papryczka_okladka

Powieść łotrzykowska jest gatunkiem stosunkowo dobrze zadomowionym w literaturze afrykańskiej. Utwory, których narracja skupia się wokół awanturniczych losów trickstera – postaci funkcjonującej na marginesie światów, łamiącego zasady błazna i pomysłowego włóczęgi-oszusta – pisano namiętnie w okresie bezpośrednio przed uzyskaniem niepodległości i bezpośrednio po nim. Cel tego pisarstwa wydawał się banalny: w przystępnej, czerpiącej z folkloru i oratury, satyrycznej formie obnażyć absurdy wkradającej się do Afryki nowoczesności.

Opowieści o afrykańskich sowizdrzałach stały się lustrem (zwykle nieco krzywym), w którym doskonale odbijały się różne odcienie konfliktu między tradycją i modernizacją. Ów demistyfikujący walor afrykańskiej literatury łotrzykowskiej uczynił z niej modne narzędzie krytyki politycznej. W tym kontekście wspomnieć można choćby „Mission terminée” Kameruńczyka Mongo Betiego czy „People of the City” Nigeryjczyka Cypriana Ekwensiego. Dziś powieści te postrzegane są jako kanon prozy afrykańskiej XX w. i – jak to bywa z klasyką – nie wywołują już wypieków na twarzach współczesnych czytelników, żądnych literackiej świeżości poza Europą.

Czy zatem powieść pikarejską warto w ogóle wskrzeszać na początku XXI w.? A może lepiej pozostawić ją w skansenie przebrzmiałych tekstów, których odkurzenie mogłoby zaowocować co najwyżej powieleniem stereotypu o folklorystycznym i moralizatorskim brzemieniu, które od dekad przygniata literatury krajów rozwijających się? Przykład „Papryczki” Alaina Mabanckou wskazuje, że próba reanimacji powieści łotrzykowskiej w Afryce ma sens. To doskonale skomponowana, tętniąca życiem opowieść o Czarnym Lądzie i jego mieszkańcach – w sam raz na mroźne nadwiślańskie wieczory.

Zespół stresu pourazowego

W „Papryczce” Mabanckou przenosi nas do „kraju lat dziecinnych”, czyli Konga Brazzaville przed półwieczem. To moment szczególny w historii tego niewielkiego państwa. Arena polityczna zamieniła się w cyrk, w którym dokonywano szalonych eksperymentów ideologicznych. Szala zwycięstwa ostatecznie przechyliła się na rzecz socjalistów.

Słowem odmienianym przez wszystkie przypadki przez Kongijczyków była wówczas „rewolucja”. De facto hasło to, co sugeruje Mabanckou, nikogo nie skłaniało do działania, a było jedynie „talizmanem przynoszącym szczęście”. Kongijczyk gorzko stwierdza: „Rewolucja spadła nam na głowy jak deszcz, czego nawet najbardziej szanowani szamani nie byli w stanie przewidzieć”. Refleksje te autor wkłada w usta głównego bohatera, młodego chłopaka porzuconego przez rodzinę, oddanego do przytułku – „laboratorium rewolucji”, gdzie dzieci traktuje się jak „króliki doświadczalne”. Narrator powieści to istota łatwowierna, naiwnie akceptująca prawdę objawianą najpierw przez katechetów, a potem przez zindoktrynowanych politruków. Jego konformizm zdaje się skuteczną strategią obronną, ale czy na pewno?

Mabanckou w swoich książkach jak ognia unika udzielania odpowiedzi kategorycznych i moralizatorstwa. Pisze o problemach globalnego Południa z dystansem, bez patosu, nie narzuca czytelnikowi wychowanemu na globalnej Północy gotowych rozwiązań tych dylematów. Nie chce także budzić współczucia Białego dla Czarnego. Jest niepokorny i bezkompromisowy. Dekolonizację umysłu, stwierdza, musi poprzedzać dekolonizacja języka. Ta z kolei wymusza konieczność gry przedstawieniami, ich reinterpretacji. Przeskok z jednej iluzji do drugiej – boleśnie doświadczany przez młodych Afrykanów – niczego nie zmienia. Oderwanie od rzeczywistości cechuje zarówno prezydentów, jak i kacyków. Jedni rozliczają obywateli z zapamiętywania tekstów swych wewnętrznie sprzecznych przemówień, drudzy inkantują zaklęcia bez ładu i składu.

Ironia marginesu, wyzwanie transgresji

Tytułowa Papryczka to pseudonim głównego bohatera powieści. Zyskał go w sposób dość trywialny – dosypując ostrej papryczki do jedzenia huncwotom z sierocińca, gdzie dorastał. Ksywka ta przylgnęła do łotrzyka na dobre – czasem budziła politowanie, często powodowała śmieszność, a niekiedy zwykły strach.

Mabanckou, jak przystało na afrykańskiego griotę i wykładowcę na uniwersytetach w USA, świetnie bawi się słowem. Nieustannie nakłada na siebie pozornie skrajne emocje, żongluje dyskursami rodem z poradników terapeutycznych, grypserą z poprawczaków, pustosłowiem z politycznych manifestów i paraeschatologicznymi frazami z modlitewników. Język powieści ewoluuje wraz ze zmianą miejsca pobytu narratora. Do każdego z nich, zgodnie z manierą powiastki filozoficznej, trafia przypadkiem.

Pisarz zamyka akcję powieści w kilku przestrzeniach, „oderwanych od Konga, a nawet od reszty świata”. Każda z nich oferuje miraż bezpieczeństwa i wytwarza specyficzną odmianę dyskursu terapeutycznego. W każdej z nich główny bohater nabywa nowe kompetencje kulturowe, umacniając się w przekonaniu o nieprzystawalności własnej wizji świata do oglądu uznawanego za politycznie poprawny. Przestrzenie te obejmują: wspomniany sierociniec, zamieszkały w znacznej części przez dzieci Afrykanek i Kubańczyków (jak wiadomo, Castro starał się wzniecać płomień rewolucji nie tylko w Latynoameryce, ale też w kilku regionach Afryki), a także dom publiczny, poradnię psychiatryczną i chatę wioskowego szamana. Nawet miejsca ex definitione otwarte – wielki targ oraz port w Pointe-Noire – ograniczają rytuały, w których jednostka musi uczestniczyć, by przetrwać. Przemoc i odczucie relatywnej deprywacji sprawiają, że przestrzenie posiadają jakąkolwiek strukturę, a autostygmatyzacja staje się jedyną szansą na nazwanie swego miejsca w świecie.

Intelektualna lewatywa

Papryczka, pomieszkując w każdym z miejskich rezerwatów, doświadcza rozpadu tożsamości. Traci poczucie czasu i przestrzeni, zdolność przypominania sobie, kim był. To proces trudny, chwilami dramatyczny, ale zarazem niezbędny do odzyskania stabilności psychicznej.

Nasz bohater wyzwala się przede wszystkim z okowów trybalizmu i nacjonalizmu. Dostrzega sztuczność idei narodowej oraz bezsens plemiennej identyfikacji. Obserwacje te zawsze wiążą się z redefinicją bezpieczeństwa i utratą „przybranych rodzin”. Z przytułku wyrzucani są jego opiekunowie, ponieważ przynależą do plemion marginalizowanych przez władze centralne. „Zastąpili ich przedstawiciele innych ludów z południa, którzy […] serwowali dzieciom […] kocie mięso, przysmak ludu Bembe, gąsienice, smakołyk Lari, czy dania z rekina, specjalność ludu Vili”, kpiarsko komentuje Mabanckou, chwilę później zaś drobiazgowo relacjonuje… kary cielesne i przemoc o podłożu seksualnym w sierocińcu.

Z kolei prostytutki z domu publicznego, który przez moment był prawdziwym domem Papryczki, stają się ofiarami czystek etnicznych. Giną w niewyjaśnionych okolicznościach w trakcie programu rewitalizacji miejskiego krajobrazu. Pod tymi epitetem kryją się zwykłe polowanie na czarownice i walka o elektorat – a zatem mechanizmy charakterystyczne dla każdej nieomal, nie tylko afrykańskiej młodej demokracji. Zderzenie walca historii ze zbudowaną z samych sprzeczności codziennością, do czego przekonuje Mabanckou, wymaga bowiem wyzbycia się wszystkich, nawet najbardziej surrealistycznych lęków – choćby barwnie opisanej w książce koprastazofobii. Tylko w drwinie i szyderstwie tkwi siła!

 

Książka:

Alain Mabanckou, „Papryczka”, przeł. Jacek Giszczak, wyd. Karakter, Kraków 2016.