Likwidacja gimnazjów i przywrócenie ośmioletnich podstawówek to prawdopodobnie pierwsza reforma rządu, która w takim stopniu dotyka samorządy, pozostawiając je przy tym bez żadnego wsparcia. Dla porównania sztandarowy program „Rodzina 500 plus” zrealizowano dzięki istniejącym już ośrodkom pomocy społecznej. Zagwarantowano także centralne finansowanie, co pozwoliło gminom ograniczyć problemy z jego realizacją do minimum. W przypadku zmian w prawie oświatowym jest zupełnie inaczej. Proces legislacji przypominał totalny chaos, a cały ciężar jego porządkowania zrzucono na samorządy.
Pierwsze pogłoski o planowanych zmianach (początek 2016 r.) wywołały w gminach zaniepokojenie. W zalewie sprzecznych informacji i przy braku oficjalnych komunikatów ze strony ministerstwa trudno było jednak zainicjować jakiekolwiek sensowne działania. Z końcem lipca minister Zalewska rozesłała do samorządów list, w którym wprost zapowiedziała likwidację gimnazjów. List podsumowywał rzekomą debatę i miał gwarantować ewolucyjny charakter zmian w oświacie. Już sama „debata” zapowiadała jakość reformy, bo sprowadzała się do jednostronnych oświadczeń ze strony przedstawicieli rządu. Samorządom długo nie przedstawiano żadnych technicznych szczegółów. Dyrektorów szkół jeżdżących na spotkania z kuratorami nie dopuszczano do głosu lub po prostu lekceważono ich pytania. Rodziców zignorowano zupełnie. Skutek był taki, że przed początkiem nowego roku szkolnego wszyscy zostali postawieni w stan gotowości. Wiadomo było, że coś zacznie się dziać. Nikt nie wiedział, co dokładnie.
Na projekty ustaw trzeba było czekać do połowy września. Wiele samorządów już wtedy rozpoczęło analizy przygotowujące wdrożenie reformy, bo rząd od początku narzucił niewiarygodne tempo wprowadzania zmian. Jak się okazało, pozornie doskonale przygotowane projekty zmieniały się kilkakrotnie. Do tego pozostawały wewnętrznie sprzeczne.
Niech za przykład posłuży tu art. 95 nowego prawa oświatowego, zawierający jeden z kluczowych przepisów regulujących strukturę organizacyjną podstawówek. Początkowo ten przepis stwarzał możliwość dopasowania sieci szkół do „miejscowych warunków”, w tym dopuszczał tworzenie szkół podstawowych obejmujących tylko część z planowanych ośmiu klas. Wiele samorządów ochoczo poszło w tym kierunku, planując zastąpienie gimnazjów zbiorczymi oddziałami podstawówek z klasami siódmą i ósmą. Takie quasi-gimnazja, poza oczywistą próbą oszczędzenia dzieciom i rodzicom zamieszania, miały swoje poważne uzasadnienie techniczne. W najstarszych klasach przewidziano bowiem nauczanie przedmiotów przyrodniczych w specjalistycznie do tego wyposażonych pracowniach. Takich pracowni nie ma w większości podstawówek (bo dotąd nie były tam potrzebne), znajdują się za to w budynkach gimnazjów (gdzie służyły za gabinety fizyki i chemii). Pragmatycznym rozwiązaniem było więc wykorzystanie istniejącego zaplecza i pozostawienie szkół w strukturze bardzo zbliżonej do obecnej. Kiedy kuratoria oświaty zorientowały się, że samorządowcy mogą w ten sposób obchodzić założenia ustawy, potraktowano to jako niebezpieczny antyrządowy spisek. Przepisy art. 95 szybko zmieniono w ten sposób (por. art. 95 ust. 2 projektu ustawy z 16 września 2016 r. oraz art. 95 ust. 2 przegłosowanej ustawy z 14 grudnia 2016 r.), by odebrać gminom jakąkolwiek swobodę. W rezultacie wiele wspólnot postawiono przed koniecznością przeprowadzania w powiększanych podstawówkach remontów i wyposażania ich w pracownie ze specjalistycznym, drogim sprzętem. Oczywiście bez finansowania.
A finanse są najpoważniejszym problemem. Subwencja oświatowa już od wielu lat była krytycznie zaniżona, przez co gminy musiały dokładać się do utrzymania szkół z własnych środków. W biedniejszych samorządach koszty te stanowiły nierzadko największy wydatek budżetowy. Reforma nie tylko nie rozwiązuje tego problemu, ale wręcz go pogłębia. Subwencja jest uzależniona od liczby dzieci. W rezultacie przeniesienia jednego rocznika (ostatniej klasy gimnazjum) do utrzymywanych przez powiat szkół ponadpodstawowych gminy stracą kolejną dużą część finansowania. W miejscowościach, gdzie nie zmieni się liczba budynków szkół (bo np. do tej pory funkcjonowały jako zespoły podstawówek i gimnazjów), środki na oświatę drastycznie zmaleją.
Gminy stają także przed dramatycznym wyborem związanym z tworzeniem nowej siatki szkół. Czy w niedostosowanych budynkach podstawówek upychać większą liczbę dzieci? Czy wprowadzać zmianowość nauczania? Co zrobić z niepotrzebnymi budynkami gimnazjów? Jak sfinansować lawinę prac remontowych? Jak kształtować granice rewirów szkolnych? W wielu gminach strukturę szkół mozolnie dopracowywaną przez lata trzeba teraz budować od zera. We wszystkim tym nie można zapomnieć o głosach rodziców i ich dzieci. Nawet jeśli dziś samorządy biorą na własne barki ciężar przeprowadzenia prawdziwych konsultacji społecznych, to mają one teraz nikłe znaczenie. Realia ekonomiczne reformy są tak sztywne, że postulaty rodziców niezwykle trudno uwzględnić.
Wchodzące w życie ustawy w żaden sposób nie rozwiązują także kwestii tracących pracę nauczycieli gimnazjów. Oczywiście część z nich przejdzie do ośmioletnich podstawówek, ale każdorazowo będzie to pochodna indywidualnych możliwości i warunków. ZNP szacuje, że zwolnionych zostanie do 37 tys. nauczycieli w skali całego kraju. Nawet jeśli te dane są zawyżone, samorządy także z tym problemem pozostawiono same.
Choć opozycja razem ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego rozpoczęły zbiórkę podpisów pod referendum w tej sprawie, jest nieprawdopodobne, by rząd poszedł na ustępstwa. Jakiekolwiek próby oporu we wprowadzaniu zmian już są traktowane jako demonstrowanie postaw antyrządowych. Spekuluje się, że niepokornym wójtom grożą konsekwencje ze strony wojewodów, a jeśli dana gmina nie uchwali zmian, te i tak zostaną wprowadzone – odgórnie, przez kuratora. Reforma oświatowa oznacza początek otwartej wojny PiS-u z samorządami. Wojny, która rządowi może bardzo zaszkodzić.
Niechlujność wprowadzania zmian dotyka w skali kraju miliony rodziców i pracowników szkół. Samorządy, nawet te sprzyjające PiS-owi, stają teraz naprzeciw pełnej arogancji władzy. Być może strategią partii jest zarzucenie samorządów niewykonalnymi zadaniami i skłócenie ich z mieszkańcami? Tak, by potem mieć uzasadnienie do „przeprowadzenia koniecznych zmian w ustroju samorządowym”? Ta strategia może uderzyć w partię rykoszetem. Podstawówki i gimnazja stanowiły często centra lokalnych społeczności; zwłaszcza w mniejszych gminach ich rola wykraczała daleko poza nauczanie dzieci. Jeśli ktoś z zewnątrz te wspólnoty dewastuje, samorządowcy, nauczyciele i rodzice prędzej skonsolidują się w ich obronie, niż rzucą się sobie do oczu. PiS na własne życzenie tworzy sobie właśnie tysiące wrogów w całej Polsce.
*/ Ikona wpisu na licencji CC BY-SA 4.0; aut. Mateuszgdynia