani możliwe, ani pożądane. W pewnych okolicznościach zjawiska te funkcjonują jak sygnaliści – w nieprzyjemny sposób ukazują problemy, choć nie oferują rozwiązań. Ignorowanie tych zjawisk lub próba ich przeczekania przypomina leczenie choroby środkami przeciwbólowymi – działa na objawy, ale nie na przyczyny. Właściwsza wydaje się inna interpretacja.
Po pierwsze, nie należy postrzegać reakcjonistów jako ludzi zacofanych i niepotrafiących pogodzić się z oczywistymi prawdami, a populistów jako nieracjonalnych i nienowoczesnych. Myślenie tego rodzaju nie pozwala rozwiązać stojących przed nami problemów, jest objawem paternalizmu i jest co do zasady niedemokratyczne.
Po drugie, nie tylko liberałowie, lecz także konserwatyści znaleźli się w klinczu, choć z innych powodów. Polityka reakcyjna pozostaje w niewygodnej pozycji wobec polityki konserwatywnej. Z jednej strony, wydaje się, że konserwatyści powinni poddawać rząd PiS-u ostrej krytyce. Działalność tej partii oparta jest na niszczeniu instytucji, promowaniu nieufności, odwoływaniu się do nacjonalistycznych klisz. W dłuższej perspektywie będzie ona skutkować rozkładem moralności, będzie ograniczać zakres naszych powinności do lojalności wobec bliskich oraz posłuszeństwa wobec władzy. Z drugiej strony, konserwatyści raczej nie mają alternatywy. Konserwatyzm traktowany nie jako młotek na przeciwnika, lecz jako kwestia wyboru moralnego skończył się wraz z Platformą Obywatelską, której duża część prawicy z niejasnych względów nie uważała za partię konserwatywną.
Po trzecie, paradoksalnie, nie należy przeceniać historycznego ciężaru tryumfów populistycznej prawicy. Zwycięstwo PiS-u w wyborach parlamentarnych w 2015 r., dające jej większość w parlamencie, było wydarzeniem całkowicie przygodnym. Na sukces tej partii złożyły się m.in. ordynacja wyborcza, słaba kampania PO, niefortunny wynik wyborczy Zjednoczonej Lewicy czy niezły wynik partii Razem. Nastąpiły przesunięcia polityczne, ale nie została przestawiona żadna zwrotnica. Polacy nie są znacząco inni niż za rządów Platformy.
Po czwarte, populistyczna prawica może rządzić tylko tak długo, jak długo będzie w stanie panować nad publiczną wyobraźnią. Uwzględniając skalę klientelizmu, słabość programową, nieumiejętność budowania państwa, brak realistycznych perspektyw finansowych na przyszłość, nawet wspierające władzę starania „Wiadomości” TVP mogą okazać się niewystarczające. Słabość opozycji nie jest zaś czymś, co zależałoby od Jarosława Kaczyńskiego.
Po piąte, opozycja musi wypracować techniki rozbrajania populistycznej retoryki partii rządzącej. Mueller wśród dostępnych metod wskazuje choćby rozbijanie obrazu jedności narodu pod wodzą partii poprzez głośne powtarzanie, że „my także jesteśmy ludem” (w odróżnieniu od szkodliwego sloganu „to my jesteśmy ludem” czy „tu jest Polska”). Innym sposobem jest rzecz jasna pokazywanie publice, że korupcja polityczna czy lekceważenie prawa szkodzi wszystkim, a nie tylko rzekomym elitom – że jest nieskuteczna, niesprawiedliwa i niemoralna, a nie tylko niszcząca dorobek III RP, byłby to bowiem powrót do polityki konieczności, która daje paliwo populistom.
Snyder proponuje jeszcze dwa tropy. Należy konfrontować ze sobą odmienne, różne źródłowo słowniki. Populiści posługują się trwałymi schematami, wytwarzają własną nowomowę i nie radzą sobie ze słowami, które nie pochodzą z ich repertuaru. Warto zwracać w tym zakresie uwagę na kontekst, ponieważ niektóre słowa tradycyjnie wiązane z liberalnymi wartościami – takie jak „demokracja”, „równość” czy „zgoda” – są dzisiaj wykorzystywane przez populistów dla ich celów, dlatego mają ograniczoną przydatność.
Amerykański historyk zaleca także aktywne stowarzyszanie się, rozwijanie współpracy między grupami ludzi. Władzy dużo łatwiej panować nad jednostkami, między którymi brakuje zaufania i solidarności, ponieważ może wówczas trafiać do nich bezpośrednio i kontrolować przekaz. Dlatego atakuje ona społeczeństwo obywatelskie i media.
Po szóste, opozycja nie może ograniczyć się do formuły anty-PiS, ale musi wypracować własny, autentyczny i przekonujący język mówienia o Polsce. Historia uczy, przypomina Snyder, że postawa oparta na alternatywie „albo my, albo katastrofa” prawie zawsze przegrywa.
*Ikona wpisu: fot. Qimono. Źródło: Pixabay.com [CC 0]