Nikt się chyba, łącznie z reżyserem, nie spodziewał, że film dokumentalny poświęcony pracy konserwatorów zabytków w Muzeum Pałacowym gromadzącym zbiory Zakazanego Miasta w Pekinie może odnieść sukces i przyciągnąć miliony widzów. A jednak! Wyemitowany w styczniu 2016 r. na kanałach państwowej telewizji trzyodcinkowy miniserial pt. „Restauruję zabytki w Muzeum Pałacowym” (angielski tytuł ma zdecydowanie więcej splendoru – „Masters in the Forbidden City”) okazał się takim przebojem, że zdecydowano się na przygotowanie wersji kinowej. 86-minutowy film wszedł na ekrany 16 grudnia, dzień po megahicie „Great Wall” z Mattem Damonem. I choć nie pokonał go w wynikach oglądalności, czego zresztą nikt się nie spodziewał, to już został okrzyknięty najlepszym chińskim filmem dokumentalnym 2016 r. i zebrał entuzjastyczne opinie od krytyków i publiczności.
Wersja kinowa została przygotowana z materiałów zebranych podczas kręcenia serialu. Ponad pięć lat pracy, cztery miesiące nieustannego kręcenia na terenie muzeum i 216 tys. dol. – tyle było trzeba, żeby powstało dzieło jednocześnie proste i chwytające za serce. Skrzypienie narzędzi, tykanie zegarów, szelest nici budują nastrój spokoju i wyciszenia. Konserwatorzy pracujący przy renowacji zabytków zostali pokazani jako mistrzowie swego fachu. Bez pośpiechu, stresu, presji, dzień za dniem powtarzają te same ruchy, czynności, bez znudzenia po raz kolejny nakładają warstwę laki, czyszczą tysięczny znak na zwoju, wiążą milionową przerwaną nitkę w jedwabnej szacie. Nauczyli się tej pracy od swoich nauczycieli, ci zaś od swoich. Wiedza i techniki są przekazywane od wielu pokoleń wyłącznie w relacji mistrz-uczeń. Co prawda obecni czeladnicy często są absolwentami akademii sztuk pięknych, mają doktoraty z konserwacji zabytków i śmiało sięgają po nowoczesne sprzęty i materiały, ale wciąż podstawą jest wiedza przekazywana ustnie, w praktyce przez sędziwego mistrza. I musi być podawana kolejnym pokoleniom, ponieważ zbiór zabytków wymagających troski zdaje się niewyczerpany.
Zbiory cesarzy dynastii Ming i Qing gromadzone od 1420 do 1912 r. oszałamiają bogactwem i zróżnicowaniem. Już w 1925 r. część siedziby cesarskiej zamieniono w muzeum i udostępniono szerokiej publiczności. W czasie wojny sino-japońskiej kompleks został w dużym stopniu zniszczony, potem część skarbów wywieziono na Tajwan, ale władze Chińskiej Republiki Ludowej, zdając sobie sprawę ze znaczenia cesarskiego miasta, od samego początku otoczyły je troskliwą opieką. Nawet w czasie rewolucji kulturalnej, kiedy czerwonogwardziści z zapałem niszczyli dziedzictwo kulturalne swej ojczyzny, na rozkaz premiera Zhou Enlaia wojsko wkroczyło do Zakazanego Miasta i nie dopuściło do zdemolowania obiektu. Dzięki temu jest to obecnie największy istniejący zespół budowli drewnianych, w którego 9 371 pomieszczeniach mieści się 1 807 558 zabytków ruchomych. Zakazane Miasto jest jednym z najchętniej na świecie odwiedzanych obiektów muzealnych. Kojarzy się z tłumami turystów, hałasem, megafonami przewodników i szybko postępującą dezorientacją spowodowaną nadmiarem budynków, zabytków, obrazów, schodów i szeroko pojmowanych bodźców.
Serial i film pokazują Zakazane Miasto w zupełnie innym świetle. W obiektach niedostępnych dla zwiedzających znajdują się biura, pracownie, magazyny. Pracownicy dokarmiają bezpańskie koty, hodują bakłażany w miniogródkach, na płachty papieru strząsają dojrzałe morele. Takie elementy – powiedzmy: niezbyt regulaminowego zachowania pracowników – do tej pory nie miały prawa pojawiać się w filmach dokumentalnych poświęconych dziedzictwu, w których zazwyczaj dominują patos, przejęcie i egzaltowany głos narratora.
Tu jest inaczej – konserwatorzy to nie tylko specjaliści i eksperci, ale także ludzie z emocjami i życiem prywatnym. Nie dociera do nich zgiełk przetaczających się tłumów turystów. Pracują w ciszy i w swoim powolnym rytmie. Poszczególne zespoły, m.in. konserwacji drewna, laki, obrazów i kaligrafii, tkanin, brązów, zegarów itd., przywracają do dawnej świetności kolejne przedmioty. Zaskakuje prostota pokazywanych technik – obrazy skrapia się wodą z szerokiego pędzla i mokre przykleja do ścian w celu wyrównania zmarszczek, stare meble skleja się klejem wygotowanym z roślin, brakujące elementy wykonuje się dłutem i heblem.
Serce widzów skradł opiekujący się zegarami Wang Jin. Dystyngowany starszy pan od 1977 r. naprawia i konserwuje mechaniczne zegary wręczane przez zachodnie poselstwa i gości Qingowskim cesarzom – miłośnikom nowinek technicznych i wyszukanych czasomierzy. Wiele z modeli to unikaty wykonane na specjalne zamówienie, o wyjątkowych konstrukcjach, rozmiarach, licznych cyferblatach, mechanizmach grających i ruchomych elementach. Nic dziwnego, że doprowadzenie do ładu jednego egzemplarza potrafi zająć nawet 200 dni roboczych. Wiedza i umiejętności Wang Jina, jego cierpliwość, pedantyczność i autentyczna troska o „pacjentów” sprawiły, że został bohaterem filmu i gdy pojawia się na premierowych projekcjach, ustawiają się do niego kilkugodzinne kolejki po autograf.
Film jest ciekawy, atrakcyjny wizualnie, poszerza horyzonty, ale mimo to jego popularność może dziwić. To nie zabytki i ich naprawianie zachwyciły Chińczyków – zafascynowało ich coś innego, coś, co reżyser, chyba mimowolnie, wyeksponował w filmie o konserwacji staroci. „Duch rzemieślnika” (gongjiang jingshen) – tego, zdaniem widzów, brakuje współczesnym, zwłaszcza młodym, Chińczykom. Brakuje im cierpliwości, wytrwałości, trwania, umiejętności nieporzucania zajęcia, nawet gdy nudzi, niezrywania związków, gdy się psują. Sami czują, że obecnie łatwiej jest wyrzucić, niż naprawić; łatwiej jest zmienić pracę i zawód, niż osiągnąć w niej mistrzostwo.
Tempo życia, szukanie wciąż nowych emocji sprawiają, że młodzi nie potrafią osiągnąć spokoju i harmonii wewnętrznej, którą, uwierzcie mi, widać w tych zwykłych przecież pracownikach muzealnych. Nie zarabiają dużo, mają ciężką i męczącą pracę wymagającą niekiedy niespodziewanych wyrzeczeń (np. wszystkie pracownice działu tkanin mają zakaz noszenia makijażu, używania perfum i malowania paznokci, jakiekolwiek chemikalia mogłyby przecież uszkodzić delikatne materiały). Konserwatorzy jawią się jako cisi bohaterowie naszych czasów, pracownie jako spokojne przystanie, a żmudna praca jako sposób na osiągnięcie satysfakcji życiowej i stanu pogody ducha. Nic więc dziwnego, że gdy Muzeum Pałacowe ogłosiło niedawno nabór na nowych pracowników działu konserwacji, na 20 wakatów wpłynęło ponad 15 tys. aplikacji.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Jacob Ehnmark, Źródło_Flickr.com (CC BY 2.0)