W ostatnich dniach 2016 r. cała Francja emocjonowała się ułaskawieniem Jacqueline Sauvage, którą prezydent Hollande zwolnił z odbycia reszty orzeczonej kary. Kobieta w 2014 r. została skazana na 10 lat pozbawienia wolności za zabójstwo swojego męża, który przez 47 lat nie tylko znęcał się nad nią samą, ale także nad ich dziećmi – trzema córkami, które gwałcił, i synem, który dzień przed śmiercią ojca popełnił samobójstwo. Sądy pierwszej i drugiej instancji odrzuciły argument o obronie koniecznej. Kobiecie dwukrotnie odmówiono też przedterminowego warunkowego zwolnienia. 400 tys. osób podpisało petycję do prezydenta o ułaskawienie kobiety.
Decyzja Hollande’a została przywitana z radością przez opinię publiczną jako gest wobec wszystkich kobiet-ofiar bitych przez swoich mężów oraz krytyką ze strony wymiaru sprawiedliwości. Jacqueline Sauvage stała się symbolem wszystkich kobiet maltretowanych przez swoich partnerów, które przez lata nie otrzymywały pomocy. Sprawa wywołała też dyskusję, czy maltretowana kobieta, która po latach przemocy i poniżenia w akcie desperacji zabija swojego oprawcę, musi ponosić pełną odpowiedzialność za swój czyn. W Kanadzie i niektórych stanach USA tzw. syndrom bitej kobiety jest oficjalnie uznaną okolicznością łagodzącą w sprawach o zabójstwo tyrana domowego.
Kilka dni po ułaskawieniu Jacqueline Sauvage w Tarnowie sąd skazał na 9 lat pozbawienia wolności 21-letniego Filipa W., który zabił swojego ojca kilkoma uderzeniami łopatą, a następnie go podpalił w odwecie za to, że ten przez całe życie znęcał się nad rodziną. Ogłaszając wyrok, sąd podkreślił, że z uwagi na „życiowe doświadczenia” oskarżonego zastosowano nadzwyczajne złagodzenie kary. Mimo to ze względu na późniejsze podpalenie zwłok sąd zakwalifikował czyn Filipa W. jako zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Trudno zatem w tym przypadku mówić o nadzwyczajnym złagodzeniu kary, jeśli za zabójstwo zwykłe grozi od ośmiu lat pozbawienia wolności. Doświadczeniem życiowym Filipa W. były zaś lata maltretowania i dręczenia rodziny przez ojca. Służby o wszystkim wiedziały, nie potrafiły jednak zapobiec przemocy.
Tradycja bicia kobiet?
W 2015 r. procedurą tzw. niebieskiej karty objęto w Polsce 76 tys. osób podejrzewanych o przemoc w rodzinie. Skazanych za przestępstwo znęcania się nad osobą bliską (art. 207 § 1 k.k.) zostało jednak niecałe 12 tys. osób (z czego tylko 14 proc. na karę bezwzględnego pozbawienia wolności). Z kolei 13 proc. wszystkich kobiet w Polsce doświadczyło przemocy fizycznej lub seksualnej ze strony partnera (FRA, 2014).
W takiej sytuacji jak mało śmieszny żart brzmią plany rządu dotyczące wypowiedzenia konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej (tzw. konwencji stambulskiej). Mogłoby się wydawać, że konwencja jest zgodna z programem PiS-u, bo co też jest kontrowersyjnego w zapisie dotyczącym wspierania schronisk dla kobiet-ofiar przemocy, zakładania bezpłatnej infolinii, gromadzenia danych o zjawisku czy zakazie łagodniejszego karania sprawców tzw. morderstw honorowych?
Jednak konserwatywni politycy (nie tylko z PiS-u, ale również z PO) od samego początku, czyli od 2012 r., gdy zaczęto mówić o podpisaniu przez Polskę konwencji, byli jej histerycznie przeciwni. Wsparł ich w tym polski Kościół. I tylko polski, ponieważ w żadnym innym europejskim kraju Kościół katolicki nie sprzeciwiał się konwencji.
Obrońcy status quo na celownik wzięli art. 12 konwencji, który rzekomo zwalcza polską i chrześcijańską tożsamość i tradycyjny model rodziny. Art. 12 mówi, że państwa mają podjąć działania w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji oraz innych praktyk opartych na idei niższości kobiet lub na stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn, które implicite mogą prowadzić do przemocy wobec kobiet. Czy polską tradycją jest bicie kobiet? Jeśli tak, to może rzeczywiście nie jest to tradycja warta kultywowania? Jeśli jest nią zaś prawdziwy szacunek dla kobiet, nie tylko rączek całowanie, to dlaczego zapisy konwencji wzbudzają tyle kontrowersji?
Koniec dawnych ról
Zamiar wypowiedzenia przez polski rząd ratyfikowanej konwencji międzynarodowej jest wydarzeniem zupełnie bez precedensu. Taki krok to coś dużo więcej niż złośliwość rządzącej partii w stosunku do osób i organizacji popierających konwencję. Widać wyraźnie, że PiS po prostu nie lubi kobiet. Świadczą o tym kolejne próby zaostrzenia ustawy aborcyjnej, cofnięcie dotacji dla organizacji zajmujących się pomocą dla kobiet-ofiar przemocy (Centrum Praw Kobiet i Fundacja Autonomia) czy też programy takie jak 500 plus lub ustawa „za życiem”.
Prof. Krzysztof Rybiński w radiowej Trójce w programie „Za, a nawet przeciw” nie owijał w bawełnę. PiS chce „przywrócić” tradycyjny, czyli patriarchalny model rodziny i temu służy 500 plus. Kobiety mają siedzieć w domu, rodzić dzieci, prasować mężom skarpetki i gotować obiadki, a mężczyźni mają w tym czasie polować na mamuty. Niech kobieta będzie kurą domową, bo taka jest jej naturalna rola przez Boga i biologię wyznaczona, a mężczyzna – głową rodziny, żywicielem i łowcą. Ale, panowie, mamuty już dawno wyginęły! Czasy się zmieniły.
Kurczowe i obsesyjne próby przywrócenia „tradycyjnego modelu rodziny” – sprowadzenia roli kobiety do pełnienia funkcji opiekuńczo-rozrodczych połączone z pozbawieniem ich jakichkolwiek praw reprodukcyjnych i ochrony przed przemocą – są tak naprawdę wyrazem bezradności i lęku części mężczyzn wobec postępu społecznego i obserwowanych zmian społecznych. Poczucie utraty uprzywilejowanej roli mężczyzn rodzi ich gniew i frustrację kierowane przeciwko grupom, które są przez nich postrzegane jako odpowiedzialne za utratę władzy, czyli przeciw kobietom, domagającym się równego traktowania.
Bite kobiety stają się symbolem tradycyjnego modelu rodziny i całkowitej zależności kobiet od mężczyzn. Tradycja w takim wydaniu jest nie tylko nieatrakcyjna, jest niebezpieczna.