Matka Polka wszystko zniesie
Kwestiami ochrony kobiet przed przemocą żongluje się w Polsce niczym w cyrku. Niespełna dwa lata po uchwaleniu ustawy ratyfikującej konwencję antyprzemocową przez rząd Ewy Kopacz Prawo i Sprawiedliwość straszy jej wypowiedzeniem. Konserwatywną władzę uwiera fakt, że w dokumencie mowa o strukturalnej przemocy wobec kobiet, wynikającej z uwarunkowań kulturowych. Oznacza to bowiem konieczność zaakceptowania niewygodnej prawdy – promowany przez polską prawicę oraz Kościół model rodziny, z tradycyjnym podziałem na role kobiece i męskie, tworzy warunki, w których przemoc wobec kobiet jest systematycznie zamiatana pod dywan.
Co więcej, te same środowiska boją się przepisów, które sprawniej egzekwują kary wobec oprawców. Dlaczego? Z prostego powodu – kobieta, jeśli otrzyma odpowiednią pomoc, da sobie radę sama. Czarny scenariusz, w którym mąż prawnie zmuszony jest na przykład do opuszczenia mieszkania, spędza rządzącym sen z powiek. Polska rodzina to bowiem rodzina pełna – z matką i ojcem – nawet kosztem zdrowia i bezpieczeństwa kobiety. „Prawdziwa” kobieta to przecież „matka Polka”, a ta znosi dzielnie wszystko, co los – oraz mąż – jej przyniesie. Włącznie z siniakami oraz złamaniami.
Co gorsza, Polska prawica oraz Kościół w cyniczny sposób wykorzystują badania Agencji Praw Podstawowych (niezależna agencja Unii Europejskiej), które pokazują, jakoby inne kraje członkowskie, w tym tak progresywne państwa jak Dania, Finlandia czy Szwecja, miały większy problem z przemocą wobec kobiet. Jest to taktyka nie tylko kłamliwa, ale i bezwstydna. Owszem, według badań odsetek kobiet, które doświadczyły w Polsce przemocy z rąk byłego bądź obecnego partnera, jest o połowę niższy niż średnia europejska, jednak wynik ten jest co najmniej podejrzany. Gwałt i przemoc w rodzinie to w naszym kraju nadal tematy tabu. Wiele kobiet nigdy nie zgłasza się na policję. Są też kobiety, które mają problem z określeniem tego, co stanowi przemoc, i zwlekają do momentu, aż dojdzie do poważnego uszczerbku na zdrowiu (gdy już trzeba skorzystać z pomocy lekarza, a nadzór nad rodziną obejmuje kurator). Retoryka środowisk prawicowych i kościelnych nie pomaga w edukacji. Polki w wielu sprawach po prostu milczą, ponieważ boją się reakcji najbliższych, rozpadu rodziny, a nawet samotności.
Czarny scenariusz, w którym mąż prawnie zmuszony jest na przykład do opuszczenia mieszkania, spędza rządzącym sen z powiek. Polska rodzina to bowiem rodzina pełna – z matką i ojcem – nawet kosztem zdrowia i bezpieczeństwa kobiety. | Katarzyna Czernik
Szczególnie bolesna w tej trudnej i wymagającej empatii debacie jest wręcz nieludzka postawa Kościoła. Powtarzane na okrągło brednie o zagrożeniach płynących z genderyzmu, o tradycyjnej roli kobiet i rzekomym braku problemu przemocy w rodzinach (zwłaszcza katolickich) są nie tylko pełne hipokryzji, ale wręcz niebezpieczne. Jak podaje „Newsweek”, każdego roku w Polsce w wyniku przemocy w rodzinie ginie 150 kobiet i 40 dzieci. Duchownych ta liczba najwyraźniej nie porusza.
Kościół Kościołowi nierówny
Co najważniejsze – postawa polskich hierarchów nie jest charakterystyczna dla Kościoła we wszystkich krajach Unii, pokazując tym samym, że problem nie wiąże się bezpośrednio z religią, a raczej z uwarunkowaniami społecznymi i kulturowymi, również wśród samych duchownych. Za przykład niech posłuży Irlandia, która pod względem odsetka członków Kościoła katolickiego przypomina Polskę. Na tym jednak porównania się kończą.
Jak wytłumaczyła mi Jacqueline Healy z Irlandzkiej Narodowej Rady Kobiet, konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej została podpisana w Irlandii w 2015 r. w atmosferze porozumienia ponad podziałami. Na moje pytanie o tzw. tradycyjne wartości rodzinne oraz rolę kobiety w społeczeństwie Healy zareagowała zdziwieniem. Nikt w Irlandii w wytycznych konwencji antyprzemocowej nie doszukał się bowiem podkopywania jakichkolwiek ról. Wręcz przeciwnie. Wszystkie partie polityczne postrzegały dokument jako konieczny krok w kierunku pomocy i, w konsekwencji, wzmocnienia roli kobiety. Jedyne, co konwencja słusznie podkopuje, to dotychczasowa bezkarność oprawców.
Co ważne, Healy podkreślała brak jakiejkolwiek opozycji ze strony irlandzkiego Kościoła. „Zresztą – jak sama retorycznie zapytała – jakie mogą być logiczne powody sprzeciwiania się konwencji, która pomaga chronić kobiety przed przemocą, zwłaszcza tą, która ma miejsce w ich własnym domu?”.
Opowiadając mi o okolicznościach dość późnego podpisania konwencji, Healy tłumaczyła, że jedynym spornym punktem debaty było irlandzkie prawo do własności, które według niektórych komplikowało kwestię usunięcia oprawcy z miejsca zamieszkania. Zgodnie ze zdrowym rozsądkiem zarządzono wreszcie, że żadne prawo do własności nie może brać góry w sytuacji, gdy mowa o przemocy wobec mieszkającej w tym samym miejscu kobiety.
Milczenie Kościoła w Irlandii było wymowne. Choć instytucja ta od dawna nie ma już bezpośredniego wpływu na politykę i ogranicza się głównie do sfery prywatnej, to jednak zabiera głos w kwestiach sztandarowych. Aborcja pozostaje tematem, który duchowni poruszają z ambony, zwłaszcza gdy przez kraj przetaczają się kolejne fale protestów zarówno za liberalizacją obowiązującego prawa, jak i przeciw niej. Również w sprawie zrównania praw małżeństw jednopłciowych Kościół, co zresztą nikogo raczej nie zaskoczyło, wypowiadał się spokojnie, ale krytycznie. Choć nie odbierano wówczas prawa wszystkich do miłości, podkreślano niebezpieczeństwo, jakie, według Kościoła, niesie za sobą możliwość adopcji dzieci przez pary tej samej płci. Argumenty duchownych, jakkolwiek krzywdzące dla par homoseksualnych wyczekujących możliwości założenia rodziny, ograniczały się jednak głównie do murów świątyń. Były głosem istotnym dla praktykujących katolików, jednak mało znaczącym w sferze debaty politycznej. Warto tu zresztą przypomnieć, że Irlandia była pierwszym krajem na świecie, który o zrównaniu praw małżeństw jednopłciowych zdecydował w powszechnym referendum. Przy frekwencji wynoszącej 60,5 proc., 61,2 proc. uczestniczących zagłosowało za zrównaniem praw wszystkich małżeństw; 37,9 proc. było przeciw.
W Irlandii wszyscy byli zgodni. Konwencja antyprzemocowa, wymuszająca na sygnatariuszach lepszą ochronę kobiet przed przemocą, to niezbędne minimum. | Katarzyna Czernik
Jak podkreślała Jacqueline Healy, konwencja antyprzemocowa z pewnością nie została przez Kościół w Irlandii potraktowana tak samo, jak sporne kwestie dotyczące aborcji czy małżeństw jednopłciowych. Milczenie hierarchów nikogo nie zaskoczyło. Zdziwienie byłoby ogromne, gdyby duchowni zajęli w tej sprawie opozycyjne stanowisko. Przemoc wobec kobiet, podobnie jak rola kobiet w społeczeństwie i rodzinie (to, co w Polsce określono mianem genderyzmu), w Irlandii jest tematem łączącym wszystkie frakcje polityczne oraz organizacje religijne.
Gdy kraj ten podpisywał konwencję w 2015 r., minister sprawiedliwości Frances Fitzgerald powiedziała, że jest to „kamień milowy dla wszystkich tych, którzy walczyli o lepszą ochronę oraz wsparcie dla ofiar przemocy domowej”. Inni politycy rządzącej wówczas frakcji konserwatywnej Fine Gael podkreślali, że dokument to dopiero pierwszy krok w implementacji systemu, który charakteryzuje „zero tolerancji dla przemocy wobec kobiet”.
Protestancki Kościół Irlandii, drugi co do wielkości na wyspie, zorganizował wspólne modlitwy w intencji ofiar przemocy domowej w kraju oraz na świecie, nawołując jednocześnie rządy do zmian prawnych, które pomogą uchronić kobiety przed przemocą wynikającą z dyskryminacji płciowej. Wszyscy byli zgodni – konwencja antyprzemocowa, wymuszająca na sygnatariuszach lepszą ochronę kobiet przed przemocą, to niezbędne minimum.
Gdyby tylko w Polsce to było takie oczywiste…
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Ben Pollard [CC BY-SA 2.0]. Źródło: Wikimedia Commons