Twardo z Chinami! – odgrażał się Trump w czasie kampanii wyborczej i obiecywał, że już pierwszego dnia urzędowania wprowadzi nowe reguły gry w relacjach chińsko-amerykańskich. Tu akurat nie dotrzymał słowa i premierową dobę swoich rządów poświęcił innym sprawom, ale wystarczył ledwie tydzień jego pracy w Białym Domu, byśmy przekonali się, że znany nam obraz polityki międzynarodowej odchodzi do lamusa. A Chiny, zresztą nie tylko one, bo z nimi cały niemal świat, muszą przygotować się na gwałtowne zwroty akcji i zaskakujące przetasowania.
Decyzja Trumpa w sprawie wycofania się USA z Transpacyficznej Umowy o Wolnym Handlu (TPP) podpisanej w 2015 r. przez dwanaście krajów Azji i Pacyfiku, reprezentujących 40 proc. światowej gospodarki, wydaje się prezentem wręczonym Chinom na złotej tacy. Poprzednia administracja USA postrzegała TPP jako ważny ekonomiczny element zacieśniania więzi z sojuszniczymi krajami Azji i przeciwwagę wobec rosnącego wpływu Chin. Gwałtowne porzucenie przez USA tej umowy zawiodło kilkunastu sojuszników amerykańskich w Azji. Stracili szansę na wzmocnienie swoich gospodarek, stracili zaufanie do deklaracji sojusznika – jakie inne umowy Trump zerwie z dnia na dzień? – stracili wizję rozwoju i kierunków polityki zagranicznej. Co będzie dalej z TPP, czy cały projekt upadnie, czy może będzie realizowany w innym zakresie i składzie, czy Australia wysunie się na pozycję nowego lidera, a może TPP zostanie całkowicie przedefiniowany i dołączą do niego Chiny? Obecnie nikt nie jest w stanie udzielić odpowiedzi na te pytania, najbliższe miesiące pokażą, kto i w jaki sposób wypełni próżnię powstałą w wyniku nagłej rejterady Stanów Zjednoczonych.
A może Trump ma po prostu inną i skuteczniejszą wizję budowania przeciwwagi wobec Chin? Polityka Obamy, słynny „Asian pivot”, mający m.in. budować dużą koalicję państw azjatyckich hamujących apetyt Chin na Morzu Południowochińskim, okazała się niewypałem. Nie dość, że Państwo Środka metodą faktów dokonanych zagarnia kolejne wysepki, buduje nowe i systematycznie przesuwa granice morskie, to jeszcze Filipiny wybrały sobie Chiny na nowego mentora i otwarcie wypowiedziały sojusz z USA. Dyplomatyczne działania nie były w stanie powstrzymać Chin przed rozszerzaniem swoich stref wpływów. Agresywna retoryka Trumpa, jeszcze bez twardych działań – których można się jednak spodziewać w każdej chwili – z pewnością jest mniej na rękę politykom z Pekinu.
Przyzwyczajeni do rozmów za zamkniętymi drzwiami, do wyrażania stanowczego sprzeciwu na konferencjach prasowych, do gładkich frazesów o odpowiedzialności za utrzymanie ładu i pokoju i do usypiającego status quo – Chińczycy nagle znaleźli się w innym świecie. Trump w grudniu odebrał telefon od prezydent Tajwanu Caj Ing-wen, a żaden prezydent USA od 1979 r. nie odważył się na taki ruch; otwarcie mówi, że polityka Jednych Chin, czyli nieuznawanie prawa Tajwanu do bycia odrębnym niezależnym bytem politycznym, to sprawa do dyskusji i negocjacji; wygraża, że Chiny to manipulator walutowy okradający amerykańskich obywateli. Na każdy tweet czy inną wypowiedź prezydenta dotyczącą spraw chińskich władze w Pekinie reagują nerwowymi odpowiedziami, a czasem wręcz groźbami. W pewnym momencie „Global Times”, nacjonalistyczna i prorządowa tuba, posunął się do sugestii, że Trump powinien przestać używać Twittera i trzymać język za zębami, bo swoimi wypowiedziami wprowadza chaos i niepokój. Cóż, nowy prezydent USA nie wziął sobie tej uwagi do serca i dalej psuje Chińczykom krew i przygotowania świąteczne do obchodów Nowego Roku. Ponieważ napominanie nie przyniosło efektów, wytoczono – dosłownie! – grubsze działa. Przy granicy z Rosją, na terenach znajdujących się relatywnie najbliżej USA, pojawiły się pociski Dongfeng-41 przenoszące 10–12 atomowych głowic bojowych. Zasięg tej broni wynosi 14 tys. km, tzn., że rakiety bez problemu dotrą na terytorium Stanów Zjednoczonych. Niepoważnym byłoby sądzić, że odpowiedzią na tweeta będzie głowica atomowa, ale wyciągnięcie takiej broni i umieszczenie jej zdjęć w oficjalnej prasie obok komentarzy, że Chiny przygotowują się na wszystko, ma pokazać, że będą one mogły odpowiedzieć na każdą prowokację. Pokazuje też poziom napięcia i zaostrzenia stosunków.
Może za rezygnacją z udziału w TPP stoi kalkulacja zysków i strat. Bycie dobrym wujkiem w Azji wspierającym sąsiadów Chin, tak by ci nie zostali wciągnięci zbyt mocno do chińskiej strefy wpływów, okazało się kosztowne i co gorsza nieskuteczne. Realizacja haseł głoszonych przez Trumpa – America First, czyli dbanie przede wszystkim o własne podwórko i ochrona miejsc pracy – może oznaczać postawienie na głowie głównych założeń polityki USA. Koniec z otwartością, globalizm to zło, a na produkty importowane nałożymy cło równe 40 proc. – właśnie takie działania sprawią, że Chiny naprawdę poczują się zagrożone.
Dlatego dochodzi do kuriozalnych wydarzeń takich jak przemówienie prezydenta Xi w Davos – autorytarne państwo komunistyczne apeluje o wsparcie globalizacji i wolnego handlu, stawia się na pozycji emisariusza wolności i troski o ład światowy. Bez wątpienia obecnie trzeszczący w szwach ład był korzystny dla ChRL – dzięki wolnemu handlowi i znoszeniu barier celnych państwo to zdołało zbudować swoją potęgę gospodarczą. Pomijanym już drobiazgiem jest fakt, że Chiny są coraz bardziej niechętne importowi i utrudniają dostęp do swojego rynku zagranicznym inwestorom i przedsiębiorstwom. Czy Trump swoją polityką sprawi, że Chińczycy przestaną brać ze świata, niewiele oferując w zamian? Czy dojdzie do wojny handlowej, a nawet gospodarczej? Czy marynarka amerykańska zacznie zdecydowanie reagować na działania Chin na spornych terytoriach morskich i dojdzie do starć zbrojnych? Jeśli Trump rzeczywiście zrobi to, o czym mówi, jest to jak najbardziej realne. Ciekawe i raczej mało radosne czasy są dopiero przed nami.
*/Artykuł edytowany: poprawiono drobne błędy edytorskie.
** Ilustracja wykorzystana jako ikona wpisu: David Shankbone; Źródło: Flickr.com [CC BY 2.0]