Kiedy w zeszłym tygodniu firma HB Reavis przedstawiła opinii publicznej projekt, model i wizualizacje nowego wysokościowca mającego powstać na zachód od Dworca Centralnego i Pałacu Kultury, na moment znowu otwarliśmy starą dyskusję pt. „Po co nam kolejny wieżowiec?”. Jedni ucieszyli się na widok nowego drapacza chmur, tak jak wielu mężczyzn cieszy widok nowego samochodu, inni wyśmiewali wielkość wieżowca i krytycznie odnosili się do jego wpływu na rozwój miasta.

I to prawda, będzie to najwyższy budynek w Polsce. To prawda, złamie prymat Pałacu Kultury (jego złamanie było już zresztą planowane od dawna). Jednak prawdą jest też, że będzie to jeden z najnudniejszych warszawskich wysokościowców, a z jego dominacji nic wielkiego (nomen omen) nie wyniknie poza tym, że prawdopodobnie przyczyni się do powstania kolejnych równie wysokich biurowców. Na marginesie tego projektu można zanotować jednak kilka spostrzeżeń, które nadają w pewnym sensie nowy sens debacie wokół warszawskich drapaczy chmur.

Po pierwsze, tak naprawdę to nie wieżowce, a budynki użyteczności publicznej i rewaloryzacje są dziś najciekawszymi i najbardziej godnymi omawiania przykładami nowej polskiej architektury. Widać to choćby na przykładzie laureatów Nagrody Architektonicznej Prezydenta m.st. Warszawy – na przestrzeni ostatnich 15 lat znalazł się wśród nich tylko jeden autor projektu wieżowca, tj. budynku Cosmopolitana. Warszawskie drapacze chmur po prostu nie mają szczęścia do bycia dobrą architekturą.

W czasach gdy zabudowywano jeszcze bezpośrednie otoczenie Pałacu Kultury przy Emilii Plater, każdy z pojawiających się niebotyków musiał wejść w jakiś dialog z najwyższym dotychczas budynkiem w Polsce. Im bardziej jednak zaczęły się od niego oddalać, tym bardziej zaczęła spadać jakość ich wykonania. Nowy wieżowiec, wyglądający jak zlepek kilku różnych projektów, poraża monotonią i nijakością.

Kiedy jeszcze kilka miesięcy temu oddawano do użytku budynek Q22, jego bryła utrzymana w formie kryształu – choć w zasadzie równie przypadkowa i nieuzasadniona konstrukcyjnie – o wiele zgrabniej odwracała uwagę od pieniędzy, które stały za decyzją o jego budowie. W przypadku budynku HB Reavis w zasadzie nie można nic więcej powiedzieć. Nie sposób znaleźć w jego projekcie żadnego ciekawego rozwiązania architektonicznego, a w porównaniu z tym, co stawiane jest w Polsce na mniejszą skalę, konkurencję przegrywa on z kretesem.

Po drugie, projekt wieżowca HB Reavis pokazuje, że duże nazwiska nic już dziś nie znaczą. Główna wieża omawianej inwestycji, której autorem jest ponoć sam sir Norman Foster (słynny stararchitekt), nie wnosi nic nowego do warszawskiej lub światowej architektury (o stararchitektach pisałem tutaj). Co więcej, HB Reavis – jak zauważył jeden z autorów portalu wspierającego warszawskie inwestycje – w dużej mierze przypomina inny londyński drapacz chmur autorstwa… Gene’a Kohna.

Formalnie HB Reavis jest wyższy od Pałacu Kultury, ale to jego jedyna przewaga. Im dar Stalina starszy i gęściej otoczony przez szklane wieżowce, tym lepiej prezentuje swoje atuty. Można się zżymać na władze, że zezwoliły na budowę nowego biurowca (pytanie, na ile mogły temu przeciwdziałać), można mieć pretensje do rynku, że generuje popyt na tego rodzaju inwestycje. Należy jednak przede wszystkim skierować pytanie do inwestora, który wybrał lokalizację i formę budynku.

Na koniec być może jedna jedyna pozytywna obserwacja. Wzrost gęstości zabudowy przyczyni się do wzrostu jakości przestrzeni publicznej. Obserwowany od wielu już lat proces zabudowy pustych działek, często nieużytków, a niekiedy rezerw terenowych, pozostałości po modernistycznych założeniach osiedlowych w ścisłym Śródmieściu, prowadzi do widocznej poprawy jakości infrastruktury wokół tych przestrzeni. Niekiedy jest to dziełem administracji publicznej, niekiedy zaś prywatnego właściciela, który chce zadbać o otoczenie swojej inwestycji.

Z czasem musimy się też liczyć z powiększaniem się przestrzeni publicznych zarządzanych prywatnie. I nie chodzi tu bynajmniej o prywatyzację przestrzeni, lecz o jasną delimitację obszarów, za które odpowiada administracja publiczna, a za które właściciele. Dziś niestety często nie jest to do końca jasne. Czy tworzenie przestrzeni zarządzanych prywatnie daje szanse na to, że znów staną się dostępne dla szerszej publiczności? Kluczem do odpowiedzi na to pytanie jest wskazanie odpowiedniego zestawu zasad, którym te przestrzenie będą podlegać. Tak się dzieje przecież w miastach zachodniej Europy.

HB Reavis pojawi się na terenie zapomnianym przez większość warszawiaków. Być może dzięki temu ożywi tę przestrzeń i przywróci ją świadomości mieszkańców stolicy. Choćby ze względu na taras widokowy.