Oparta na kontraście kolorystycznym historia toczy się jakby symultanicznie. Po prawej stronie autorka ukazuje codzienność tytułowego dziadka, skontrastowaną z codziennością jego sąsiada, doktora Sebastiana (po lewej). Wrażenie poliwizji podtrzymuje oparta na pewnym schemacie narracja.
Z każdej rozkładówki dowiadujemy się, co w tym samym czasie, a nieraz i tym samym w miejscu robią obaj panowie. Doktor Sebastian pracuje w dużej firmie i każdego dnia ma do wykonania wiele zadań, a przy tym mało czasu. Podczas gdy dziadek odmierza makaron, doktor Sebastian odmierza czas na swoim zegarku. Dla dziadka czas się jakby zatrzymał. Nie goni już czasu, a ten mu nie ucieka, tylko leniwie płynie. Choć dziadek ma dużo wolnego czasu, nie marnuje go. Stara się przeznaczyć go na samorozwój i na wychowanie wnuka.
Książka w zabawny sposób opowiada o tym, że życie starszej osoby nie musi być nudne. Wręcz przeciwnie, dziać się w nim może całkiem sporo. Dziadek idzie z duchem czasu i mimo podeszłego wieku nadal się rozwija, uczy się niemieckiego, ćwiczy pilates, wieczorami dyskutuje o literaturze i sztuce w towarzystwie innych seniorów. Jest panem swojego czasu. Pogawędki, pisanie listów, gotowanie, oglądanie albumów ze zdjęciami i opieka nad wnukiem to nie jedyne jego zajęcia. Dziadek znajdzie czas na wszystko. Dla niego emerytura nie jest etapem regresu, tylko okresem pozwalającym w pełni cieszyć się życiem.
Doktor Sebastian – ukazany w opozycji do dziadka – cierpi z kolei na nieustanny brak czasu. Żyje w ciągłym biegu. Jego egzystencję wypełnia wyścig z czasem i wielozadaniowość. Budzi się o 7 rano, chwyta kubek kawy, stoi w korku do pracy, a gdy już do niej dociera, nie ma czasu na pogawędki, bo od wejścia zasypywany jest telefonami. Nawet po powrocie do domu bohater nie zwalnia ani na chwilę i zasypia ze zmęczenia, ślęcząc nad stertą dokumentów. Jego głowę wciąż zaprząta lista rzeczy do zrobienia. Dziadek tymczasem może pozwolić sobie na luksus zapominania o tym, co powinien zrobić, i z chęcią z niego korzysta.
Przez całą książkę przewija się motyw upływającego czasu. Tytułowy bohater kiedyś prowadził sklep z zegarami, teraz z kolei czasu nie liczy. Na doktora Sebastiana patrzy jak na siebie samego z lat młodości. Silnie kontrastowe kolory książki podkreślają różnice między życiem zapracowanego młodego człowieka a niespieszną, lecz niepozbawioną zajęć egzystencją starszego pana. Po jednej stronie – pośpiech, po drugiej – wolne tempo. Po lewej – zaganiany pracownik, po prawej – wyluzowany emeryt. Pozornie nic ich nie łączy, ale tak naprawdę są jak awers i rewers w wielkiej księdze życia. Bohaterowie ciągle się mijają. Ich obecność w tych samych miejscach służy autorce do przekazania uniwersalnej prawidłowości istnienia, jaką jest perspektywiczność. Wszystko zależy od punktu widzenia, który zmienia się wraz z wiekiem i odgrywaną rolą społeczną. Zestawieni ze sobą dwaj panowie składają się na kolejne ogniwa w łańcuchu pokoleń. Lejtmotyw zegara i upływu czasu wyznacza niezmienny rytm natury, przeplatających się ze sobą młodości i starości.
„Mój dziadek” przełamuje stereotypy dotyczące starszych osób. Emerytów często odbiera się jako ludzi marudzących, rozmawiających tylko o chorobach, dysponujących nieaktualną wiedzą, pouczających innych, nieidących z duchem czasu czy po prostu nudnych. Tymczasem dziadek wykreowany przez Catarinę Sobral ma więcej energii i chęci do działania niż niejeden młody człowiek. Jest to jednak wizja małego dziecka patrzącego na staruszka z nieukrywanym podziwem. Formuła wyliczenia, na której oparta jest narracja, kieruje czytelnika w stronę dziadka i jego codziennych rytuałów. Podkreśla zarazem subiektywny charakter spojrzenia wnuka, dla którego dziadek jest kimś na kształt superbohatera. W spojrzeniu zafascynowanego chłopca wyraźnie widoczna jest idealizacja. Takiego dziadka chciałby mieć każdy.
Poza prawdą o upływie czasu w książce można dostrzec ukryte między wierszami przesłanie o roli autorytetu w dorastaniu. Niejeden dorosły czytający tę książkę ze swoją pociechą przypomni sobie, jak niegdyś idealizował dziadka lub babcię, jak bardzo był w nich wpatrzony, jak często chwalił się ich zdolnościami wobec rówieśników i jakie peany na ich cześć układał w szkolnych laurkach. Autorka nie stara się jednak na siłę wracać do zmitologizowanego świata, w którym każdy miał z góry ustalone miejsce. Choć wizualnie historia zdaje się stylizować na lata 60. XX w., na co wskazuje ubiór bohaterów, fryzury, samochody, wystrój wnętrz, tak naprawdę przekracza ona granicę czasową i znajduje dla siebie miejsce w czasie późnej nowoczesności, w której starość przestaje być traktowana jako schyłek życia, a zaczyna być postrzegana jako nowy początek. Właśnie taki dziadek postmodern okazuje się być doskonałym opiekunem i nauczycielem dla wkraczającego w życie dziecka.
„Mój dziadek” skłania do namysłu nad tym, że wszystko w życiu ma swój czas, ten zaś płynie szybko, gdy spędza się go z kochaną osobą. Ta barwna laurka – momentami poważna, chwilami zabawna – jest nieco nostalgiczną opowieścią o różnych etapach w życiu. To nie tylko portret starszego pana widziany oczami chłopca, lecz także traktat filozoficzny dla małych i dużych dzieci.
Książka:
Catarina Sobral, „Mój dziadek”, przeł. Agata Błoch, wyd. Kocur Bury, Łódź 2016.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.