W sobotę 21 stycznia w waszyngtońskim Marszu Kobiet, manifestacji sprzeciwu wobec nowego prezydenta i poparcia dla praw kobiet, wzięło udział niemal 0,5 mln ludzi, trzy razy więcej niż podczas zaprzysiężenia Donalda Trumpa dzień wcześniej. Była ta największa demonstracja od czasów wojny w Wietnamie, a może nawet największa w historii USA. W całych Stanach Zjednoczonych i setce miast na świecie łącznie demonstrowało ok. 4 mln osób.

Dlaczego kobiety protestują?

Pełne pogardy i seksizmu wypowiedzi Trumpa w trakcie kampanii wyborczej wywołały powszechne oburzenie i niesmak. Ale nawet ujawnione kilka tygodni przed wyborami nagrania z 2006 r., w których Trump przechwala się, jak bardzo lubi chwytać kobiety za genitalia i że żadna nie oprze się komuś tak wspaniałemu jak on, nie pogrzebały jego szans na prezydenturę i nie powstrzymały 53 proc. białych Amerykanek przed oddaniem na niego głosu.

Jego pierwsze decyzje jako prezydenta potwierdziły, że Trump nie żartował i naprawdę nie akceptuje kobiet w innej roli niż uległego obiektu seksualnego. A już zwłaszcza podmiotu, któremu przysługują jakieś prawa.

W poniedziałek rano 24 stycznia otoczony siedmioma białymi mężczyznami Trump wydał dekret likwidujący finansowanie ze środków USAID wszystkich organizacji na świecie, które ułatwiają kobietom dostęp do przerywania ciąży. A ledwo dwa dni przed objęciem urzędu do mediów wyciekły plany cofnięcia finansowania krajowym organizacjom pozarządowym pomagającym ofiarom przemocy wobec kobiet i centrom planowania rodziny (świadczącym kobietom pomoc w zakresie zdrowia reprodukcyjnego) pod pretekstem cięć budżetowych.

Prawa kobiet – chłopiec do bicia

Widać to wyraźnie w Polsce. Widać w USA. Widać w Rosji, gdzie ostatnio zdekryminalizowano przemoc domową. Widać też w Turcji. Wszędzie tam, gdzie zdobywają władzę prawicowi populiści lub panuje autorytaryzm, dochodzi do brutalnego ataku na prawa kobiet i zanegowania całego postępu społecznego, jaki się w tej sferze dokonał.

Prawa kobiet i ogólnie głębokie przeobrażenie położenia kobiet w społeczeństwach zachodnich stały się dla prawicowych populistów wygodnym chłopcem do bicia (aczkolwiek nie jedynym) – symbolem zgniłego liberalizmu lub lewackości, który ponosi odpowiedzialność za to, że „biedni biali mężczyźni” już nie są takimi panami świata (ani panami w domu), jakimi byli wcześniej.

Prawicowym populistom udało się przekonać ogromną część zachodnich społeczeństw, że to nie niewidzialne siły globalizacji, wielonarodowe korporacje czy neoliberalna ideologia doprowadziły cały świat do katastrofy ekologicznej, a „białych mężczyzn” do pauperyzacji i niepewności ontologicznej, ale właśnie niedobre feministki, które odebrały im miejsca pracy i zbuntowały żony.

Konserwatywno-tradycjonalistyczna narracja legitymizuje utrzymanie męskiej dominacji nad kobietami, ich pracą (odpłatną i nieodpłatną) oraz sferą reprodukcyjną w sytuacji, gdy kobieta coraz bardziej wymyka się spod kapitalistyczno-patriarchalnej kontroli. Bo negowanie i wypieranie zachodzących zmian jest łatwiejsze i bardziej chwytliwe politycznie niż przedstawienie kontrpropozycji lub dokonanie wysiłku przystosowania się do nowej sytuacji.

Czy kobiety zbawią świat?

Czarny Protest to jak na razie jedyna siła, przed którą cofnął się PiS. W Austrii skrajnie prawicowy kandydat Norbert Hofer przegrał niemal wyłącznie dzięki wyborczej mobilizacji kobiet.

Z uwagi na pełnione role społeczne oraz socjalizację pod kątem troski i opieki (w większym stopniu niż u chłopców) kobiety mają generalnie bardziej lewicowe i liberalne poglądy od mężczyzn i są mniej skłonne głosować na partie skrajnie konserwatywne i prawicowe. Mimo to większość z nas dalej głosuje wbrew własnemu interesowi na kandydatów i partie, którzy dają iluzję roztoczenia nad nami patriarchalnej opieki i zdjęcia z naszych barków odpowiedzialności za własną niedolę, jak choćby te 53 proc. białych Amerykanek lub 39 proc. Polek, które zagłosowały na PiS.

Być może potrzebujemy właśnie Trumpa, żeby obudzić się i przejrzeć na oczy? Może rację miał Slavoj Žižek, gdy prowokował, że też zagłosowałby na Trumpa, bo na tej katastrofie mogłoby powstać coś nowego, lepszego, bardziej sprawiedliwego niż obecny system, a Hillary to kurczowe trzymanie się status quo?

Jeśli nadejdzie rewolucja, to będzie feministyczna

Popularny hiszpański slogan „Następna rewolucja będzie feministyczna albo żadna!” być może właśnie teraz jest bliższy spełnienia. Próby odebrania kobietom praw, o które przez cały XX w. z mozołem walczyły, zanegowanie opresji, którą teraz dostrzegają wyraźniej niż kiedyś, połączone z ogólną kompromitacją globalnego kapitalizmu wydają się wyjątkowo żałosnym lekarstwem na problemy współczesnego świata i „gniew białych mężczyzn”.

Pomimo prób przywrócenia paternalistyczno-autorytarnych wzorców, symboliczna rewolucja już się dokonuje. Największą ze zmian jest bez wątpienia to, że męska dominacja nie jest już narzucana jako oczywista. Wymaga obrony i uzasadnienia. A jej rzecznikami stali się tacy ludzie jak Donald Trump czy Jarosław Kaczyński. A więc następna rewolucja będzie feministyczna! Albo czeka nas ponury świat z antyutopijnej „Opowieści podręcznej” Margaret Atwood. A przecież tego nie chcemy. Nawet te niesławne 53 proc. białych Amerykanek.

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Mark Dixon [CC BY 2.0]; Źródło: Wikimedia Commons