Kiedy w pierwszej połowie 2016 r. obserwowaliśmy szybki wzrost popularności partii populistycznych, odwołujących się do nacjonalizmu i wzywających do porzucenia projektu globalizacji, Europa była pochłonięta swoimi problemami wewnętrznymi. Zmagając się z kryzysem migracyjnym, solidarnościowym i wciąż obecnym zagrożeniem recesji w strefie euro, elity polityczne kontynentu zdawały się nie doceniać realnego zagrożenia, jakie populizm może nieść dla przyszłości światowej integracji. W obliczu konieczności walki z terroryzmem i o stabilność instytucjonalnego systemu Europy takie wartości jak prawa człowieka i wolność mediów coraz częściej schodziły na drugi plan kosztem prowadzenia swoistej Realpolitik, jak choćby w przypadku porozumień z Turcją w czasie apogeum kryzysu uchodźczego.
Zarówno w Europie Zachodniej, jak i Środkowo-Wschodniej przeważa polityka doraźnego odpowiadania na kryzysy, a nie strategiczne budowanie wizji przyszłości. Czasem, jak chociażby w przypadku reakcji na zwiększone zagrożenie terrorystyczne czy rosnącą niechęć w stosunku do uchodźców z Bliskiego Wschodu, przypomina to chodzenie po omacku, z głową ciężką od stresu. Szokujące zatem dla Europejczyków musi być powolne budzenie się w rzeczywistości, w której największym orędownikiem globalizacji stają się jednopartyjne komunistyczne Chiny, a dotychczasowe przywództwo świata zachodniego zostaje powierzone biznesmenowi otwarcie wspierającemu separatystyczne ruchy narodowe w Europie. Tegoroczne World Economic Forum w Davos przypomina nam, że stoimy przed prostym wyborem – albo zaczniemy działać w celu przywrócenia wiary w projekt europejskiej integracji, albo staniemy się biernymi obserwatorami zmieniającego się świata, w którym tracimy swoje wpływy.
Polityka międzynarodowa nie znosi pustki, a tę, po zapowiadanym protekcjonizmie Trumpa, szybko wypełniła obietnica chińskiego przywództwa w dążeniu do dalszej globalizacji | Jan Chodorowski
Konferencję w Davos otworzył premier Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinping, który w ramach realizowania swojej bezprecedensowej ekspansjonistycznej polityki zagranicznej wygłosił odę do globalizacji, chwaląc jej wpływ na światową koniunkturę. Xi, w swojej mowie pełnej chińskich aforyzmów, momentami bardzo trafnych, oraz cytatów z klasyki literatury, bronił kosztów światowej integracji ekonomicznej, namawiał sektor prywatny do poszukiwania innowacyjności i przypominał, że polityka ekonomiczna krajów rozwiniętych powinna być tworzona dla ludzi przez ludzi. Oto przywódca największego kraju komunistycznego, w którym prawa człowieka są lekceważone jako pozostałość kolonialnej polityki Zachodu, przedstawił się jako obrońca wartości, które dla Europy od lat 90. stanowią idée fixe. Polityka międzynarodowa nie znosi pustki, a tę, po zapowiadanym protekcjonizmie Trumpa, szybko wypełniła obietnica chińskiego przywództwa w dążeniu do dalszej globalizacji.
Współpracy handlowej równie zaciekle i emocjonalnie broniła chłodno przyjęta na szczycie Theresa May, sternik statku na mieliznach, czyli Wielkiej Brytanii szykującej się do rozwodu z Unią Europejską. W swojej przemowie, która w dużej części opierała się na wtorkowym przemówieniu, nakreślającym priorytety i strategię Brexitu (a czasami była wręcz jej przedrukiem, ku widocznemu zdziwieniu i narastającej frustracji pani premier), May podkreślała gotowość Wielkiej Brytanii do przyjęcia biznesu z całego świata, dumnie ogłosiła odzyskanie suwerenności oraz gotowość stania się prawdziwym orędownikiem wolnego handlu i praw człowieka. Odwołując się do kolonialnej historii, roztaczała wizję Wielkiej Brytanii, która patrzy poza Europę i chce uczestniczyć w tworzeniu światowej ekonomii.
Jednocześnie w myśl strategii have the cake and eat the cake premier May wielokrotnie powtarzała, że europejscy partnerzy są jej przyjaciółmi, a sukces i stabilność Unii leżą w najlepszym interesie Zjednoczonego Królestwa. W czasie wystąpienia na sali słychać było czasem histeryczny śmiech. To zapewne nowo wypracowany mechanizm obronny przedstawicieli europejskich instytucji i przedsiębiorstw. Europa, niczym zdradzona kochanka na skraju załamania nerwowego, nie wierzy już w zapewnienia miłości wyspiarskiego mocarstwa. W tym przypadku Davos może być traktowane jako zapowiedź głośnego i nieczystego rozwodu, który ma szansę osłabić wiarygodność Unii i doprowadzić do dalszego rozłamu wśród krajów członkowskich.
Ten rozłam, choć dramatyczny dla Europy, zostanie zapewne przyjęty z otwartymi rękoma przez niektóre środowiska międzynarodowe. I chociaż nikogo nie zdziwiła radość Rosji, której przedstawiciele, jak donosi Politico [link: http://www.politico.eu/article/trump-fear-and-loathing-in-davos/], spędzili w Davos kilka udanych wieczorów, to widoczną konsternację wywołały uwagi prezydenta elekta Stanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa, który udzielając wywiadu dla brytyjskiej i niemieckiej prasy, otwarcie i nie przebierając w słowach skrytykował politykę migracyjną Angeli Merkel, pochwalił Brytyjczyków za Brexit, nazwał NATO sojuszem przestarzałym i nakreślił wizję dalszej dezintegracji Unii Europejskiej. Nikt do końca nie wie, czy można wierzyć retoryce Trumpa, czy może jest to nadal forma kampanii prezydenckiej, a może już walka o reelekcję. Z pewnością nikogo nie pocieszył jednak fakt, że pomimo piątkowego zaprzysiężenia Trump usilnie podkreślał, że do pracy weźmie się dopiero w poniedziałek.
Atmosfera na szczycie w Davos była zdominowana przez niepewność co do przyszłości światowego rozwoju. Chociaż nikt oficjalnie nie chciał komentować uwag nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, były one niewątpliwie jednym z głównych tematów dyskusji i żartów w czasie konferencji. Żarty są czasem jedynym sposobem radzenia sobie ze zmieniającą się rzeczywistością. Od osób reprezentujących publiczny i prywatny sektor największego na świecie rynku, którym wciąż jest Unia Europejska, powinniśmy wymagać jednak czegoś więcej.
Co prawda możemy już zauważyć, że wielu znaczących polityków europejskich deklaruje, że Europa musi wreszcie wstać z kolan i przeprowadzić reformy w celu zapewnienia bezpieczeństwa wewnętrznego i obrony drogich jej wartości, jednak znając czas reakcji elit europejskich na różnego typu kryzysy, możemy zacząć poważnie się martwić, czy nie obudzimy się aby za późno.